piątek, 16 listopada 2012

Rozdział 112



**Oczami Carlosa**

      Czasem myślę, że moje życie nie ma sensu... Kobiety mnie okłamują... Jedna myślałem, że mnie okłamała, a tak nie było. Tą właśnie kocham i oddałbym za nią życie, wskoczył w ogień, wszystko. Myślałem, że zostanę ojcem. To też było kłamstwem.
  Ale po tym wszystkim co usłyszałem na tym nagraniu nie dam się już wodzić za nos przez Samanthę. Ona ma mnie za idiotę, ale zresztą, nim jestem...
  Siedziałem sam na kanapie, trzymając swój telefon w dłoni, ciągle się nim bawiąc. Nagle usłyszałem przekręcający się klucz w zamku w drzwiach. Usłyszałem dwa damskie głosy. Wstałem i wyszedłem do przedpokoju, gdzie śmiały się do siebie Samantha i Ashley.
- Sam, musimy porozmawiać. Ash, pozwolisz? - zapytałem z poważną miną.
- Nie musi wychodzić, nie mamy przed sobą tajemnic. O czym chciałeś rozmawiać? - zapytała z tą swoją przesłodzoną minką.
- No więc dobrze... To kiedy zamierzałaś mi powiedzieć, że to nie jest moje dziecko, że wcale z tobą nie spałem, że zapłaciłaś jakiemuś facetowi żeby zajść z nim w ciążę, że mnie ciągle okłamywałaś?! - podniosłem ton, a one stały jak wmurowane w podłogę, patrząc na mnie z szeroko otwartymi oczami.
- Ca... Carlos, skarbie! To nie prawda! Ale skąd ty to wszystko wiesz?! - tłumaczyła się szatynka.
- Nie ważne. Mieszkałaś tu tylko przez mój domniemany błąd, który i tak okazał się mistyfikacją! Gdy wrócę, ma cię tu już nie być, a klucze zostaw albo u moich rodziców, albo u Rafa i Vanessy. - wziąłem swoją torbę, którą przygotowałem sobie już wcześniej, zabrałem swoją kurtkę i wyszedłem, zostawiając je same.
   Wyszedłem z budynku i wsiadłam do swojego samochodu. Torbę rzuciłem na tylne siedzenie i odpaliłem silnik. Wyjąłem komórkę z kieszeni i wybrałem numer mojego brata, telefon położyłem na specjalnym uchwycie i włączyłem głośnik. Ruszyłem. Raf odebrał po trzecim sygnale.
- Co jest młody? - usłyszałem.
- Cześć, dzwonię by poinformować, że jadę na lotnisko. - powiedziałem.
- Czyli jak mniemam pozbyłeś się Sam i lecisz do Polski? - zapytał.
- Tak, ale skąd wiesz? - zapytałem zdziwiony.
- Tony był u nas. Słuchaj Carlos, właśnie zasadziłem ci wirtualnego kopa na szczęście. Teraz tego nie spieprz, bo dość się już przez siebie oboje nacierpieliście. Macie być z Leną razem, chajtnąć się, mieć gromadkę dzieci i śliczny domek z ogródkiem. Rozumiesz?! Jak nie, to inaczej porozmawiamy. - mówił przejęty, jego ton był bardzo poważny.
- No dobra. Postaram się. Tym razem musi się udać, bo... Bo ja ją do cholery kocham! - krzyknąłem.
- Tak trzymaj bracie, tak trzymaj. Życzę ci powodzenia i miłego lotu do Polski. - odpowiedział.
- Dzięki, ale jeszcze miałem ci powiedzieć, że albo do was, albo do rodziców ma przyjść Samantha z moimi kluczami. - dodałem.
- No dobra, jak się ta królewna nie wyniesie to tam zajrzę. - powiedział. - Teraz jedź, a gdy już się tam pogodzicie to dajcie znać.
- Okey... Raf, jeszcze jedno. Nie mów na razie nic nikomu. Nawet Vanessie. Dobrze?
- Dobra, na razie nic nie pisnę! Ale jak tylko...
- Tak! Jak tylko coś się zdarzy to zadzwonię! Teraz kończę. Pa.
- Trzymaj się. Pa. - usłyszałem i zakończyłem połączenie.
    Dojechałem na lotnisko i zostawiłem samochód na parkingu, na miejscu, gdzie samochód może długo stać. Wziąłem torbę i zamknąłem auto. Wszedłem do budynku i odebrałem swój bilet, który zarezerwowałem jeszcze przed powrotem do domu Sam. Po chwili głos speakerki rozległ się w głośnikach, który kazał mi i innym pasażerom kierować się do jednaj z bramek.
   Zająłem swoje miejsce w samolocie i czekałem na start.

**Oczami Rafaela**

  Leżałem na łóżko z laptopem i czytałem różne wiadomości sportowe. Po chwili do pokoju weszła Vanessa z ręcznikowym turbanem na głowie, przebrana w piżamę.
- Nie ma to jak długa, odprężająca kąpiel po długim i ciężkim dniu. - westchnęła, rzucając się na łóżko. Ja wyłączyłem komputer i odłożyłem go na półkę.
- Ja też jetem już padnięty. - odpowiedziałem i przykryłem się kołdrą. Van zdjęła ręcznik z włosów i położyła się obok i położyła głowę na moim torsie. Zgasiłem lampkę i mieliśmy iść spać, ale nagle usłyszeliśmy dzwonek.
- Kogo o tej porze niesie?! - zajęczała już moja prawie śpiąca żona.
- Sprawdzę. - westchnąłem i z powrotem zaświeciłem tą lampkę. Wstałem i skierowałem się do drzwi z naszej sypialni.
- Ubrałbyś przynajmniej koszulkę, bo jak to jakaś starsza sąsiadka, to zawału dostanie, widząc cię w samych spodenkach. - zaśmiała się brunetka.
- Spokojnie. - wyszedłem roześmiany i przeszedłem przez krótki korytarz do wejściowych drzwi do naszego mieszkania. Zaświeciłem światło i otworzyłem drzwi. W progu stała Samantha.
- Czyli każdy Pena, został tak wyrzeźbiony przez matkę naturę... - spojrzała na mnie. - Przepraszam za porę, ale przyszłam oddać klucze do mieszkania Carlosa. - podała mi pęczek. Nastała niezręczna chwila ciszy. - Carlos poleciał do Polski, do Leny, prawda? - zapytała.
- A jak myślisz? - zapytałem z nutką ironii w głosie.
- No tak... - odwróciła się i już miała schodzić po schodach.
- Samantha. - zawołałem. Zatrzymała się i spojrzała na mnie. - Zostałaś sama, na dodatek z dzieckiem w drodze... Opłacało ci się to? Dlaczego w ogóle to wszystko zrobiłaś? - zapytałem, bo szczerze nie rozumiałem tej kobiety.
- Gdy Samantha miała jakiś kaprys, on zawsze zostawał spełniany... To był kolejny, ale nie udany... Co do dziecka, to zawsze znajdzie się ktoś kto je uzna. - mrugnęła powieką i położyła dłoń na swoim brzuchu. - Dobranoc. - dodała i poszła. Zamknąłem drzwi i wróciłem do sypialni.
- Kto to był? - zapytała Vanessa.
- Samantha, odniosła klucze do mieszkania Carlosa. - odpowiedziałem kładąc się obok niej.
- Tu, dlaczego? Gdzie jest Carlos? - zdziwiła się.
- Pewnie gdzieś się zmył. Jest pewnie u któregoś chłopaka. - skłamałem, bo w końcu nie łamie się braterskiej obietnicy.
- Co teraz z nimi będzie, z nim i z Leną? - zapytała.
- Nie wiem skarbie, nie wiem. - pocałowałem ja w czubek głowy i zgasiłem światło.

**Oczami Carlosa**

    Gdy samolot wylądował, był naprawdę wczesny, chłodny poranek. Zabrałem swoją czarną, dużą torbę i pomaszerowałem od razu do wypożyczalni samochodów, która była w budynku obok lotniska. Wszedłem i zobaczyłem dwie znajome mi twarze. Ten starszy mężczyzna i ta młoda blondynka, byli tu zawsze gdy przychodziłem po samochód.
- Witamy. - przywitała mnie kobieta w moim języku. - Dawno tu pana nie było.
- To prawda, jestem tu po to co zwykle, samochód. - odpowiedziałem z uśmiechem.
- Już zaraz jakiś panu zjadę. - powiedziała i zaczęła coś szukać w komputerze. - Rozumiem, że tak jak zwykle, czas nieokreślony? - zapytała.
- Jak na razie tak. - odpowiedziałem.
- No to mam dla pana nową, niebieską Kię Ceed SW. - podała mi kluczyki, umowę i długopis. Podpisałem i wziąłem kluczyki. Starszy mężczyzna wyszedł ze mną na parking i pokazał samochód.
- Miłej podróży i pobytu. - usłyszałem od niego, gdy już odjeżdżałem.
     Po dziesięciu minutach wjechałem już do centrum miasta. Miałem szczęście, bo na każdym skrzyżowaniu miałem zielone światło. W końcu szczęście się skończyło, stanąłem na jednych światłach. Byłem drugi. Przede mną stał jakaś czarna Toyota. Pas obok był cały pusty. Na pasach było kilku ludzi, którzy zapewne śpieszyli się do pracy na pierwszą zmianę.
Nagle obok śmigną jakiś czerwony Fiat, ludzie zaczęli uciekać z pasów, a jeden mężczyzna, gdyby nie to, że odskoczył to byłoby z nim bardzo źle. Ostro zahamował na środku skrzyżowania i obkręcił się w miejscu, robiąc przy tym dużo warkotu i dymu. Zatrzymał się, a po chwili pasem obok przejechało kilka samochodów na sygnale, oznakowane i nieoznakowane radiowozy. Obstawili każde z czterech dróg skrzyżowania. Z Fiata wyskoczył wysoki facet, ubrany na czarno, w ręce miał pistolet. Wyciągnął z tłumu dziewczynę, która wcześniej przechodziła przez pasy. Stanął z nią przed swoim samochodem i przyłożył jej lufę pistoletu do głowy. Zaczął coś wołać, wtedy odsunąłem szybę.
Wtedy z radiowozów zaczęli wychodzić policjanci. Najpierw mundurowi, a potem w cywilu. Zauważyłem Kubę i Bartka, jeszcze jednego młodego mężczyznę, który pewnie był Arkiem no i... Tak to była Lena... Gdy tylko ją zauważyłem serce zaczęło mi mocno bić. Miałem ochotę wyskoczyć z tego samochodu, podbiec i ją mocno przytulić, ale wtedy by mnie chyba zabiła. Jest w pracy, a jeżeli coś by się teraz stało to było by źle!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz