**Oczami Carlosa**
Czasem myślę, że moje życie nie ma
sensu... Kobiety mnie okłamują... Jedna myślałem, że mnie okłamała, a tak nie
było. Tą właśnie kocham i oddałbym za nią życie, wskoczył w ogień, wszystko.
Myślałem, że zostanę ojcem. To też było kłamstwem.
Ale po tym wszystkim co usłyszałem na tym
nagraniu nie dam się już wodzić za nos przez Samanthę. Ona ma mnie za idiotę,
ale zresztą, nim jestem...
Siedziałem sam na kanapie, trzymając swój
telefon w dłoni, ciągle się nim bawiąc. Nagle usłyszałem przekręcający się
klucz w zamku w drzwiach. Usłyszałem dwa damskie głosy. Wstałem i wyszedłem do
przedpokoju, gdzie śmiały się do siebie Samantha i Ashley.
- Sam, musimy porozmawiać.
Ash, pozwolisz? - zapytałem z poważną miną.
- Nie musi wychodzić,
nie mamy przed sobą tajemnic. O czym chciałeś rozmawiać? - zapytała z tą swoją
przesłodzoną minką.
- No więc dobrze... To
kiedy zamierzałaś mi powiedzieć, że to nie jest moje dziecko, że wcale z tobą
nie spałem, że zapłaciłaś jakiemuś facetowi żeby zajść z nim w ciążę, że mnie
ciągle okłamywałaś?! - podniosłem ton, a one stały jak wmurowane w podłogę,
patrząc na mnie z szeroko otwartymi
oczami.
- Ca... Carlos, skarbie!
To nie prawda! Ale skąd ty to wszystko wiesz?! - tłumaczyła się szatynka.
- Nie ważne. Mieszkałaś
tu tylko przez mój domniemany błąd, który i tak okazał się mistyfikacją! Gdy
wrócę, ma cię tu już nie być, a klucze zostaw albo u moich rodziców, albo u
Rafa i Vanessy. - wziąłem swoją torbę, którą przygotowałem sobie już wcześniej,
zabrałem swoją kurtkę i wyszedłem,
zostawiając je same.
Wyszedłem z budynku i wsiadłam do swojego
samochodu. Torbę rzuciłem na tylne siedzenie i odpaliłem silnik. Wyjąłem
komórkę z kieszeni i wybrałem numer mojego brata, telefon położyłem na
specjalnym uchwycie i włączyłem głośnik. Ruszyłem. Raf odebrał po trzecim sygnale.
- Co jest młody? -
usłyszałem.
- Cześć, dzwonię by
poinformować, że jadę na lotnisko. - powiedziałem.
- Czyli jak mniemam
pozbyłeś się Sam i lecisz do Polski? - zapytał.
- Tak, ale skąd wiesz? -
zapytałem zdziwiony.
- Tony był u nas.
Słuchaj Carlos, właśnie zasadziłem ci wirtualnego kopa na szczęście. Teraz tego
nie spieprz, bo dość się już przez siebie oboje nacierpieliście. Macie być z
Leną razem, chajtnąć się, mieć gromadkę dzieci i śliczny domek z ogródkiem.
Rozumiesz?! Jak nie, to inaczej
porozmawiamy. - mówił przejęty, jego ton był bardzo poważny.
- No dobra. Postaram
się. Tym razem musi się udać, bo... Bo ja ją do cholery kocham! - krzyknąłem.
- Tak trzymaj bracie,
tak trzymaj. Życzę ci powodzenia i miłego lotu do Polski. - odpowiedział.
- Dzięki, ale jeszcze
miałem ci powiedzieć, że albo do was, albo do rodziców ma przyjść Samantha z
moimi kluczami. - dodałem.
- No dobra, jak się ta
królewna nie wyniesie to tam zajrzę. - powiedział. - Teraz jedź, a gdy już się
tam pogodzicie to dajcie znać.
- Okey... Raf, jeszcze
jedno. Nie mów na razie nic nikomu. Nawet Vanessie. Dobrze?
- Dobra, na razie nic
nie pisnę! Ale jak tylko...
- Tak! Jak tylko coś się
zdarzy to zadzwonię! Teraz kończę. Pa.
- Trzymaj się. Pa. -
usłyszałem i zakończyłem połączenie.
Dojechałem na lotnisko i zostawiłem
samochód na parkingu, na miejscu, gdzie samochód może długo stać. Wziąłem torbę
i zamknąłem auto. Wszedłem do budynku i odebrałem swój bilet, który
zarezerwowałem jeszcze przed powrotem do domu Sam. Po chwili głos speakerki rozległ się w głośnikach, który kazał mi
i innym pasażerom kierować się do jednaj z bramek.
Zająłem swoje miejsce w samolocie i czekałem
na start.
**Oczami Rafaela**
Leżałem na łóżko z laptopem i czytałem różne
wiadomości sportowe. Po chwili do pokoju weszła Vanessa z ręcznikowym turbanem
na głowie, przebrana w piżamę.
- Nie ma to jak długa,
odprężająca kąpiel po długim i ciężkim dniu. - westchnęła, rzucając się na
łóżko. Ja wyłączyłem komputer i odłożyłem go na półkę.
- Ja też jetem już
padnięty. - odpowiedziałem i przykryłem się kołdrą. Van zdjęła ręcznik z włosów
i położyła się obok i położyła głowę na moim torsie. Zgasiłem lampkę i mieliśmy
iść spać, ale nagle usłyszeliśmy dzwonek.
- Kogo o tej porze
niesie?! - zajęczała już moja prawie śpiąca żona.
- Sprawdzę. -
westchnąłem i z powrotem zaświeciłem tą lampkę. Wstałem i skierowałem się do
drzwi z naszej sypialni.
- Ubrałbyś przynajmniej
koszulkę, bo jak to jakaś starsza sąsiadka, to zawału dostanie, widząc cię w
samych spodenkach. - zaśmiała się brunetka.
- Spokojnie. - wyszedłem
roześmiany i przeszedłem przez krótki korytarz do wejściowych drzwi do naszego
mieszkania. Zaświeciłem światło i otworzyłem drzwi. W progu stała Samantha.
- Czyli każdy Pena,
został tak wyrzeźbiony przez matkę naturę... - spojrzała na mnie. - Przepraszam
za porę, ale przyszłam oddać klucze do mieszkania Carlosa. - podała mi pęczek.
Nastała niezręczna chwila ciszy. - Carlos poleciał do Polski, do Leny, prawda?
- zapytała.
- A jak myślisz? -
zapytałem z nutką ironii w głosie.
- No tak... - odwróciła
się i już miała schodzić po schodach.
- Samantha. - zawołałem.
Zatrzymała się i spojrzała na mnie. - Zostałaś sama, na dodatek z dzieckiem w
drodze... Opłacało ci się to? Dlaczego w ogóle to wszystko zrobiłaś? -
zapytałem, bo szczerze nie rozumiałem tej kobiety.
- Gdy Samantha miała
jakiś kaprys, on zawsze zostawał spełniany... To był kolejny, ale nie udany...
Co do dziecka, to zawsze znajdzie się ktoś kto je uzna. - mrugnęła powieką i
położyła dłoń na swoim brzuchu. - Dobranoc. - dodała i poszła. Zamknąłem drzwi
i wróciłem do sypialni.
- Kto to był? - zapytała
Vanessa.
- Samantha, odniosła
klucze do mieszkania Carlosa. - odpowiedziałem kładąc się obok niej.
- Tu, dlaczego? Gdzie
jest Carlos? - zdziwiła się.
- Pewnie gdzieś się
zmył. Jest pewnie u któregoś chłopaka. - skłamałem, bo w końcu nie łamie się
braterskiej obietnicy.
- Co teraz z nimi
będzie, z nim i z Leną? - zapytała.
- Nie wiem skarbie, nie
wiem. - pocałowałem ja w czubek głowy i zgasiłem światło.
**Oczami Carlosa**
Gdy samolot wylądował, był naprawdę
wczesny, chłodny poranek. Zabrałem swoją czarną, dużą torbę i pomaszerowałem od
razu do wypożyczalni samochodów, która była w budynku obok lotniska. Wszedłem i
zobaczyłem dwie znajome mi twarze. Ten starszy mężczyzna i ta młoda blondynka, byli tu zawsze gdy
przychodziłem po samochód.
- Witamy. - przywitała
mnie kobieta w moim języku. - Dawno tu pana nie było.
- To prawda, jestem tu
po to co zwykle, samochód. - odpowiedziałem z uśmiechem.
- Już zaraz jakiś panu
zjadę. - powiedziała i zaczęła coś szukać w komputerze. - Rozumiem, że tak jak
zwykle, czas nieokreślony? - zapytała.
- Jak na razie tak. -
odpowiedziałem.
- No to mam dla pana
nową, niebieską Kię Ceed SW. - podała mi kluczyki, umowę i długopis. Podpisałem
i wziąłem kluczyki. Starszy mężczyzna wyszedł ze mną na parking i pokazał
samochód.
- Miłej podróży i
pobytu. - usłyszałem od niego, gdy już odjeżdżałem.
Po dziesięciu minutach wjechałem już do
centrum miasta. Miałem szczęście, bo na każdym skrzyżowaniu miałem zielone
światło. W końcu szczęście się skończyło, stanąłem na jednych światłach. Byłem
drugi. Przede mną stał jakaś czarna Toyota. Pas obok był cały pusty. Na pasach było kilku ludzi, którzy
zapewne śpieszyli się do pracy na pierwszą zmianę.
Nagle obok śmigną jakiś
czerwony Fiat, ludzie zaczęli uciekać z pasów, a jeden mężczyzna, gdyby nie to,
że odskoczył to byłoby z nim bardzo źle. Ostro zahamował na środku skrzyżowania
i obkręcił się w miejscu, robiąc przy tym dużo warkotu i dymu. Zatrzymał się, a po chwili pasem obok przejechało kilka
samochodów na sygnale, oznakowane i nieoznakowane radiowozy. Obstawili każde z
czterech dróg skrzyżowania. Z Fiata wyskoczył wysoki facet, ubrany na czarno, w
ręce miał pistolet. Wyciągnął z tłumu dziewczynę, która wcześniej przechodziła
przez pasy. Stanął z nią przed swoim samochodem i przyłożył jej lufę pistoletu
do głowy. Zaczął coś wołać, wtedy odsunąłem szybę.
Wtedy z radiowozów
zaczęli wychodzić policjanci. Najpierw mundurowi, a potem w cywilu. Zauważyłem
Kubę i Bartka, jeszcze jednego młodego mężczyznę, który pewnie był Arkiem no
i... Tak to była Lena... Gdy tylko ją zauważyłem serce zaczęło mi mocno bić. Miałem ochotę wyskoczyć z tego samochodu, podbiec
i ją mocno przytulić, ale wtedy by mnie chyba zabiła. Jest w pracy, a jeżeli
coś by się teraz stało to było by źle!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz