wtorek, 20 sierpnia 2013

Koniec

 Wiem, że miały tu być jeszcze rozdziały dotyczące krótkiej, drugiej serii z dziećmi naszych bohaterów. Zaczęłam ją, ale w głowie pozostała pustka, więc PRZEPRASZAM, ale nie napiszę tego dalej. 
  Powiem Wam jednak, że jakoś chciałam spiknąć z powrotem Leną i Carlosa, bo co to by było, gdyby na końcu nie byli razem, nie? 
 Ciężko jest mi pisać o tym, że kończę z tym blogiem, bo to serio było moje pierwsze takie większe opowiadanie. Z nim zaczęła się moja przygoda z pisaniem na blogach. Ale nie będę się rozczulać, bo przecież nie kończę całkowicie z pisaniem! 
 Jeżeli chcecie to możecie mnie znaleźć na innych moich opowiadaniach, ale jednak już o innej tematyce - piłkarskiej! Tak więc jeżeli chcecie wbijajcie [TU]!
 Jeszcze raz przepraszam i zapraszam do zapoznania się z moją inną twórczością! 
Buziaki, mocne przytulasy i pozdrowienia! ♥
Dzisiejsza Coppernicana, dawna Fiolka ♥ 


środa, 12 czerwca 2013

Rozdział 127

No to może najpierw zaproszę was do nowej zakładki Bohaterowie II, a później do przeczytania rozdziału :)
 __________________________________________    

    
  *Jakiś czas później*

  Korytarz szkolny. Dwóch nastolatków bijących się w jego kącie. Trzeci przedziera się przez tłum uczniów i chce ich rozdzielić.
   - Rozejść się! - rozbrzmiał głośny i chłodny bas dyrektora. Wszyscy zamarli, a gapie rozeszli się pod kasy. - Panowie Pena i Adams. W tej chwili do mnie. - powiedział ostro i oczekiwał, stojąc w progu swojego gabinetu. Dwaj się podnieśli i ruszyli, mierząc się wzrokiem. - Pena, ale bez wyjątku. Zapraszam. - dodał i spojrzał na chłopaka w białym podkoszulku.
    Siedzieli ze spuszczonymi głowami, a nad nimi stali wezwani ojcowie.
   - Możemy w końcu się dowiedzieć dlaczego tu jesteśmy? - zaczął ostro, zniecierpliwiony pan Adams.
   - Brad, Cristian i Adrian bili się na przerwie. - zaczął dyrektor.
   - Ja chciałem ich tylko rozdzielić! - krzyknął ostatni, wstając z miejsca, lecz od razu usiadł, pod naciskiem swojego ojca.
   - Tak panie Pena, pan zawsze tylko chce dobrze. - zaśmiał się pedagog. - Więc zapytam pozostałych winowajców, o co poszło? - założył ręce.
   - Sprawy prywatne. - bąknął Cristian.
   - Jeżeli to się stało na obszarze naszej placówki, to nie jest sprawą prywatną. - odpowiedział nauczyciel.
   - A jednak. - zaśmiał się pod nosem Brad.
   - Widzę, że nic się nie dowiemy. Chłopcom wpisze się nagany. Dziś zostaną zwolnieni z lekcji, a panowie mogą ich zabrać do domu. - oznajmił. Podniósł się zza swojego biurka i ścisnął dłonie z każdym ojcem po kolei.
   - Dałeś się mu sprowokować. - mruknął Adrian do swojego kuzyna, idąc z nim przodem w kierunku parkingu. Zatrzymali się obok dwóch samochodów ich ojców, którzy się pożegnali i rozeszli do pojazdów.
   - Co ci strzeliło do głowy, żeby się z nim bić?! - zaczął Pena, gdy stanęli na pierwszych światłach.
   - Widocznie miałem powód. - bąknął pod nosem siedemnastolatek.
   - Cristian, więc jaki miałeś ten powód? - denerwował się Carlos.
   - Prywatny. - mruknął.
   - Synu, wiesz że możesz mi zaufać.
   - Obrażał Blance, zadowolony?! - krzyknął.
   - Aha, i musiałeś rzucić się na niego z pięściami?
   - Sprowokował mnie.
   - Ja rozumiem, że facet jest od tego żeby chronić i opiekować się odpowiednią kobietą... - mówił starszy Pena, ale przerwał mu głośny wybuch śmiechu jego pierworodnego.
   - Odezwał się ten, który opiekuje się odpowiednią kobietą!
   - Cristian, proszę! Nie zaczynaj!
   - Co nie zaczynaj? Do tej pory czasem słyszę jak matka płacze w nocy! - cisza. - Poznałeś na wywiadówce laskę, która zastępowała chwilowo moją wychowawczynię i nie minęły dwa tygodnie, a już wskoczyłeś z nią do łóżka! - krzyczał z wyrzutem.
   - To nie jest twoja sprawa. To wątek dla dorosłych. - mruknął Carlos, ruszając na zielonym świetle.
   - Jednak jest, ponieważ jestem częścią rodziny, którą opuściłeś.
   - O nie! Nigdy was nie opuściłem!
   - Tak więc nas rozbiłeś! Zachciało ci się młodszej! W czym ta twoja Alexa jest lepsza od mamy, no w czym?! - dymił. Nie usłyszał już odpowiedzi od Carlosa. - Tak myślałem. - do samego domu nie odezwał się żaden.
  Przekroczyli próg domu. Młodszy Pena od razy pobiegł na piętro by zamknąć się w swoim pokoju, a ojca zatrzymała Lily.
   - Tata! - krzyczała od progu. Uśmiechnął się szeroko i wziął pięciolatkę na ręce.
   - A czemu ty nie w przedszkolu? - zapytał.
   - Bo w nocy źle się czułem. - skrzywiła się. - Ale już jest dobrze!
   - Carlos? - na schodach pojawiła się Lena z rozpuszczonymi włosami, w codziennych dresach. - Czemu Cristian właśnie wparował do swojego pokoju jak burza? I dlaczego tak wcześnie? - zdziwiła się.
   - Skarbie, miałaś mi ostatnio pokazać tą nową bajkę od babci. - zwrócił się do córki, a ona żywo pokiwała głową i wyrwała się ojcu z objęć. Mężczyzna tuż za szatynką wszedł do kuchni.
   - Napijesz się czegoś? - zaproponowała.
   - Nie, dzięki. Pobił się z jakimś chłopakiem. Podobno obraził córkę Jamesa. Praktycznie to mu się nie dziwię, przecież oszalał na punkcie Blanci. - westchnął. Sam pamiętał kiedy właśnie dla swojej prawie już byłej żony był gotów na wszystko, byle ją chronić. Dalej był. Przecież nie mógł zapomnieć o tych wszystkich wspólnych latach.
   - Nie musiał się bić. Mógł to inaczej załatwić. - syknęła zdenerwowana Lena.
   - To nastolatek, czyli bójki to normalne w tym wieku. - bronił syna.

  Siedziała przy stole w kuchni i wpatrywała się swoja filiżankę, z kawą, którą ciągle mieszała małą łyżeczką. Usłyszała otwierające się frontowe drzwi. Ktoś wszedł do środka. O tej porze to mogła być tylko jedna osoba. W progu pomieszczenia pojawił się młody szatyn w brązowej, materiałowej kurtce.
   - Witaj kochana mamusiu. - zaśmiał się i usiadł naprzeciw kobiety. Chłopak zawsze miał dobry humor, naprawdę wielką rzadkością u niego był tak zwany 'dół'.
   - Spieprzaj. - mruknęła nawet na niego nie patrząc.
   - O widzę, że siostrzyczka dziś nie jest skora do żartów... - zauważył. - Zawsze masz taki humor po wizytach swojego szanownego małżonka, więc strzelam, że tu dziś był. - dodał. - Czemu tu tak cicho? Gdzie pozostała młodzież? - zapytał.
   - Lilkę znów rozebrała gorączka, więc zasnęła, a Cristian zamknął się u siebie i nie wychodzi. Pobił się z kimś i Carlos go przywiózł ze szkoły. - wytłumaczyła.
   - Jauć! - syknął. - Ja w jego wieku nie sprawiałem wam trudności i byłem grzecznym dzieckiem. - zaśmiał się.
   - Oczywiście kochany Filipku, a kogo wzywali, bo zrzucił doniczkę z drugiego piętra i gdyby nie szczęście woźnego, to pewnie byś go tym zabił? - spojrzała na niego spod byka.
   - Cichaj siostra! To było dawno i nieprawda! - naburmuszył się. - A ty nie wpadaj w dołek! - zaśmiał się i ścisnął jej dłoń. - Wyciągnij dziewczyny gdzieś na miasto.
   - Nie mogę. Miałam umówioną klientkę, ale muszę chyba odwołać. Muszę zostać z Lilą.
   - Śpi, tak? Więc nie będzie problemu. Idź na to spotkanie, moja kochana i droga pani detektyw, a ja sobie w między czasie porozmawiam z siostrzeńcem.
   - Filip, ale... - zaczęła.
   - Nie ma żadnego ale! Lena, nie raz już z nią zostawałem, a poza tym jakoś ci się muszę odwdzięczyć, że niańczyłaś mnie od piątego roku życia. - kiwnął głową. - Z resztą, kto by nie chciał się mną opiekować? Takie idealne dziecko...
   - Rodzice tam się w grobie przewracają, widząc twoją wrodzoną głupotę... - zaśmiała się i wstała. Ucałowała go w czubek czupryny i poszła do swojej sypialni. No właśnie, stracili rodziców, gdy Młody miał zaledwie pięć lat. Zginęli w wypadku samochodowym. Na szczęście Filip wtedy był w przedszkolu. Na Lenę i Carlosa spadła odpowiedzialność zaopiekowania się bratem dziewczyny. Kacper i Karolina zaproponowali im, że przygarną małego Frencela, z racji, że młode małżeństwo mieli już małe dziecko w domu. Podziękowali, ale stwierdzili, że dadzą sobie radę. Tak, więc z trzyosobowej rodziny, powstała czteroosobowa, wraz z Filipem, którego wychowywali jak własne dziecko. Rok po narodzinach Lily, Lena znów w swojej karierze policyjnej została postrzelona. Tym razem w drugie ramię. Nic poważnego, ale to była już jej druga rana postrzałowa. Zrezygnowała z pracy trochę wcześniej niż sama przypuszczała, że to zrobi. Zakończyła karierę na stopniu podkomisarz. Była z siebie zadowolona. Długo nie leniuchowała, ponieważ otworzyła własne biuro detektywistyczne, w którym pracowała z Elizą i jeszcze dwiema osobami, które dołączyły do nich później. Dobrze było mieć układy z Kubą, ponieważ on nadal pracował w policji, tej amerykańskiej. Przeprowadzili się do Stanów niedługo po ślubie Carlosa i Leny, ponieważ dziewczyna dostała dom po dziadkach. Kuba i Lena mieli zaszczyt ze sobą pracować, partnerować sobie, co bardzo im odpowiadało. Znali się, wcześniej ze sobą pracowali, więc nie było żadnych problemów. Teraz gdy trzeba było coś wyciągnąć z akt, mimochodem wędrowało się do Pawłowskiego. (niczym Friedek do Potaczek - takie skojarzenie autorki)
  Później? Jakieś niecałe półtora roku temu zaczęło się jakoś nie układać pomiędzy małżeństwem Pena. Co było tego przyczyną? Wielmożny pan Carlos znalazł sobie kochankę, ot co! Wyprowadził się do niej. Małą Lily mało z tego wiedziała, ale chłopcy mieli do niego wielki żal, że zostawił siostrę jednego, a matkę drugiego. Przecież wydawali się takim idealnym małżeństwem, często podawane za podręcznikowe w prasie czy Internecie. Jednak realia były inne. Rozstali się i aktualnie są w separacji. Koszmar dla dzieci, a jeszcze większy koszmar dla Carlosa ze strony jego matki. Przecież Maria prawie nie dostała zawału, gdy dowiedziała się, że jej młodszy syn znalazł sobie kochankę. Była temu przeciwna i to bardzo. Przyjaciele z zespołu również go krytykowali - Miałeś wspaniałą żonę i rodzinę to młodszej ci się zachciało! Często słyszał takie słowa od Kendalla, Logana, Jamesa czy swojego brata Rafaela. Nikt jakoś tego nie popierał. A w szczególności dlatego, że przez jakiś czas ta kobieta była nauczycielką jego syna.

    Cristian wygadał się Filipowi, że jego kolega ostatnio go zaczepia. Podobno jemu także podoba się Blanca, a kretyn ją oczernia w oczach młodego Peny. To mu działało na nerwy. Był szczęśliwy, że jest z Blancą, ponieważ znali się od zawsze i jakby czuł coś więcej niż tylko to, że się przyjaźnią. Po zakończeniu tego tematu  nastała grobowa cisza. Jeden leżał na łóżku i wpatrywał się w sufit, a drugi siedział na fotelu, pomiędzy stertą ubrań, ze wzrokiem wbitym w bratanka.
   - Za tydzień zaczynają się wakacje. Co planujemy? - zapytał nagle Frencel. Tamten tylko wzruszył ramionami.
   - Blanca z rodzicami od razu po zakończeniu, jedzie na trzy tygodnie do Brazylii, więc nie mam co robić. - mruknął.
   - To my weźmy Adriana i też gdzieś pojedźmy. - zaproponował starszy.
   - Nie chce mi się po raz enty wyjeżdżać pod namiot... - przewrócił oczami.
   - Nieee, mi też już się znudziło. - machnął ręką Filip. - Myślałem raczej o odwiedzinach u twojej ukochanej cioci Mani. - wyszczerzył się.
   - Że wycieczka do Polski? Uważaj, bo rodzice mnie puszczą, a tym bardziej ciotka Vanessa będzie kręcić nosem nad Adrianem. - przewrócił oczami.
   - Nie bój nic, młody. Ja to wszystko załatwię sobie z Leną, a Van z Rafaelem też się przekona. Z resztą jak Adi się dowie, że chcemy jechać do Polski to nie odpuściłby spotkania z Wiolką.
   - Też racja. Dorwał moją kuzynkę, ale już porządnie poderwać jej nie może. - zaśmiał się Cristian.
   - O i widzisz, już poprawił ci się humorek. - parsknął Frencel.
   - Widzę, widzę wujaszku. - zaśmiał się młody.
   - Jeszcze raz tak powiesz, to chyba cię jebne! To mnie postarza! - jęknął, po czym oboje wybuchnęli śmiechem.

  Po długich przekonywaniach, wymyślaniach argumentów i męczarniach, trójka przyjaciół mogła w końcu wsiąść na pokład samolotu, pod opieką najstarszego i polecieć na wakacje do Europy.
 Kilka godzin później wysiadali już z samolotu na lotnisku Rzeszów - Jasionka. W holu czekała na nich brązowowłosa, ładna dziewczyna - Marysia, inaczej Mania. Kuzynka Filipa i Leny, a ciotka dla Cristiana.
   - Witam moich mężczyzn. - zaśmiała się i kolejno przytuliła każdego. - Widziałam was rok temu, ale przez ten czas, przyznam, że wyprzystojnieliście! - dodała.
   - Czuj się zaszczycona, zamieszka z tobą trzy ciacha. - Filip wypiął dumnie pierś.
   - I właśnie się tego obawiam. Rozniesiecie ten dom! - zażartowała. - A z resztą... - machnęła ręką. - On i tak prawie należy do ciebie. - szturchnęła kuzyna w ramię.
   - Na co dzień wolę USA, więc ty w nim mieszkasz. - pokazał jej język, gdy wychodzili z budynku.
   - Adrian. - zwróciła się do starszego Peny.
   - Tak?
   - Wieczorem ma wpaść Wiola, bo chciała pożyczyć sukienkę. - poruszyła zabawnie brwiami, a Filip z Cristianem zaczęli się śmiać.
   - Fajnie. - odparł Adi. - A wy co się tak rechoczecie?! - zmierzył ich wzrokiem.
   - Nie, nie. Nic. Po prostu fajną masz minę jak wspomina się o Kozłowskiej. - śmiał się Pena.
   - Jaką niby? - zadrwił.
   - Uśmiechasz się, uśmiechasz. - Mania poklepała go po ramieniu, a dwaj pozostali nadal wyśmiewali się z chłopaka.

piątek, 17 maja 2013

Rozdział 126

  Można by powiedzieć, że staję się najszczęśliwszą kobietą, stąpającą po tym globie. Mam wyjść za swojego przyjaciela, którego kocham do szaleństwa, z którym wiele przeszłam, z którym udowodniliśmy sobie, że jesteśmy stworzeni tylko i wyłącznie dla siebie.
 Gdy powiedziałam o tym mojej mamie, to myślałam, że wyskoczy z tej słuchawki i zacznie skakać i nas tulić. Podobnie było z Marią, tylko że ona faktycznie zaczęła nas ściskać. Wszyscy znajomi nam gratulowali i życzyli szczęścia. Nie chcieliśmy, żeby na razie wyszło to do prasy, internetu, ogółem do mediów. Wiedzą, że się zaręczyliśmy, z resztą sama nie wiem skąd, ale o ślubie dowiedzą się po fakcie, jeżeli dobrze pójdzie.
  Maria praktycznie od razu zaczęła wariować i gadać o sukience, miejscu przyjęcia, kościele i tak dalej. Carlos ją uspokajał, mówiąc, że kościół i sala jest już zarezerwowana. Pomógł mu w tym Peter, który jako jedyny był wtajemniczony. Można by rzec, że manager zawsze służy swoją pomocą.
  Mamie Carlosa zostawiliśmy kwestię pomocy wyboru mojej sukienki. Co zaproponowała? Od razu umówiła spotkanie z krawcową, tą samą, u której kupowaliśmy sukienkę Vanessy.
 Pojawiliśmy się u tej kobiety zaraz na drugi dzień.
   - Dzień dobry pani Mario! - ucieszyła się na widok Peny.
   - Witam, miło panią widzieć. Jak wspominałam, musimy mieć sukienkę, ale mamy mało czasu. - powiedziała na progu. Wtedy za nią weszłam ja.
   - No przecież ja pamiętam tą młodą pannę! Znalazł się już ten kawaler? - uśmiechnęła się kobieta.
   - Znalazł się. Za niecałe dwa tygodnie wyprawiam wesele drugiego syna.
   - Rozumiem. Pani Mario, niech pani zaczeka w salonie, a ja na chwilę porwę przyszłą synową. - powiedziała szybko i pociągnęła mnie za sobą. Weszłyśmy do tego samego pomieszczenia, co wtedy z Van. Kobieta podeszła do ogromnej szafy i wyjęła z niej białą sukienkę, owiniętą w przeźroczystą folię. - Pamięta ją panienka? - uśmiechnęła się zadowolona.
   - Oczywiście. - otworzyłam szeroko oczy i podeszłam bliżej. - Ona nadal tutaj jest? - zdziwiłam się, a kobieta przytaknęła.
   - Przymierz ją.
   Tak zrobiłam. Wyszłam w niej do salonu, by pokazać się Marii. Uśmiechnęła się, ale po chwili zmarszczyła czoło.
   - Jest idealna, prawda? - zapytałam.
   - Jest śliczna i wyglądasz w niej jak księżniczka, ale przypadkiem to nie jest ta sama sukienka...
   - Tak, to ta sama. - odezwała się krawcowa.
   - Skarbie, ale Carlos cię już niej widział. - zmartwiła się.
   - Facet to facet i tak nie będzie wiedział, że to ta sukienka. - uśmiechnęła się kobieta.
   - Dokładnie. A dla mnie wydaje się idealna. - odparłam pewnie.
   - Ehhhh. Co ja z wami dzieci mam? - zaśmiała się Maria.
   - Wiedziałam, że dobrze robię, zostawiając tą sukienkę. Miałam nosa. - zaczęła krawcowa. - Zrobimy tak. Ja ją wezmę do czyszczenia, poprawię i zadzwonię, kiedy będzie można po nią przyjść. Dobrze? - zaproponowała.
   - Idealnie. Dziękuję! - uścisnęłam ją.

 Zaproszenia. Z tym było gorzej i można by powiedzieć, że... Zakręcenie! W przeciągu kilu dni nie objedziemy Polski, Hiszpanii i połowy Ameryki! Tym na miejscu wręczyło się zaproszenia do ręki, a dla reszty wymyśliło się inny sposób. Dzwoniliśmy najpierw do danej osoby, nakazywaliśmy wejść natychmiastowo na maila i wtedy wysyłaliśmy e-zaproszenie. Takie samo jak to rzeczowe, tylko w wersji on-line. Udało się z każdym.
   - Carlos! Zapomnieliśmy o ważnej rzeczy! - zawołałam, wychodząc pewnego wieczoru z łazienki. Usiadłam obok niego na łóżku i spojrzałam wyczekująco.
   - Co znów? - zdziwił się.
   - Świadkowie. - powiedziałam.
   - Juuups. - skrzywił się. Czyli też zapomniał.
   - Vanessa i Rafael? - zaproponowałam.
   - My byliśmy świadkami na ich weselu, więc oni zajmą tą samą posadkę na naszym. - zaśmiał się i przyciągnął mnie do siebie. Położyłam się obok i przytuliłam do niego.

  Chodziłam w koło po środku pokoju, ciągle klnąc pod nosem po polsku na swoje wysokie buty. W rękach trzymałam te wszystkie tiule, by ich nie podeptać.
   - Możesz w końcu przestać? - zapytała Majka, która razem z Meg, Van, Mią, Alice, Elizą, Olgą, Agatą, Eleną i Karoliną siedziały tam gdzie się dało i znudzone, przyglądały mi się.
   - Co przestać?! Jak przestać?! - mówiłam rozemocjonowana.
   - Tak chodzić, bo wiesz... - Mia spojrzała na zegarek. - Za pół godziny musimy najpóźniej jechać już do kościoła. - mruknęła.
   - Ale ja się boję. - jęknęłam, w końcu siadając na krześle.
   - Czyli normalna rzecz u kobiety przed każdym ślubem? - zaśmiała się Karolina.
   - Wątpliwości? - zaśmiała się Meggie.
   - Nie wiem... Boję się. - dodałam.
   - Ale to jest normalne. - śmiała się Elena.
   - Jako twój świadek, gwarantuję ci, że te wątpliwości miną, gdy zobaczysz odstawionego Carlosa pod ołtarzem. - uśmiechnęła się Vanessa.
   - Tak? Też tak miałaś?
   - Każda tak miała. - wtrąciła Karolina. - Boisz się tego.
   - Masz wątpliwości, czy dobrze robisz. - dodała Van.
   - A potem zdajesz sobie sprawę z tego, że to jest jedna z najpiękniejszych rzeczy w twoim życiu. - powiedziała Rossel.
   - Stwierdzasz, że twój facet jest idealnym kandydatem na męża.
   - A potem to się potwierdza w późniejszym życiu. - mówiły na zmianę trzy mężatki.
   - Czyli takie kazanie czeka po kolei każdą z nas? - zaśmiała się Agata.
   - Na to wygląda. - uśmiechnęłam się. - Kocham go i chcę z nim być.
   - I to jest znakomita odpowiedź. - skwitowała moja kuzynka. Wtedy do pokoju, jakby nigdy nic wparował Tony.
   - To tak, kazali mi przyjść po te całe wasze polski drużki, które mają odwieźć Carlosa do kościoła. Dalej, Lena wyglądasz ślicznie. Kolejna sprawa, jak Carlos pojedzie to możesz spokojnie zejść na dół i ostatnia... Elena, rozmawiałem z mamą, dziewczynki są grzeczne. - powiedział wszystko na jednym tchu i wypuścił ciężko powietrze. Wtedy momentalnie Maja razem z Mią wstały i ruszyły na dół.
   - My też już pojedziemy, nie? - zapytała Elena. Wstała i podeszła do mnie. - Ty się trzymaj i nie rozmyślaj za dużo. - ucałowała mnie w czubek głowy i wyszła razem z Tonym. Po chwili dostałam cynk, że Carlosa już nie ma, więc zeszłyśmy wszystkie na dół, gdzie Przebywali moi rodzice, praktycznie to już sztuk cztery, mój brat, który bawił się jeszcze w najlepsze z Manią, Rafael, Kamil, Kendal, Logan, Kuba, Mateusz, Bartek i James. Logan i Bartek od razu mnie obstąpili, jako że byli drużbami. Pomieszaliśmy trochę tych tradycji polskich z amerykańskimi.

   W przedsionku stałam już tylko ja i tato. Usłyszeliśmy pierwsze dźwięki Marszu Mendelsona.
   - Gotowa? - szepnął tata.
   - Chyba tak. - uśmiechnęłam się.
   - Chyba?
   - Na pewno. - zaśmiałam się.
   - To idziemy. - powiedział, a ja złapałam go za ramię. Kilka kroków i weszliśmy do głównej świątyni. Wszystko było cudownie udekorowane, wszyscy się uśmiechali, a mama z Marią wypłakiwały już chusteczki. Pokręciłam lekko głową. Spojrzałam przed siebie. Zobaczyłam Carlosa, który stał po prawej stronie księdza z lekkim uśmiechem na twarzy. Tata podprowadził mnie do niego, a na odchodne coś mu szepnął. Stanęłam z nim twarzą w twarz. Dziewczyny miały rację. Wszystkie wątpliwości poszły sobie bardzo daleko. Liczyło się tylko to, że jesteśmy razem. Już na dobre i na złe.

*3 miesiące później*

 Właśnie odstawiłam ostatni talerz, który umyłam, kiedy do naszego mieszkania wpadła zziajana Vanessa.
   - Carlos! - krzyknęła na mojego męża, który siedział na kanapie. - Idź na spacer, do kina, odwiedź barta, macie w lodówce piwo!
   - Po co? - zdziwił się.
   - Bo cię bardzo proszę kochany szwagierku! - zatrzepotała rzęsami, on tylko mruknął coś pod nosem i przewrócił oczami. Wziął bluzę, a po drodze mnie pocałował. Van jeszcze upewniła się, że poszedł, a nie stoi pod drzwiami i podbiegła do mnie, rzucając torebkę na blat wysepki. - Robimy! - powiedziała.
   - Ale co? I coś ty taka w gorącej wodzie kąpana? - śmiałam się. - Stało się coś?
   - No właśnie tego jeszcze nie wiemy! - zawołała i wyjęła ze swojej torby, równo dziesięć testów ciążowych.
   - Na co ci tyle? - zdziwiłam się, biorąc do ręki jedno z pudełek.
   - Na wypadek jakby któryś miał się pomylić? - powiedziała jakby to miała być pewna rzecz.
   - Okay, to idź i rób. - zaśmiałam się.
   - O nie! Samej mi... Tak dziwnie!
   - Mam iść z tobą do łazienki? - zmarszczyłam czoło.
   - Nie! Ty też zrobisz! - postanowiła.
  Razem zużyłyśmy sześć testów. Ja jeden, a Vanessa pięć. Jakby to miało coś zmienić...
Na instrukcji kazano odczekać pare minut, więc usiadłyśmy na kanapie. Ja swobodnie przerzucałam kanały w telewizorze, a Henderson siedziała jak na szpilkach.
   - Uspokój się! Nie chciałabyś mieć domu taką mała kopię Rafa albo swoją? - zaśmiałam się.
   - Sama nie wiem. - myślała. - No niby tak, ale macierzyństwo mnie przeraża. A jak Rafael nie chce mieć na razie dziecka?
   - Taaaa, Raf to dalej takie małe dziecko, więc przyda mu się kolega albo koleżanka do zabawy. Dobrze będzie. - położyłam dłoń na jej ramieniu. Ciężko westchnęła i popatrzyła na zegarek na wyświetlaczu swojego telefonu.
   - Dobra, idę sprawdzić. - wstała i ruszyła w kierunku blatu wysepki, gdzie równiutko ułożone, czekały testy. Podążyłam za nią wzrokiem. Stanęła i wbiła wzrok we wszystkie urządzonka.
   - I jak? - zapytałam.
   - Młoda, który był twój? - zapytała nagle.
   - Pierwszy od lewej, a co? - zdziwiłam się.
   - Chodź. - przywołała mnie gestem ręki. Wstałam i podeszłam do niej. Na każdym z sześciu testów widniały dwie kreseczki. Otworzyłam szeroko oczy.
   - Dawaj jeszcze jeden. - sięgnęłam do jej torebki i popędziłam do łazienki.

 Od burzliwej wizyty Vanessy minął tydzień. Od tego momentu praktycznie się nie rozstawaliśmy. Nawet razem umówiłyśmy się na wizytę u ginekologa, by potwierdzić wyniki testu. Dziś obie postanowiłyśmy powiedzieć o  tym chłopakom. Siedziałam na sofie, a przede mną stał malutki pakunek, w którym była para maleńkich bucików i mój pozytywny test. Czekałam na Carlosa, aż wróci ze studia nagrań.
 W końcu się doczekałam. Wszedł do mieszkania w dobrym humorze. Podszedł do mnie i ucałował w policzek.
   - Cześć skarbie. - uśmiechnął się.
   - Hej. Możesz usiąść obok? - zapytałam.
   - No jasne, stało się coś? - zdziwił się.
   - Nie, nic... Weź to. - podałam mu pakunek. Otworzył go i najpierw wyjął buciki, a później dopiero zauważył test. Czekałam na jego reakcję. Wpatrywał się w test, jakby zobaczył górę złota. Po chwili szeroko się uśmiechnął i mocno mnie przytulił.
   - Będziemy mieć dziecko? - zapytał ucieszony.
   - Cieszysz się?
   - Nawet nie wiesz jak bardzo! - zawołał. - Ja się muszę pochwalić tym całemu światu! Natychmiast! - zerwał się i sięgnął po swój telefon. Zrobił zdjęcie samych bucików i wstawił na Instagrama. Tak samo było po ślubie. Gdy już wszystko się uspokoiło, usiedliśmy na zewnątrz i zrobił zdjęcie naszych dłoni, na których były obrączki. Udostępnił.
   - Wiesz, nie tylko będziesz tatą, ale i wujkiem. - zaśmiałam się po chwili.
   - Wujkiem?
   - Vanessa też jest w ciąży i też dziś miała powiedzieć o tym Rafaelowi.
   - Więc rodzina nam się powiększa i to porządnie. - zaśmiał się. - Muszę kupić dom! - zawołał nagle.
   - Po co?
   - Moje dziecko nie będzie wychowywało się w małym mieszkaniu! Musi mieć ogród i duży pokój. - postanowił, odkrył mój jeszcze niewidoczny brzuch i ucałował. - Kocham cię... Wpadka! Kocham WAS!
   Tego samego dnia wybraliśmy się do rodziców Carlosa, by powiedzieć im o tym, że zostaną dziadkami. Na miejscu oczywiście nie dzwoniliśmy do drzwi, tylko weszliśmy od razu do środka.
   - Czeeeeść! - krzyknął Carlos i trzymając mnie za rękę, weszliśmy do salonu, a tam spotkało nas niemałe zaskoczenie. Jakby nigdy nic, siedzieli tam sobie moi rodzice i Filip!
   - Co wy tu robicie?! - zapytałam, witając się z nimi.
   - Dostałem trochę wolnego, więc postanowiliśmy zrobić wam niespodziankę, ale jak widać, wy nas uprzedziliście. - śmiał się mój tato.
   - Tak właściwie, to idealnie że wszyscy tu jesteście. - zauważył Carlos. Złapał mnie za rękę i stanęliśmy przed nimi. - Bo chcielibyśmy wam coś powiedzieć... - zaczął.
   - Czekajcie! Jeszcze my! - jak huragan, do domu wpadli Raf i Vanessa i w mgnieniu oka ustawili się obok nas.
   - Zostaniecie dziadkami. - powiedzieliśmy we czwórkę równo, co musiało komicznie wyglądać. Moja mama otworzyła szeroko oczy i buzię, Maria z wrażenia usiadła, ojcowie zaczęli się przytulać, a Filip głośno się zaśmiał. Cyrk!
   - Ale, że tak od razu podwójną?! - wydukała Maria, a my skinęliśmy głowami. - Matko moja kochana! Aśka! Będziemy babciami! - zawołała i wstała z miejsca. Pierwsza zaczęła całować mnie i Vanessę. Zaczęło się gratulowanie, ściskanie, a nawet pierwsze rady. Moje życie może nie było idealne, ale go kocham. Kocham ludzi, którzy w nim uczestniczą. Kocham mojego męża Carlosa i kocham nasze maleńkie dzieciątko, które noszę pod sercem.
____________________________
Ponad 4,5 strony! Tak!
Mogłoby się wydawać, że to jest ostatni odcinek, że to już koniec, ale... Mam chyba jeszcze jeden pomysł, który myślę, że uda mi się go tu zrealizować ;)
Buźka kochani ♥

piątek, 15 marca 2013

Rozdział 125

  Obudziłam się, wtulona w nagi tors mojego narzeczonego, który już nie spał. Głaskał mnie po ramieniu, mocno do siebie przytulając.
   - Dzień dobry. – uśmiechnęłam się.
   - Witam moje słońce. – musnął delikatnie moje usta. – Nawet nie wiesz jak bardzo brakowało mi takich poranków, ale teraz wiem, że skończyłaś studia i zabieram cię ze sobą do Ameryki. – uśmiechał się.
   - Ja też się cieszę. I to bardzo, bardzo, bardzo. – wtuliłam się bardziej w niego. – Wiesz, że zaraz trzeba wstać. – westchnęłam. – Ale mi się nie chce. – dodałam po czym oboje się roześmialiśmy.

  Chciałabym żeby mój dzień, w którym wyjdę za mąż, wyglądał tak samo jak ślub Rafa i Vanessy, czy właśnie ten Tonyego i Eleny. Uśmiechy, radość, czarny garnitur, biała suknia, łzy szczęścia, muzyka i najbliżsi.
  Wszyscy gratulowali i życzyli szczęścia młodej parze. Oni wyglądali razem wręcz idealnie, a w szczególności ze sporym brzuszkiem panny młodej. Na pewno nie mogli się doczekać narodzin ich pociech.
Wszyscy świetnie się bawili. Praktycznie każdy miał swoją parę i był szczęśliwy.
   - Kochanie, nad czym tak dumasz? – poczułam, że ciepłe dłonie mojego mężczyzny, oplatają mnie od tyłu i przyciągają do siebie.
   - O niczym. – lekko się uśmiechnęłam.
   - Nasz będzie jeszcze piękniejszy. – szepnął mi do ucha, a ja spojrzałam na niego pytająco. – No nasz ślub. Powiedziałem a, oświadczając się to powiem i b. Z resztą mama to by mi nie wybaczyła nigdy, gdybyś nie została jej drugą synową. Ja też nie wybaczyłbym sobie, gdybym miał cię znowu stracić. – mówił.
   - Ja tak samo. – uśmiechnęłam się.
   - Chodź, zatańczymy. – posłał mi swój najpiękniejszy uśmiech, gdy z głośników poleciała powolna muzyka, a na parkiecie tańczyło mnóstwo zakochanych par. Kamil z Agatą, Mateusz z Olgą, Kuba z Elizą, Bartek z Majką, Tony z Eleną, Logan z Mią, Kendall z Alice, James z Meggie no i ja z moim Carlitem, najwspanialszym facetem pod słońcem.
Gdy piosenka się skończyła, usłyszeliśmy pana młodego, mówiącego do mikrofonu i stojącego przed wielką kotarą, za którą był ekran.
   - Z racji, że na dzisiejszy dzień, przypał również finał Mistrzostw Europy, w którym gra nasza Hiszpania, tak więc, bawiąc się, będziemy mogli również obejrzeć ich zmagania z Włochami. – powiedział, a kurtyna zaczęła się rozjeżdżać, ukazując wielki ekran, a na nim, studio przed meczem.
Praktycznie wszyscy oglądali mecz. Praktycznie każdy obecny był za tym by Hiszpanie wygrali.
  Tak też się stało. Cztery do zera. Brawo La Roja! Wszyscy wspólnie wznieśliśmy toast za wygraną, a zaraz po niej za parą młodą, która z reszta szybko się ulotniła, ale temu się nie dziwię. Zostali małżeństwem, a poza tym Elena była w zaawansowanej ciąży, więc była na pewno już zmęczona.

  Dwa dni później mieliśmy wycieczkę do Madrytu, by oczywiście powitać zwycięzców na placu Cibeles. Stamtąd mieliśmy wieczorny samolot do Polski. Carlos poleciał ze mną. Wracam tam teraz tylko po swoje rzeczy i przede wszystkim po mojego kochanego Demona, który rzecz jasna zamieszka ze mną w Kalifornii. 

 Zaraz po przylocie i zadomowieniu się w mieszkaniu Carlita, udało mi się dostać do amerykańskiej akademii policyjnej, która trwa miesiąc, po której mogę podjąć się pracy w tutejszej policji. W końcu moje marzenie. Szczerze przyznam, że nie było łatwo. Dawali tam wycisk fizyczny, psychiczny i umysłowy. Czasem miałam już całkowicie dość. Gdy wracałam do domu, wyglądałam jak wrak człowieka i chciałam to wszystko rzucić w cholerę. Kładłam się na kanapie albo w sypialni i wtedy zawsze pojawiał się Carlos. Kładł się obok mnie i mocno do siebie przytulał, mówiąc, że już tyle wytrzymałam w Polsce i teraz muszę wytrzymać i tu. Zawsze wtedy odchylał dekolt mojej bluzki, całował bliznę po postrzale i powtarzał, że jestem jego cudowną i dzielną super bohaterką. Uśmiechałam się wtedy zawsze i mocno do niego przytulałam. Wiedziałam, że gdyby nie on, nie wytrzymałabym.
 Udało mi się. Wszystko zdane i zaliczone, a moje papiery powędrowały do stanowej komendy, z której gdzieś tu mnie przydzielą.
 Leżeliśmy w naszej sypialni z kieliszkami z czerwonym winem, przytuleni do siebie, oglądaliśmy komedie na laptopie. Wtem w prawym dolnym rogu ekranu pojawiło się małe okienko z wiadomością z skype. Była od Martineza - 'Jesteście?'
 Wyłączyliśmy film i od razu zadzwoniliśmy do niego. Na ekranie pojawiła się uśmiechnięta twarz Tonyego, na tle białej ściany. 
   - Cześć wam. - mówił cicho. 
   - Cześć. Dlaczego szepczesz? - zaśmiałam się. 
   - Bo moje kobiety śpią. - wyszczerzył się, a ja z Carlosem popatrzyliśmy na niego zdziwieni. Tamten się tylko zaśmiał i wstał, odwracając laptopa i biorąc go ze sobą. Najpierw zobaczyliśmy szpitalny pokój, na środku którego stało łózko, a na nim śpiąca Elena. Tuż obok niej stały dwa łóżeczka. Podszedł bliżej i ujrzeliśmy dwie maleńkie istotki. - Ciociu Leno, wujku Carlosie, to my; Anita i Camila. - słyszeliśmy głos mężczyzny. 
   - Stary, gratulacje. Są śliczne. - odezwał się mój Latynos.
   - Dwa małe cudeńka. - znów na ekranie pojawił się on. - Są już z nami od czterech godzin. 
   - Młody tatuś szaleje? - uśmiechnęłam się. 
   - I to jak. Gdy tylko powiedzieli mi, że dziewczynki się już urodziły, a Elenie nic nie jest, zacząłem na tym korytarzu śpiewać i tańczyć z pielęgniarkami. One mają mnie już dość. - śmiał się. 
   - Wariat. - odparłam. 
   - I to wielki, a na dodatek dumny. - mówił, ale po chwili spojrzał w bok. - Ej sorry, bo zaraz tu przyjdzie jakaś pielęgniarka i mnie przegoni. Pa, kochani. - zamknął od razu rozmowę. 
   - Jeny, jak ja się cieszę, że już doczekali się dzieci. - wyłączyłam laptopa i odłożyłam pusty już kieliszek na szafkę obok łóżka. 
   - Też się cieszę. My też się doczekamy takich pociech, co? - mruknął, składając delikatny pocałunek na moim odsłoniętym ramieniu.
   - Jeżeli będą podobne do ciebie, to może się skuszę. - spojrzałam mu prosto w oczy.
   - Wykluczone. Mają być podobne do ciebie. - postawił się.
   - Ej! Nie zgadzam się.
   - Pójdziemy na kompromis. Dziewczynki mają być twoją kopią, a chłopcy moją. - powiedział zadowolony.
   - Dziewczynki, chłopcy? Ile ty chcesz mieć tych dzieci? - spojrzałam na niego pytająco.
   - Najlepiej to całą drużynę piłkarską. - zaśmiał się i wpił w moje usta, nakrywając nas w całości kołdrą.

  Następnego ranka, gdy się obudziłam, byłam w łóżku sama. Rozciągnęłam się i westchnęłam. Z wielkim trudem podniosłam się z mięciutkiego łóżeczka i naciągnęłam na siebie czarne leginsy i T-shirt Carlosa. Sprawdziłam kuchnie, łazienkę i salon. Nie było go. Zrobiłam sobie kawę i rozsiadłam się przy stole, biorąc do ręki pierwszą lepszą gazetę.
 Pół godziny później usłyszałam otwierające się drzwi do mieszkania. Obejrzałam się i zobaczyłam mojego narzeczonego, wchodzącego z dwiema siatkami.
   - Co to, byłeś na zakupach? - zapytałam.
   - Też. Zakupy po drodze. - pocałował mnie na powitanie.
   - Więc gdzie byłeś?
   - Skarbie, najpierw mi powiedz co robisz za równe dwa tygodnie i... - spojrzał na zegarek. - I trzy godziny.
   - Nie mam zielonego pojęcia Carlos, ale dlaczego pytasz? - zdziwiłam się.
   - Ponieważ wtedy zostaniesz moją żoną. - powiedział z uśmiechem.
   - Co? Carlos, zwariowałeś?! - zaskoczył mnie tym.
   - Tak Lena, zwariowałem, ale z miłości do ciebie. - zaśmiał się i znów wpił się w moje usta.
________________________
Wiem, że krótki, no ale... Czy to aż tak bardzo widać, że zbliżamy się do końca?