piątek, 16 listopada 2012

Rozdział 99



   Wyszłam z domu Hendersonów, przeszłam przez bramkę i spokojnym krokiem szłam przed siebie. Nie miałam celu, po prostu tak błądziłam. Była bardzo późna pora. W pewnym momencie stanęłam przed jakimś jeziorem. Usiadłam na brzegu i wpatrywałam się w jego nocną, ciemną taflę. Usłyszałam za sobą czyjeś kroki, odwróciłam się. Nie mogłam rozpoznać tej osoby w ciemnościach, które nas otaczały. Usiadła obok mnie. Teraz dopiero zobaczyłam kto to jest.
- Carlos, co tutaj robisz? - zapytałam.
- A ty? Czemu nie jesteś u Vanessy? - zapytał spokojnym głosem.
- Chciałam się przewietrzyć.
- A naprawdę? Znam cię. - spojrzał mi w oczy.
- Chciałam się przewietrzyć i... I pobyć chwilę sama, bo ciągle wypominały mi, że się z tobą rozstałam. - powiedziałam do niego, też patrząc w jego brązowe tęczówki.
- Ze mnie też nie schodzili... Pytali się gdzie mam mózg i czy... - odpowiedział.
- Carlos, dlaczego to się tak wszystko potoczyło? - zapytałam i położyłam głowę na jego ramieniu.
- Nie mam pojęcia. - powiedział i chwycił mój podbródek i podniósł go do góry. Spojrzał mi w oczy i powoli nasze twarze zaczęły się do siebie zbliżać. Dotknął swoimi ustami moje wargi, pocałował, a ja odwzajemniłam ten pocałunek.
Wtedy nagle usłyszałam za sobą łamiącą się gałązkę i wystrzał z pistoletu. Szybko się odwróciłam...
      Zerwałam się z łóżka, szybko oddychając. Rozejrzałam się. Byłam w mieszkaniu Meg, w swoim pokoju, w swoim łóżku. Zegarek wskazywał godzinę czwartą nad ranem. Ponownie się położyłam, uspokajając oddech. Przypomniałam sobie, że przecież o równej północy wyszłyśmy wszystkie od Vanessy, zapakowałyśmy się do taksówek i wróciłyśmy do domów, więc do czego miał tyczyć się ten sen... To było dziwne, najpierw Carlos, pocałunek, a na końcu ten strzał... Nie mam zielonego pojęcie o co mogło chodzić.
Wtuliłam się w kołdrę i zamknęłam oczy, ponownie usnęłam.
Później obudziłam się o szóstej. Już nie zasnęłam. Poszłam wziąć prysznic, ubrałam dresy i jakiś T-shirt, poszłam do kuchni, zrobiłam sobie kawę i wyszłam z nią na taras. Wzięłam swój telefon i weszłam w spis kontaktów. Nie wiem dlaczego, ale chciałam po prostu z kimś porozmawiać, nie wiem na jaki temat, ale porozmawiać, nawet o głupotach. Potrzebowałam tego.
Przewijałam z góry na dół już chyba czwarty spis kontaktów, gdy nagle dostałam sms-a.
  „Od: Tony
             Śpisz?”
Nie odpisałam, tylko od razu wybrałam numer i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Czyli nie śpisz. - usłyszałam w słuchawce jego śmiejący się głos.
- No nie, jakoś nie mogę, a ty mi normalnie jak z nieba spadłeś. Czułam potrzebę z kimś tak, od tam porozmawiać. - zaśmiałam się.
- Wyczuwa się odpowiednie momenty. A jeżeli nie możesz spać przed ślubem przyjaciółki, to co będzie przed twoim?
- Nie wiem, po ścianach będę chodzić. - roześmiałam się.
- W takim razie, przed twoim ślubem przyjadę do ciebie i przywiąże cię do łóżka, a uwolnię dopiero rano.
- Dobra, trzymam za słowo. - zaśmiałam się.
- Co będziesz robić przez te pół dnia?
- Muszę jechać do kwiaciarni i odebrać bukiety dla wszystkich, obiecałam, że się tym dziś jeszcze zajmę.
- W takim razie zgłaszam się na ochotnika do pomocy, a zanim to zapraszam cię na dobre śniadanie, a potem pomożesz mi przy wyborze koszuli. Hmm?
- No dobra. - zaśmiałam się.
- To się zbieraj, za dwadzieścia minut będę.
- To do zobaczenia. - odpowiedziałam i rozłączyłam się.
Dopiłam kawę i pobiegłam się przebrać. Ubrałam białe rurki, czarny T-shirt z nadrukiem KSU, na rękę włożyłam ulubioną bransoletkę, a na nogi adidasy. Wzięłam telefon, portfel i klucze. Zostawiłam wiadomość dla Meg na kartce w kuchni, że wyszłam i od razu odbiorę bukiety.
Gdy wyszłam z budynku Tony właśnie pod niego podjeżdżał wypożyczonym samochodem.  Wsiadłam do niego i przywitałam się z Martinezem, pocałowałam go w policzek.
- To jak, śniadanie? - zapytał.
- No pewnie, zaczynam być już powoli głodna. - zaśmiałam się.
  Pojechaliśmy do jakiejś restauracji i tam coś przekąsiliśmy.
Później tak jak było ustalone pojechaliśmy kupić koszulę dla Tonego. 
Wybraliśmy, trzy, które według nas były najładniejsze.
- To która? - nie mogliśmy się zdecydować, bo wszystkie trzy nam się podobały.
- Nie wiem. To może kupimy całą trójeczkę i potem jakoś zdecydujemy? Przydadzą się. - zaproponował.
- No dobra. - powiedziałam, wzięliśmy je i Tony zapłacił za nie przy kasie.
- To zostały jeszcze te kwiatki, tak? - zapytał, gdy wsiadaliśmy do samochodu.
- Dokładnie. - powiedziałam i podałam mu adres kwiaciarni, w której zostały zamówione bukiety.
- Dużo ich jest? - zapytał gdy parkował przed budynkiem.
- Dziesięć. - odpowiedziałam po chwili, ponieważ zaczęłam je liczyć w głowie. Weszliśmy do kwiaciarni i podeszliśmy do lady, za którą stała niska brunetka.
- Dzień dobry. - powiedzieliśmy równocześnie z moim towarzyszem.
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc? - uśmiechnęła się sprzedawczyni.
- Chcielibyśmy odebrać zamówienie. - powiedziałam.
- Dobrze, a na jakie nazwisko?
- No masz ci los! Tego to już mi nie powiedzieli...
- A kto składał to zamówienie? - zapytał Tony, a ja na niego spojrzałam.
- Chyba Maria, ale... Proszę sprawdzić pod nazwiskiem Pena. - zwróciłam się do kobiety.
- Pena... Pena... - szukała w jakimś zeszycie. - Tak, jest. Dziesięć bukietów. Dziewięć normalnych, każdy inny i jeden specjalny dla panny młodej, tak?
- Tak, dokładnie. - odpowiedziałam.
- Państwo są tą szczęśliwą parą? - zapytała uśmiechnięta, a ja i Tony spojrzeliśmy na siebie i zaśmialiśmy się.
- No pewnie! Nie widać jacy jesteśmy szczęśliwi? - zapytał, obejmując mnie ramieniem. Kobieta się zaśmiała i wyszła na zaplecze, a ja lekko uderzyłam go w bok.
- Wariat! - zaśmiałam się.
- Wiem, już nie raz to od ciebie słyszałem, Księżniczko. - odpowiedział, a z drzwi wyszła kobieta ze ślicznie przyozdobionym  bukiecikiem białych róż.
- Tu jest jeden dla pani, a resztę zaraz przyniosę. - podała mi go.
- No wiesz! Teraz kobieta myśli, że to ja się dzisiaj chajtam! - zaśmiałam się do Tonego.
- Oj tam, oj tam. - przewrócił zabawnie oczami.
Kobieta przyniosła nam resztę bukietów. Każdy z nich był inny i na swój sposób piękny. Zapakowaliśmy je delikatnie do bagażnika. Tony otworzył mi drzwi i usiadłam na miejscu pasażera.
- Poczekaj sekundkę. - uśmiechnął się i zamknął drzwi, a w tym momencie zaczął dzwonić mój telefon. Wyjęłam go z kieszeni spodni i spojrzałam na mały ekranik.
- Co tam Meg? - zapytałam.
- Czym ty pojechałaś po te bukiety jeżeli mój samochód stoi na parkingu?
- Tony zgłosił się na pomocnika i za razem na kierowcę.
- Aaaaa, no chyba, że tak. To ja może nie będę przeszkadzać... - zaśmiała się.
- Czy to była może jakaś aluzja?
- Nieee, wcale nie! - zaśmiała się. - Aha i jeszcze jedno. Za chwilę jadę do Vanessy, pomogę jej i przy okazji, żeby nie jeździć w kółko wezmę sobie tam rzeczy i tak się przebiorę.
- No dobra, to się spotkamy, bo przyjedziemy z tymi bukietami.
- To okey, do zobaczenia.
- Pa. - powiedziałam i się rozłączyłam, a w tym samym czasie do samochodu wsiadł Tony i wręczył mi czerwoną różę. Uśmiechnęłam się i zapytałam. - A to za co?
- Tak bez okazyjnie.
- Dziękuję. - powiedziałam, wąchając kwiat i pocałowałam go w policzek.
- O jak miło. - zaśmiał się i odpalił silnik. - To gdzie najpierw jedziemy Księżniczko?
 Zabawiliśmy się w kurierów. Zaplanowaliśmy sobie tak trasę i kolejność dostaw by było wszystko po drodze. Najpierw zahaczyliśmy o dom Schmidtów, gdzie Kendall oznajmił, że możemy tu też zostawić bukiet Alice, później gdy po nią pojedzie jej przekaże. Potem zawieźliśmy bukiet mamie Jamesa. Następnym miejscem był dom naszej panny młodej. Tutaj zostawiliśmy cztery bukiety. Dla Stelli, dla Meg, która tam była, specjalne białe róże dla Vanessy oraz bukiet dla Mii, w tym momencie Logan stał się tak samo wspaniałomyślny jak wcześniej Kendall.
Później podjechaliśmy pod dom Penów i tam zostawiliśmy bukiety dla mamy i Marii.

- Dobra, ta została odrzucona poprzez wyliczankę. Zostały dwie.
- Weź >>tą<<. - wzięłam, leżącą na łóżku rozłożoną koszulę i ją mu podałam.
- Jak na kobietę to bardzo szybko podjęłaś decyzję. - zaśmiał się, biorąc ją ode mnie.
- No widzisz. Trzeba być taką wyjątkową kobietą, która raz dwa, szybko wybiera i podejmuje decyzję. - zaśmiałam się.
- A czy ja mówię, że tak nie jest?
- Dobra, dobra. - uderzyłam go lekko w ramię, on się tylko zaśmiał, zabrał swoje rzeczy i skierował się do łazienki.
   Zostałam sama w jego hotelowym pokoju. Najpierw wyszłam na balkon i przez jakieś kilka minut wpatrywałam się w panoramę miasta. Później wróciłam do środka i znów rozejrzałam się po pokoju. Podeszłam do komody, na której leżał aparat fotograficzny, cyfrówka.
Wiem, że bez pytania to nie ładnie, ale to po prostu ciekawość. Wzięłam ja i włączyłam.
Tony opowiadał, że uwielbia fotografować, ale nie widziałam jeszcze co i jak mu to wychodzi.
Włączyłam galerię, na pierwszym zdjęciu widniał widok LA, widok z balkonu tego pokoju, nocny widok. Rozświetlone budynki wyglądały przepięknie.
Nacisnęłam guzik by przełączyć na następne zdjęcie. Kilka kolejnych były do siebie podobne. Później znów zdjęcia miasta. Następne jeszcze bardziej mnie zaciekawiły, były z niedzieli, tej z moimi rodzicami. Nawet nie wiem kiedy on je napstrykał.
No to zdjęcie, to już kompletnie nie wiem kiedy zrobił! Zobaczyłam na małym wyświetlaczu... Siebie! Śmiałam się, byłam uśmiechnięta.
  Usłyszałam otwierające się drzwi, podniosłam wzrok z małego ekraniku i ujrzałam przed sobą już gotowego Tonego.
- Sorry, ale nie mogłam się powstrzymać. - wskazałam na aparat, który trzymałam.
- Spokojnie, to żadna tajemnica. - zaśmiał się.
- Są śliczne.
- Dziękuję. Jedziemy? - zapytał, ja potaknęłam i wyszliśmy z hotelu.
 Pojechaliśmy do mieszkania Meg. Tam się przebrałam, a gdy wyszłam już gotowa to oczywiście zostałam obsypana komplementami, jak to ja pięknie wyglądam... Męskie słodzenie...
   Wyszliśmy i pojechaliśmy na miejsce, tam gdzie o 16 ma się odbyć ślub naszych przyjaciół.
Byliśmy na miejscu pół godziny przed rozpoczęciem uroczystości.
  Ruszyłam od razu na drugie piętro hotelu, które całe były wynajęte dla gości na ten wieczór. Weszłam pokoju, gdzie siedziały już Vanessa i Meg.
- Lena! Wyglądasz przepięknie! - zawołały razem, przyglądając się mi.
- Wcale nie! - zaprotestowałam. -  To wy obie wyglądacie olśniewająco, a szczególnie Van w tej białej kiecce!
 Chwilę później wróciłam na dół i wyszłam do ogrodu, gdzie zbierali się wszyscy goście. Niektóre krzesełka poustawiane w równych rzędach już były pozajmowane.
Podeszłam pod mały ołtarzyk, pod którym stali i rozmawiali o czymś Raf z Carlosem.
- Cześć chłopaki. - stanęłam obok nich. Wtedy się odwrócili i spojrzeli na mnie.
- Lena! - zawołał pan młody.
- No co?! - zawołałam roześmiana i kątem oka spojrzałam na jego brata. Patrzył na mnie z lekkim uśmiechem. Niech się patrzy, zresztą mnie to już nie bardzo interesuje.

**Oczami Carlosa**

 Usłyszeliśmy jej głos i od razu się odwróciliśmy. Zobaczyłem anioła. Cudowna, piękna i uśmiechnięta dziewczyna, przez moją głupotę już nie moja.
- Pan młody gotowy? - zaśmiała się.
- Ehhh, chyba tak. - westchnął Raf.
- Raf spokojnie, nie idziesz na wojnę, no chyba że tak potraktujesz małżeństwo. - zaśmiałem się, poklepując go po ramieniu. 
- Zabawne Carlos, zabawne. Postaw się na moim miejscu. Też w dzień swojego ślubu będziesz się trząsł jak galareta! Ale też z drugiej strony będziesz też szczęśliwy, jeżeli wybierzesz tą właściwą. - spojrzał na mnie, a ja po chwili przeniosłem swój wzrok na Lenę, ale prawie w tym samym momencie oboje zmieniliśmy tor naszego pola widzenia, gdyż spojrzeliśmy sobie przez chwilę w oczy.
    Lena stała naprzeciw nas, po drugiej stronie ołtarza, a ja stałem obok mojego brata. Po chwili usłyszeliśmy płynącą melodię. Każdy gość miał już zajęte swoje miejsce. Rozejrzałem się po nich. Rodzice, rodzina, przyjaciele, znajomi. Wszyscy uśmiechnięci czekali na Vanessę.
Na środku jednego z rzędów zobaczyłem siedzącą Samanthę... No tak, gdzie by ona odpuściła sobie taką rodzinną uroczystość...
W tym momencie przez środek przeszła mała dziewczynka, rozrzucając płatki kwiatów, a zaraz za nią kroczyli Vanessa razem ze swoim ojcem.
Podeszli pod sam ołtarzyk, Raf zrobił krok do przodu i przeją swoją przyszłą  żonę. Stanęli razem na środku przed księdzem. Stałem naprzeciw Leny, oboje stopień niżej.
   No i zostali małżeństwem, oczywiście na koniec przypieczętowali to wszystko pocałunkiem.
Odwrócili się i zeszli niżej, wszyscy bili brawo i cieszyli się razem z nimi. W tym samym momencie ruszyliśmy z Leną za nimi. Szliśmy obok siebie. Ja coś muszę zrobić ! Nie zniechęciły mnie jej słowa, że już nas nie ma i nie mamy o czym rozmawiać. Obiecuję sobie, że jeszcze dziś coś zrobię ! 
    Raf z Vanessą wyszli po kilku schodkach na taras, z którego wchodziło się na salę weselną. Kazali wszystkim panną ustawić się blisko. Raf zasłonił swojej żonie oczy, a ta wzięła zamach i rzucił a tłum swój bukiet.
Bukiet złapała Lena. Ciągle na nią patrzyłem.
Weszliśmy do środka, tam wszyscy składali życzenia młodej parze, rozmawiali, tańczyli do muzyki. Czułem zazdrość. Tak, czułem zazdrość gdy tylko widziałem Lenę tańczącą i śmiejącą się razem z Tonym.

**Oczami Leny**

  Ustawiłyśmy się wszystkie obok schodków. Raz... Dwa... Trzy i rzut ! No i taki rzut, że bukiet wpadł prosto w moje ręce! W tym momencie spojrzałam w stronę Carlosa, ale szybko odwróciłam głowę, gdyż on patrzył na mnie.
  Zabawa trwała w najlepsze. Wszyscy się znakomicie bawili. Nawet nasi gwiazdorzy wyszli na scenę i zaśpiewali kilka swoich kawałów, przy których parkiet szalał. No, szaleli, ale bez tych ze 'starej daty...'.
Minuty i godziny mijały. Na dworze stawało się coraz ciemniej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz