Tak jak postanowiliśmy, dziewczyny
podrzuciliśmy pod jakieś duże centrum handlowe, ja z chłopakami pojechaliśmy na
Camp Nou. Przed wejściem czekał już na nas ojciec Mateusza z biletami. Ten
facet się w ogóle nie zmienił. Ostatnio widziałam go może jakieś pięć lat temu, przed jego wyjazdem do Hiszpanii, jak
wyglądał, tak wygląda nadal. Wysoki, dobrze zbudowany, lekko łysiejący
mężczyzna po czterdziestce. Przywitaliśmy się z nim wszyscy. Każdy dostał swój
bilet i weszliśmy do środka. Po drodze natknęliśmy się na mały sklepik z
pamiątkami. Pierwszą rzeczą, która wpadła mi w oko była koszulka,
niebiesko-szkarłatna z herbem klubu na piersi oraz numerem 10 i nazwiskiem
piłkarza, oczywiście tego najlepszego. Wybrałam rozmiar i od razu ją kupiłam.
Chłopaki też powybierali coś dla siebie.
W końcu weszliśmy na
trybuny i zajęliśmy swoje miejsca, w oczekiwaniu na rozpoczęcie się meczu.
Nie mogłam uwierzyć, w
to że jestem na barcelońskim sławnym stadionie i będę oglądać mecz, a dokładnie
starcie dwóch rywalizujących ze sobą od zawsze drużyn. Siedziałam pomiędzy Kubą
i Tonym i ciągle stękałam im: Kiedy to się w końcu zacznie?! - Na co oni tylko się uśmiechali.
W końcu nadszedł ten
upragniony moment! Zawodnicy wyszli w dwóch rzędach, jedni w białych strojach,
a drudzy w niebiesko-szkarłatnych. Kilka minut później gwizdek sędziego
rozpoczął mecz.
Mój wzrok ciągle wbity
był w zawodników przy piłce, nie interesowało mnie to co się dzieje obok mnie,
tylko to co jest przede mną. Całkowicie byłam pochłonięta oglądaniem i
kibicowaniem. Mój wzrok ciągle podążał za piłką i za prowadzącymi ją
piłkarzami: Benzema, Ronaldo, odbiera Pique,
Puyol, Sanchez, Messi i pierwszy goooool ! Bramka dla Barcy w osiemnastej
minucie! Wszyscy na trybunach krzyczeli i cieszyli się.
Trochę później Real
wyrównał, a dokładnie przyczyniła się do tego asysta Özila i bramka Ronaldo.
Wtedy większość zaczęła buczeć.
Na szczęście to nie był
koniec bramek, FC Barcelona oczywiście postarała się na swoim ukochanym
stadionie. Dzięki bramkom Lionela Messiego w osiemnastej i siedemdziesiątej
piątej minucie, golu Sancheza w czterdziestej trzeciej i strzału Fabregasa w pięćdziesiątej minucie mecz zakończył się
zwycięstwem Dumy Katalonii. 4:1, pięknie!
Rozstaliśmy się z ojcem Mateusza i weszliśmy na olbrzymi
parking w celu odnalezienia naszych samochodów. Szłam pierwsza z przewieszoną
przez ramię koszulkę, którą kupiłam. Nagle poczułam, że coś lekko kopnęłam.
Spojrzałam pod nogi i zobaczyłam telefon komórkowy. Schyliłam się i podniosłam
go.
- Co tam masz? -
zainteresował się Kuba.
- Ktoś zgubił telefon. -
odpowiedziałam i nacisnęłam guzik, po czym mały wyświetlacz się rozświetlił i
zobaczyłam herb tutejszego klubu na tapecie. Po sekundzie na nim wyświetliło
się przychodzące połączenie o nazwie „David” - Mam odebrać? - zapytałam i spojrzałam na chłopaków.
- Odbierz, może ten gość
powiadomi właściciela. - odpowiedział Bartek.
- Okey. - odrzuciłam i
odebrałam połączenie. - Słucham? - powiedziałam po angielsku, bo nie znam
hiszpańskiego ani, ani. Zresztą praktycznie ciągle mówimy do siebie po
angielsku, żeby rozumieli Tony z Christianem.
- Kto mówi? - usłyszałam
niski, lekko zachrypnięty głos w słuchawce.
- Właśnie znalazłam ten
telefon na parkingu i chcę go jakoś oddać właścicielowi. - odpowiedziałam.
- Co za ulga... Ja
jestem właścicielem tej komórki. Gdzie dokładnie jesteś na tym parkingu? -
zapytał ten sam głos. Skądś tak jakbym go kojarzyła, ale znając życie coś mi
się nasunie na myśl dopiero za jakiś długi czas... W tle słyszałam jakieś
rozmowy. Rozglądnęłam się.
- Pomiędzy
ciemnoniebieskim Lexusem, a czarnym
Porsche, obok jest jeszcze granatowe Audi.
- Dobra. Możesz tam na
mnie chwilkę poczekać? Za chwilę przyjdę.
- Jasne. Czekam. -
odpowiedziałam i się rozłączyłam. - No widzicie, rozmawiałam bezpośrednio z
właścicielem tego telefonu. - zwróciłam się do chłopaków.
- No to teraz sobie
czekaj na tego właściciela, a my idziemy do samochodów. Poczekamy na ciebie. -
odpowiedzieli.
- No nikt ze mną tu nie
poczeka?! - zajęczałam, ale żaden nie wykazał entuzjazmu. Ruszyli dalej, a ja
zostałam sama pomiędzy tym Lexusem i Porsche. Stałam tak może niecałe dziesięć
minut, aż w końcu usłyszałam za sobą jakieś kroki. Odwróciłam się i zobaczyłam przed sobą... No właśnie! Miałam ochotę wrzasnąć,
ale tego nie zrobiłam. No i chyba dobrze.
- Mogłem się domyślić
żeby szukać zguby obok swojego samochodu. - zaśmiał się i wskazał na
ciemnoniebieski pojazd. Dopiero jego słowa wyrwały mnie z jakiegoś transu.
Taaak! Stał przede mną, nie kto inny, tylko wielki Leo Messi, ubrany w
niebieskie jeansy, adidasy i czarno-białą bluzę
z kapturem, a na jego ramieniu zwisała duża, sportowa, czarna torba.
- Zdarza się. -
uśmiechnęłam się nieśmiało i podałam piłkarzowi jego własność.
- Dzięki. Jestem Leo. -
podał mi swoją dłoń.
- Lena, strasznie się
cieszę, że mogę cię poznać. - szeroko się uśmiechnęłam, ściskając jego dłoń.
Nagle przypomniałam sobie o ubraniu, przewieszonym przez moje ramię. - A mogę
liczyć na znaleźne? - wyszczerzyłam się, zdejmując koszulkę z ramienia. -
Autograf na niej?
- No pewnie. - zaśmiał
się Messi. Wyjął ze swojej torby czarny marker i wziął ode mnie t-shirt.
Rozłożył ja na dachu samochodu i złożył na niej ogromny podpis. - Nie martw
się, marker jest odporny na wodę, więc tak łatwo tego nie zmyjesz. - uśmiechnął
się i oddał mi ją.
- Dzięki. - powiedziałam
z uśmiechem i już miałam się oddalać w stronę naszych samochodów, ale się
obróciłam i zawołałam. - Piękne gole. - na co on tylko zareagował szerokim
uśmiechem i wsiadając do samochodu pomachał mi ręką. Zrobiłam to samo i szybkim
krokiem ruszyłam w stronę
chłopaków, siedzących w samochodach Tonego i Christina.
Stanęłam pomiędzy nimi,
obok otwartych drzwi obu samochodów.
- Dobra panowie, a teraz
żałujcie, że nie zaczekaliście ze mną. - powiedziałam dumna.
- A to niby dlaczego? -
zainteresował się Mateusz. Uśmiechnęłam się pewnie i pokazałam im podpis na
koszulce.
- Nie mów, że to był
telefon Messiego? - zapytał nieco zaskoczony Christian.
- Dokładnie, a samochód
obok, którego leżał ten telefon też należał do niego. - odpowiedziałam.
- No, no. Elegancko. -
zagwizdał Bartek.
- Mieszkam tu od
urodzenia i jakoś nie miałem okazji by spotkać tak któregoś z piłkarzy, a ta
jest tu drugi dzień i ma takie szczęście... - Christian udał oburzenie.
- Bo to trzeba być mną!
- zaśmiałam się i wsiadłam do samochodu swojego chłopaka.
Ruszyliśmy. Zgarnęliśmy po drodze dziewczyny spod centrum
handlowego, obładowane masą toreb i pakunków. Pojechaliśmy do domu i tam na
spokojnie opowiedziałam im co mnie takiego ciekawego i zaskakującego spotkało.
Dziś tak jakoś wszyscy byli zmęczeni, Christian od razu wrócił do siebie, a my
wcześnie położyliśmy się spać.
Następny dzień mieliśmy zaplanowany, do południa małe
zwiedzanie, a potem przygotowywania do tego całego balu promującego te
perfumy... I przy okazji tam miałam poznać rodziców Martineza...
Wcześnie wstaliśmy i
zjedliśmy śniadanie. Ubraliśmy się i wyszliśmy z domu. Najpierw pospacerowaliśmy
po uliczkach Barcelony, a potem poszliśmy do Temple Sagrada Familia. Piękna
świątynia. Chodziliśmy ślicznymi wybrukowanymi ścieżkami i podziwialiśmy uroki tego miejsca.
Tak minęło kilka godzin.
Później poszliśmy do restauracji na obiad, a zaraz potem wróciliśmy do domu.
Wyjęłam z szafy swoją sukienkę, wzięłam bieliznę, kosmetyki i udałam się z tym
wszystkim do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, potem wysuszyłam włosy i zaczęłam się przebierać.
**
Dochodziła godzina 19:30, mieli jeszcze pół godziny na
dojechanie na miejsce. Pierwsi na dół zeszli chłopcy, każdy w ciemnym
garniturze, koszuli o dobranym, specjalnym kolorze oraz pod krawatem. Pierwszą
wyszykowaną dziewczyną okazała się Agata. Zeszła spokojnie po schodach. Miała
na sobie prostą, szara sukienkę z czarnym, szerokim pasem, do tego mała, czarna
kopertówka oraz czarno-białe szpilki. Na szyi wisiał łańcuszek ze srebrnym
żółwikiem-zawieszką. Swoje blond włosy spięła w kok i dodała do tego cienką
opaskę.
Zaraz po niej zeszła Majka. Mocno czerwona, krótka
sukienka wspaniale komponowała się z czerwoną kopertówką oraz szpilkami tego
samego koloru. Długie blond włosy spięła na bok, przyozdobiwszy swoją fryzuję
dwiema opinkami.
Przyszedł też czas na trzecią dziewczynę. Na schodach
pojawiła się Lena w czerwonej, eleganckiej, gustownej sukience. W ręce trzymała
czarną kopertówkę, a na nogach szpilki, także czarne. Na szyję opadał
naszyjnik. Pomalowała usta na krwisty czerwony odcień, a włosy wyprostowała i
rozpuściła, zostawiając je opadnięte na ramiona.
- Ej, Tony, zróbmy taką
małą zamianę, ja ci za osobę towarzyszącą oddam Mateusza, a ty mi Lenę. -
zaśmiał się Kuba, na co wszyscy zareagowali jednym, radosnym śmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz