piątek, 16 listopada 2012

Rozdział 108



  Tak jak postanowiliśmy, dziewczyny podrzuciliśmy pod jakieś duże centrum handlowe, ja z chłopakami pojechaliśmy na Camp Nou. Przed wejściem czekał już na nas ojciec Mateusza z biletami. Ten facet się w ogóle nie zmienił. Ostatnio widziałam go może jakieś pięć lat temu, przed jego wyjazdem do Hiszpanii, jak wyglądał, tak wygląda nadal. Wysoki, dobrze zbudowany, lekko łysiejący mężczyzna po czterdziestce. Przywitaliśmy się z nim wszyscy. Każdy dostał swój bilet i weszliśmy do środka. Po drodze natknęliśmy się na mały sklepik z pamiątkami. Pierwszą rzeczą, która wpadła mi w oko była koszulka, niebiesko-szkarłatna z herbem klubu na piersi oraz numerem 10 i nazwiskiem piłkarza, oczywiście tego najlepszego. Wybrałam rozmiar i od razu ją kupiłam. Chłopaki też powybierali coś dla siebie.
W końcu weszliśmy na trybuny i zajęliśmy swoje miejsca, w oczekiwaniu na rozpoczęcie się meczu.
Nie mogłam uwierzyć, w to że jestem na barcelońskim sławnym stadionie i będę oglądać mecz, a dokładnie starcie dwóch rywalizujących ze sobą od zawsze drużyn. Siedziałam pomiędzy Kubą i Tonym i ciągle stękałam im: Kiedy to się w końcu zacznie?! - Na co oni tylko się uśmiechali.
W końcu nadszedł ten upragniony moment! Zawodnicy wyszli w dwóch rzędach, jedni w białych strojach, a drudzy w niebiesko-szkarłatnych. Kilka minut później gwizdek sędziego rozpoczął mecz.
Mój wzrok ciągle wbity był w zawodników przy piłce, nie interesowało mnie to co się dzieje obok mnie, tylko to co jest przede mną. Całkowicie byłam pochłonięta oglądaniem i kibicowaniem. Mój wzrok ciągle podążał za piłką i za prowadzącymi ją piłkarzami: Benzema, Ronaldo, odbiera Pique, Puyol, Sanchez, Messi i pierwszy goooool ! Bramka dla Barcy w osiemnastej minucie! Wszyscy na trybunach krzyczeli i cieszyli się.
Trochę później Real wyrównał, a dokładnie przyczyniła się do tego asysta Özila i bramka Ronaldo. Wtedy większość zaczęła buczeć.
Na szczęście to nie był koniec bramek, FC Barcelona oczywiście postarała się na swoim ukochanym stadionie. Dzięki bramkom Lionela Messiego w osiemnastej i siedemdziesiątej piątej minucie, golu Sancheza w czterdziestej trzeciej i strzału Fabregasa w pięćdziesiątej minucie mecz zakończył się zwycięstwem Dumy Katalonii. 4:1, pięknie!
  Rozstaliśmy się z ojcem Mateusza i weszliśmy na olbrzymi parking w celu odnalezienia naszych samochodów. Szłam pierwsza z przewieszoną przez ramię koszulkę, którą kupiłam. Nagle poczułam, że coś lekko kopnęłam. Spojrzałam pod nogi i zobaczyłam telefon komórkowy. Schyliłam się i podniosłam go.
- Co tam masz? - zainteresował się Kuba.
- Ktoś zgubił telefon. - odpowiedziałam i nacisnęłam guzik, po czym mały wyświetlacz się rozświetlił i zobaczyłam herb tutejszego klubu na tapecie. Po sekundzie na nim wyświetliło się przychodzące połączenie o nazwie „David” - Mam odebrać? - zapytałam i spojrzałam na chłopaków.
- Odbierz, może ten gość powiadomi właściciela. - odpowiedział Bartek.
- Okey. - odrzuciłam i odebrałam połączenie. - Słucham? - powiedziałam po angielsku, bo nie znam hiszpańskiego ani, ani. Zresztą praktycznie ciągle mówimy do siebie po angielsku, żeby rozumieli Tony z Christianem.
- Kto mówi? - usłyszałam niski, lekko zachrypnięty głos w słuchawce.
- Właśnie znalazłam ten telefon na parkingu i chcę go jakoś oddać właścicielowi. - odpowiedziałam.
- Co za ulga... Ja jestem właścicielem tej komórki. Gdzie dokładnie jesteś na tym parkingu? - zapytał ten sam głos. Skądś tak jakbym go kojarzyła, ale znając życie coś mi się nasunie na myśl dopiero za jakiś długi czas... W tle słyszałam jakieś rozmowy. Rozglądnęłam się.
- Pomiędzy ciemnoniebieskim Lexusem, a  czarnym Porsche, obok jest jeszcze granatowe Audi.
- Dobra. Możesz tam na mnie chwilkę poczekać? Za chwilę przyjdę.
- Jasne. Czekam. - odpowiedziałam i się rozłączyłam. - No widzicie, rozmawiałam bezpośrednio z właścicielem tego telefonu. - zwróciłam się do chłopaków.
- No to teraz sobie czekaj na tego właściciela, a my idziemy do samochodów. Poczekamy na ciebie. - odpowiedzieli.
- No nikt ze mną tu nie poczeka?! - zajęczałam, ale żaden nie wykazał entuzjazmu. Ruszyli dalej, a ja zostałam sama pomiędzy tym Lexusem i Porsche. Stałam tak może niecałe dziesięć minut, aż w końcu usłyszałam za sobą jakieś kroki. Odwróciłam się i zobaczyłam przed sobą... No właśnie! Miałam ochotę wrzasnąć, ale tego nie zrobiłam. No i chyba dobrze.
- Mogłem się domyślić żeby szukać zguby obok swojego samochodu. - zaśmiał się i wskazał na ciemnoniebieski pojazd. Dopiero jego słowa wyrwały mnie z jakiegoś transu. Taaak! Stał przede mną, nie kto inny, tylko wielki Leo Messi, ubrany w niebieskie jeansy, adidasy i czarno-białą bluzę z kapturem, a na jego ramieniu zwisała duża, sportowa, czarna torba.
- Zdarza się. - uśmiechnęłam się nieśmiało i podałam piłkarzowi jego własność.
- Dzięki. Jestem Leo. - podał mi swoją dłoń.
- Lena, strasznie się cieszę, że mogę cię poznać. - szeroko się uśmiechnęłam, ściskając jego dłoń. Nagle przypomniałam sobie o ubraniu, przewieszonym przez moje ramię. - A mogę liczyć na znaleźne? - wyszczerzyłam się, zdejmując koszulkę z ramienia. - Autograf na niej?
- No pewnie. - zaśmiał się Messi. Wyjął ze swojej torby czarny marker i wziął ode mnie t-shirt. Rozłożył ja na dachu samochodu i złożył na niej ogromny podpis. - Nie martw się, marker jest odporny na wodę, więc tak łatwo tego nie zmyjesz. - uśmiechnął się i oddał mi ją.
- Dzięki. - powiedziałam z uśmiechem i już miałam się oddalać w stronę naszych samochodów, ale się obróciłam i zawołałam. - Piękne gole. - na co on tylko zareagował szerokim uśmiechem i wsiadając do samochodu pomachał mi ręką. Zrobiłam to samo i szybkim krokiem ruszyłam w stronę chłopaków, siedzących w samochodach Tonego i Christina.
Stanęłam pomiędzy nimi, obok otwartych drzwi obu samochodów.
- Dobra panowie, a teraz żałujcie, że nie zaczekaliście ze mną. - powiedziałam dumna.
- A to niby dlaczego? - zainteresował się Mateusz. Uśmiechnęłam się pewnie i pokazałam im podpis na koszulce.
- Nie mów, że to był telefon Messiego? - zapytał nieco zaskoczony Christian.
- Dokładnie, a samochód obok, którego leżał ten telefon też należał do niego. - odpowiedziałam.
- No, no. Elegancko. - zagwizdał Bartek.
- Mieszkam tu od urodzenia i jakoś nie miałem okazji by spotkać tak któregoś z piłkarzy, a ta jest tu drugi dzień i ma takie szczęście... - Christian udał oburzenie.
- Bo to trzeba być mną! - zaśmiałam się i wsiadłam do samochodu swojego chłopaka.
     Ruszyliśmy. Zgarnęliśmy po drodze dziewczyny spod centrum handlowego, obładowane masą toreb i pakunków. Pojechaliśmy do domu i tam na spokojnie opowiedziałam im co mnie takiego ciekawego i zaskakującego spotkało. Dziś tak jakoś wszyscy byli zmęczeni, Christian od razu wrócił do siebie, a my wcześnie położyliśmy się spać.

   Następny dzień mieliśmy zaplanowany, do południa małe zwiedzanie, a potem przygotowywania do tego całego balu promującego te perfumy... I przy okazji tam miałam poznać rodziców Martineza...
Wcześnie wstaliśmy i zjedliśmy śniadanie. Ubraliśmy się i wyszliśmy z domu. Najpierw pospacerowaliśmy po uliczkach Barcelony, a potem poszliśmy do Temple Sagrada Familia. Piękna świątynia. Chodziliśmy ślicznymi wybrukowanymi ścieżkami i podziwialiśmy uroki tego miejsca.
Tak minęło kilka godzin. Później poszliśmy do restauracji na obiad, a zaraz potem wróciliśmy do domu. Wyjęłam z szafy swoją sukienkę, wzięłam bieliznę, kosmetyki i udałam się z tym wszystkim do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, potem wysuszyłam włosy i zaczęłam się przebierać.

**

  Dochodziła godzina 19:30, mieli jeszcze pół godziny na dojechanie na miejsce. Pierwsi na dół zeszli chłopcy, każdy w ciemnym garniturze, koszuli o dobranym, specjalnym kolorze oraz pod krawatem. Pierwszą wyszykowaną dziewczyną okazała się Agata. Zeszła spokojnie po schodach. Miała na sobie prostą, szara sukienkę z czarnym, szerokim pasem, do tego mała, czarna kopertówka oraz czarno-białe szpilki. Na szyi wisiał łańcuszek ze srebrnym żółwikiem-zawieszką. Swoje blond włosy spięła w kok i dodała do tego cienką opaskę.
 Zaraz po niej zeszła Majka. Mocno czerwona, krótka sukienka wspaniale komponowała się z czerwoną kopertówką oraz szpilkami tego samego koloru. Długie blond włosy spięła na bok, przyozdobiwszy swoją fryzuję dwiema opinkami.
  Przyszedł też czas na trzecią dziewczynę. Na schodach pojawiła się Lena w czerwonej, eleganckiej, gustownej sukience. W ręce trzymała czarną kopertówkę, a na nogach szpilki, także czarne. Na szyję opadał naszyjnik. Pomalowała usta na krwisty czerwony odcień, a włosy wyprostowała i rozpuściła, zostawiając je opadnięte na ramiona.
- Ej, Tony, zróbmy taką małą zamianę, ja ci za osobę towarzyszącą oddam Mateusza, a ty mi Lenę. - zaśmiał się Kuba, na co wszyscy zareagowali jednym, radosnym śmiechem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz