piątek, 16 listopada 2012

Rozdział 123



Ten rozdział został podzielony na dziewięć, krótkich części, które mam nadzieję, przypadną Wam do gustu J
Opisany jest jeden dzień, ale w jego różnych porach. J
Zapraszam :***

  Obudziła się i od razu spojrzała na miejsce obok niej, które ku jej zdziwieniu było puste. Zastała tylko lekkie wgniecenie na poduszce i miejscowo skopane prześcieradło, tak jak on to zawsze robił. Przeciągnęła się i powoli zdjęła z siebie kołdrę. Ziewnęła i postawiła swoje bose stopy na panelach w ich sypialni. Poczuła pod nimi coś miękkiego, ale to na pewno nie był dywan. Zaspanymi oczami spojrzała w dół, po czym przymrużyła je i znów otwarła. Przed sobą miała dywan usypany z czerwonych płatków róż. Uśmiechnęła się sama do siebie wstała. Ruszyła, delikatnie stąpając, w stronę, gdzie prowadził ją usłany chodniczek. Weszła do ich niewielkiej kuchni, w której unosił się zapach świeżo parzonej kawy. Przy kuchennym blacie, stał gospodarz mieszkania i upijał kofeinowy wywar. W samych dresowych, piżamowych spodniach opierał się o szafkę. Zorientował się, że jego kobieta już tu jest. Od razu się uśmiechnął i sięgnął po duży bukiet róż, umieszczony wcześniej we flakonie z wodą. Podszedł do niej i jej je wręczył.
   - Kochanie, życzę ci szczęśliwych Walentynek. – uśmiechnął się i musnął delikatnie jej usta.
   - Jesteś wspaniały, wiesz? Kocham cię. – wspięła się na palcach i pocałowała go. 
   - Skarbie i jak my dziś spożytkujemy nasz wolny czas, hmmm? – zamruczał, poruszając brwiami.
   - A masz może jakiś pomysł? – przygryzła delikatnie dolną wargę, odkładając bukiet do flakonu.
   - A może nawet i mam. – zaśmiał się cwaniacko i złapał brunetkę w pasie. Podniósł i zaniósł z powrotem do sypialni. Położył ją na łóżku, a wtedy rozdzwonił się telefon dziewczyny. Ona wyjęła rękę, by go wziąć, a on jej go odebrał i odebrał połączenie. – Lenko, kochana moja przyszła, ulubiona i jedyna bratowo, później poplotkujesz sobie z moją ukochaną żoną, bo ja tu się nią teraz zajmuję. – rozłączył się i odłożył telefon.
   - Raf, ale… - zaczęła, ale ten przerwał jej, składając namiętny pocałunek na jej ustach.

***

    Obudził ją dzwonek do drzwi, dobiegający z dołu. Wiedziała, że jej rodzice jeszcze nie wyszli do pracy, więc nie miała ochoty ruszać się z miejsca. Leżała i nasłuchiwała. W końcu usłyszała otwierające się frontowe drzwi i dwa męskie głosy, a po chwili kroki, kogoś wychodzącego po schodach. Po woli wstawała z łóżka, gdy usłyszała, że ktoś puka do drzwi jej pokoju.
   - Proszę. – odpowiedziała, a wtem drzwi się otworzyły i w progu stanął jej chłopak z wielkim bukietem czerwonych róż.
   - Cześć Skarbie. – uśmiechnął się i wszedł w głąb pomieszczenia. Ona od razu uwiesiła mu się na szyi i złożyła delikatny pocałunek na jego ustach. On podał jej bukiet.
   - Dziękuję. Wiesz, a ja też coś mam dla ciebie. – uśmiechnęła się i chciała podejść do szafki, ale brunet ją zatrzymał, łapiąc ją za nadgarstek.
   - Kochanie, za chwilę, dobrze? – zapytał z czarującym uśmiechem. Ona z lekkim zdziwieniem stanęła na swoje wcześniejsze miejsce z bukietem w rękach. On przyklęknął przed nią i spojrzał w górę, w jej zielone oczy. Ona wtedy zaniemówiła.
   - Maju, postanowiłem wziąć przykład z Carlosa, Jamesa i Tonyego… Kochanie… - wyjął z kieszeni maleńkie pudełeczko. – Wyjdziesz za mnie? – zapytał, ciągle wpatrując się w jej tęczówki, pod którymi zaczęły się zbierać łzy. Ona również przyklękła, by zrównać się z chłopakiem.
   - Te Walentynki właśnie zostały moimi ulubionymi. – wyszeptała i mocno się do niego przytuliła. – Tak Bartek, wyjdę za ciebie. – dodała.

***
     Wziął swoją torbę z tylnego siedzenia samochodu oraz bukiet jasnoróżowych lilii. Zamknął go i skierował się po schodach do swojego domu.
   - Jestem! – zawołał, odkładając torbę ze swoim sprzętem fotograficznym i zdejmując z siebie płaszcz. Wszedł do salonu, gdzie zastał swoją kobietę, śpiącą na kanapie. Podszedł bliżej i okrył ją kocem. Odgarnął jej blond kosmyki z czoła i pocałował ją w nie. Podniósł się i poszedł do kuchni. Wziął flakon i nalał do niego wody. Wrócił do salonu i włożył do naczynia bukiet, po czym postawił go na środku szklanego stolika, wydając przy tym brzęk. Hiszpanka się poruszyła i po woli otworzyła swoje oczy.
   - O, już jesteś. – uśmiechnęła się, podnosząc swoje ciało do pozycji siedzącej i przecierając zaspane oczy.
   - Wiem, że miałem być wcześniej, ale te wszystkie sesje musiały się oczywiście przedłużyć. Przepraszam. – usiadł obok niej i objął ramieniem.
   - To dla mnie? – zapytała, pokazując na bukiet. On skinął głową. – W takim razie wybaczam. – zaśmiała się i wtuliła w swojego narzeczonego.
   - Kocham was. – pogłaskał ją po niewielkim, zaokrąglonym brzuszku.
   - A my kochamy ciebie, tatusiu. – uśmiechnęła się i musnęła jego usta.

***

   Stanął pod dużym budynkiem i wyjął z kieszeni spodni swój telefon. Napisał SMS-a: Będziesz dziś moją Walentynką? Wysłał pod numer swojej dziewczyny. Po kilku sekundach dostał odpowiedź: Dziś i na zawsze ;*
 Stał tam i czekał na nią, a po jakichś piętnastu minutach poczuł, że ktoś zakrywa jego oczy. Położył dłonie na dłoniach, które dotykały jego powieki.
   - Sprawiłeś mi niespodziankę, przychodząc po mnie. – szepnęłam mu do ucha, a ten się odwrócił i wpił się w jej usta. – Wariat. – skomentowała.
   - Ale pamiętaj, że twój. – zaśmiał się i wręczył jej duże pudełko w kształcie serca, w których były słodycze. Pamiętał, że Agata to takie słodkie dziwadło i nie lubiła kwiatów, ale tylko dlatego, że potem usychały.
   - Dziękuję. – pocałowała go delikatnie. – Ale tak właściwie, to co tutaj robisz? Miałeś skończyć zajęcia później…
   - Nie mogłem czekać… Zerwałem się z dwóch ostatnich godzin. – odpowiedział zalotnie. – Aż przypomniały mi się świetne gimnazjalne lata, gdy to zrywaliśmy się z chłopakami, a Lena krzyczała na nas, że w końcu nas przyłapią. – zaśmiał się Szymanowski i mocniej ją przytulił. – Kocham cię. – wyszeptał.

***

   Podjechał pod wysoki budynek, gdzie mieściło się mieszkanie państwa Cole. Wyjechał windą na piąte piętro i podszedł pod drzwi z numerkiem dwadzieścia jeden, zapukał. Po chwili w progu mieszkania pojawiła się mała panna Cole, młodsza siostra Alice. Dziewczyny były strasznie do siebie podobne, obie miały niebiesko-szare tęczówki i długie, falowane, brązowe włosy.
   - Wiem, że nie są dla mnie, ale i tak są piękne. – uśmiechnęła się jedenastolatka, wskazując na bukiet kwiatów, który trzymał piosenkarz.  
   - Jeżeli tobie się podobają, więc twojej siostrze też się spodobają. – odwzajemnił uśmiech i wysunął jedną żółtą różę z bukietu i wręczył swojej małej fance. – Dla ciebie. – zaśmiał się.
   - Czyli to tak się chcesz wkupić w łaski mojej rodziny? – usłyszał perlisty śmiech z głębi mieszkania, a po chwili w korytarzu zobaczył swoją dziewczynę, która wyglądała olśniewająco w granatowej sukience, sięgającej do połowy ud.
   - Wyglądasz przepięknie. – uśmiechnął się do niej. Alice podeszła i przywitała się z nim, przez całusa w policzek. – Reszta dla ciebie. – podał jej bukiet, a ona poprosiła siostrę by wstawiła je do wody. Blondyn nadstawił swoje ramię, by szatynka mogła się za nie złapać. Wspólnie wyszli z budynku i wsiedli do jego samochodu, a później oddali się rozrywką, które zaplanował Schmidt.

***

   Szli objęci wśród drzew, alejką w parku. Ona trzymała w dłoni jasno herbacianą różę, którą od niego dostała. Stwierdził, że taka najbardziej do niej pasuje, do jej cery i włosów. Wtedy minęło ich jakieś starsze małżeństwo, trzymające się za ręce i widać, że kochające się. Blondynka powiodła za nimi wzrokiem, co zauważył jej chłopak. Dziewczyna zaczęła uśmiechać się do siebie pod nosem.
   - Co tam skarbie? – zapytał brunet.
   - Nie nic, tylko… - przerwała. – Nie nic. – uśmiechnęła się.
   - No powiedz. – zrobił minę zbitego psiaka.
   - Bo to tak fajnie wygląda, jak tacy starsi już ludzie nadal się kochają i to sobie okazują. Chodzą sobie za ręce… Chciałabym tak dożyć i tego doświadczyć. – westchnęła.
   - Mia, ale przecież to nie problem. – zatrzymał ją i spojrzał w oczy. – Będziemy razem, potem się pobierzemy, doczekamy się gromadki pociech, wychowamy je, później urosną i usamodzielnią się, znajdą swoje drugie połówki i założą rodziny. Wtedy będziemy mieć czas na takie przechodzenie się i okazywanie sobie tego, co nadal do siebie niezmiennie czujemy. – uśmiechnął się, pokazując przy tym rząd swoich białych zębów.
   - Naprawdę myślisz, że uda nam się do tego wszystkiego dotrwać? – zapytała z błyskiem w oku.
   - No pewnie! – zawołał. – Będziemy razem cholernie szczęśliwi. Kocham cię. – dodał, mocno ją do siebie przytulając.
   - Logan, ja ciebie też. – odpowiedziała, wtulając się do jego torsu.

***

   - Ty na pewno chcesz to zrobić? – zapytała przerażona szatynka, patrząc na swojego chłopaka.
   - Oczywiście! Zawsze chciałem zrobić coś tak szalonego! – szczerzył się, patrząc w górę.
   - I niebezpiecznego! – zawołała prawie piszcząc.
   - Zobaczysz, nic mi nie będzie, ale cieszę się, że się o mnie troszczysz. – uśmiechnął się i złożył delikatny pocałunek na jej ustach. Pobiegł w stronę małej budki, która wyjeżdżała po stalowej obudowie kilkadziesiąt metrów w górę.
   - Jak przeżyję, to obiecuję, że go uduszę! – powiedziała cicho do siebie, wodząc wzrokiem za wyjeżdżającą budką. Dalej nie wierzyła w to, że zamiast zabrać ją dziś w jakieś romantyczne miejsce, zabrał ją tu! Pod wysoki dźwig! Postawił ją przed faktem dokonanym – dziś skoczy na banje! Była na niego wściekła, ale tylko dlatego, że będzie się o niego martwić. Z resztą już się martwi. Co jeżeli coś pójdzie nie tak? Nawet nie chciała o tym myśleć!
 W końcu zobaczyła jeszcze jedną osobę na małej platformie u góry. Pracownicy tej… Rozrywki? Ubezpieczali go i podpinali do jakichś lin. Podszedł do krawędzi i spojrzał w dół. Ona nie chciała tego widzieć. Szatyn podszedł jeszcze bliżej krawędzi, a dziewczyna zaczęła przymrużać oczy. Zamknęła oczy, gdy skoczył. Oczywiście nie leciał w ciszy, a krzyczał: OLGA! KOCHAM CIĘ!
   Dziewczyna po usłyszeniu jego głosu otworzyła oczy, a na jej twarzy malował się szeroki uśmiech.
   - Też cię kocham wariacie! – zawołała, a miała już prawie łzy w oczach. Wzruszyła się.

***

   - No żeby nawet nie móc w spokoju w Walentynki wyjść do restauracji na kolacje ze swoją narzeczoną! – krzyczał zdenerwowany, biegnąc i trzymając za rękę szatynkę. Ona tylko biegła za nim i śmiała się. W końcu udało im się zgubić, biegnących za nimi paparazzi. Weszli do parku, gdzie już mogli w spokoju przejść się alejką.
   - Nie złość się. – zaśmiała się dziewczyna, patrząc na twarz piosenkarza.
   - Ale jak ja mam się nie złościć, kiedy ci kretyni zepsuli nam miły wieczór, a miało być idealnie. – powiedział ze smutkiem.
   - No, ale jest idealnie… Jedzenie było pyszne, a że w połowie nam przerwali to trudno… James skarbie, jest idealnie, bo jesteśmy tu razem. – uśmiechnęła się i wsparła na palcach by musnąć jego usta. – No nie złość się. – mówiła dalej. – Bardziej wolę z tobą spacerować niż siedzieć w restauracji pełnej zakochańców. Tak to jesteśmy my sami jedni.
   - No jeżeli tak mówisz… - przystanął. – Więc chodźmy. – uśmiechnął się i złapał ją za rękę.
 Prowadził ją na plaże. Tam szli brzegiem, trzymając w dłoniach swoje buty. Oboje uwielbiali uczucie mokrego piasku pomiędzy bosymi palcami stóp. Jedna z cech, która ich łączyła. Szli objęci, nie widząc niczego poza sobą.

***

    Przedzierali się przez dość spory tłum, który zebrał się na dużym placu w największej Galerii Handlowej w mieście.
   - Teraz zajmą się już sobą sami. – zaśmiał się młody policjant do jego rudowłosej towarzyszki.
   - Ale oni są genialni… Tyle mi o nich opowiadałeś… Mnóstwo ich spotkało, ale dalej się kochają i są ze sobą. Zazdroszczę im. – rozmarzyła się dziewczyna.
   - Jeżeli ktoś powiedziałby, że nie wierzy w przeznaczenie, to właśnie ich podałbym za przykład, potwierdzenia, że jednak takie coś jest. – zaśmiał się szatyn. – Teraz, jeżeli wypełniliśmy swoje zadanie, więc może pozwolisz się porwać, na przykład do kina? – zaproponował.
   - Jestem za. – odpowiedziała z szerokim uśmiechem.
  Ruszyli razem w kierunku budynku, w którym mieściło się kino. Jednogłośnie wybrali komedię. Sala była praktycznie pusta, bo dziś wszyscy wybierali romantyczne produkcje, w końcu to Dzień Zakochanych… Dwójka przyjaciół spędziła ze sobą całe popołudnie, dobrze się przy tym bawiąc.
   - Wiesz co… Zastanawia mnie jedno… - zaczął, gdy szli po bulwarach obok wolno płynącej rzeki. – Dlaczego taka dziewczyna jak ty nie ma jeszcze chłopaka… - dokończył.
   - Może na razie nie chciała. – odpowiedziała z zawadiackim uśmiechem.
   - Nie chciała?
   - Bo może wcześniej nie poznała nikogo odpowiedniego. – mówiła.
   - Mówisz to w czasie przeszłym. Czyli coś się zmieniło? Poznałaś kogoś odpowiedniego, kto przeszedłby twój casting na chłopaka z wynikiem celującym? – poruszył brwiami.
   - Może tak, może nie. – zaśmiała się.
   - Ejjj, Eliza… Znam go?
   - Myślę, że tak… Nawet bardzo dobrze. – posłała mu jeden z jej najsłodszych uśmiechów. On przystanął na chwilę, bo w jego policyjnej makówce, zaczęło się coś układać.
   - Eliza! – zawołał i podbiegł do niej. Złapał ją za ramię i odwrócił w swoją stronę, spojrzał w jej jasnobrązowe tęczówki. – Czyli…? – wydobył z siebie, a ona stanęła na palcach i ku zdziwieniu Kuby pocałowała go.
   - Czyli odpowiedz sobie sam. – uśmiechnęła się kusząco i zaczęła biec przed siebie, ciągle się śmiejąc. On stał tam w miejscu i nadal nie wierzył w to co się przed chwilą stało. Ten Anioł, którego zobaczył wtedy na lotnisku, go pocałował! – Idziesz, czy masz zamiar tam zostać? – zaśmiała się, a on się ocknął z transu. Uśmiechnął się i pobiegł za nią.

3 komentarze:

  1. Nominowałam Cię do Liebster Blog Award :D Więcej na moim blogu
    http://james-maslow-x-jessica-olson.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Nominowałam cię do Liebster Blog Award :)
    http://btr-is-my-life.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeśli teraz to czytasz to znak że mianowałam cię do Liebster Blog Award Pytania i zasady masz na moim bloogu : http://marzyc-mozna-jednoparty-cover-girl.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń