niedziela, 11 listopada 2012

Rozdział 61



15 kwietnia.

Jest 6.00, właśnie obudził mnie telefon, który leży na półce obok łóżka. Nadal dzwoni, bo mi się nie chce lekko przesunąć by go dostać. Jestem tym rozdrażniona, ponieważ chciałam sobie dłużej postać, bo po pierwsze mam dzisiaj na później, a po drugie kilka godzin temu, a dokładnie o 3.45 w nocy, skończyłam 20 lat. Jest piątek, piętnastego kwietnia, godzina szósta, kto śmie mnie budzić?!
Jednak się zlitowałam nad tym kimś, który do mnie wydzwaniał. Podniosłam się i wzięłam telefon do ręki, spojrzałam na wyświetlacz.
- Kochanie, nie pomyślałabym, że to ty mnie obudzisz. - powiedziałam sama do siebie i nacisnęłam zieloną słuchawkę. - Cześć, Carlos. - powiedziałam do telefonu.
- Cześć, obudziłem Cię, prawda?
- No, nie zaprzeczę. Chciałam jeszcze trochę pospać, bo akurat dzisiaj mam na później. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- A to przepraszam. Ale jeżeli już nie śpisz, to pewnie nie masz nic przeciwko temu byś wyszła na dwór, hmm? - usłyszałam uwodzący głos Carlosa.
- I co ty znowu kombinujesz się pytam...  - powiedziałam, ubierając na siebie bluzę i wychodząc z pokoju.
- Ja?! Ja nic nie kombinuję, chcę tylko żebyś z rana zdążyła się nacieszyć ładną pogodą. - powiedział lekko oburzonym, ale za razem żartobliwym głosem. Ja w tym czasie schodziłam po schodach, Demon postanowił pójść za mną, teraz gdy jest już większy ma królewskie posłanie w korytarzu na piętrze, obok drzwi mojego pokoju.
- Yhy, tak, tak. Ja przecież nic nie mówię. - zaśmiałam się, ubierałam już buty. Wyszłam z domu i stanęłam przed domem. Miałam na sobie spodnie dresowe, od piżamy, bluzę, ciepłe buty. Poranek był ciepły, więc tamto wystarczyło. - No i jestem, wyszłam na dwór. Co mi teraz mój panie rozkażesz...
- Okey, idź przed siebie, do furtki. - posłusznie ruszyłam przed siebie, za mną krok w krok szedł mój pies, który po drodze zdążył się załatwić pod sosenkę rosnącą przed domem.
Wyszłam przed bramkę i ten widok mnie wcale, nic, a nic nie zaskoczył, chociaż jedna rzecz była interesująca...
- Taaaa, ten co nic nigdy nie kombinuje. - skomentowałam, podeszłam do Carlos i go mocno przytuliłam. - Stęskniłam się. - wymamrotałam.
- I ja też. Musiałem przyjechać, nie mogłem nie być tu w twoje dwudzieste urodziny. No właśnie, twoje urodziny, Wszystkiego Najlepszego Skarbie. - powiedział i wręczył mi kluczyki i wskazał na na to co mnie wcześniej zainteresowało. Biały Tiguan, elegancko zawinięty w czerwoną, dużą tasiemkę z naprawdę dużą kokardą.
- To dla mnie...? - zrobiłam zdziwioną i zaskoczoną minę. Wtedy z domu wyszli moi rodzice, podeszli do nas i przywitali się z Carlosem.
- To prezent ode mnie i twoich rodziców. - powiedział uśmiechnięty Carlos.
- Dziękuję Wam. Bardzo, ale to bardzo Was kocham! - podeszłam do każdego i mocno przytuliłam.
 Moi towarzysze pomogli mi zdjąć tą wstęgę z samochodu, ktoś zadał sobie trud by ją założyć, a teraz w mgnieniu oka jej już nie ma na samochodzie. Weszliśmy do niego, ja wsiadłam na miejsce kierowcy. Hmmm, idealne uczucie, wiedząc że się ma nowiutkie, własne autko i to taki wypas. Wjechaliśmy na podjazd i wróciliśmy do domu. Pobiegłam się przebrać, chwilę później wróciłam na dół i dołączyłam do reszty, zjedliśmy śniadanie i wypiliśmy kawę. Pierwszy pojechał tata, miał być na komisariacie o 8. My zostaliśmy, rozmawialiśmy i śmialiśmy się. Carlos opowiadał nam o tych różnych głupotach, jakie wymyślają z chłopakami, tradycyjnie głupoty. Wdrążył nas też bardziej  w temat przygotowań Vanessy i Rafa do ślubu. O 9.30 musiałam jednak już wyjechać by zdążyć na zajęcia. Wcale mi się nie chciało, wolałam zostać w domu z Carlosem i chociażby poleniuchować.
Gdy wjechałam na parking obok mojej szkoły, od razu w oczy rzuciło mi się wolne miejsce obok samochodu Bartka. Gdy go zaparkowałam, on właśnie wysiadał ze swojego. Widać było, że samochód zrobił na nim duże wrażenie, a gdy zobaczył kierowce, jeszcze bardziej się zdziwił.
- No, no. To ja nie wiedziałem, że za zwykłą Astrę się takie odszkodowanie dostaje. - zaśmiał się.
- No wiesz, jeżeli się śpi na pieniądzach to się ma. - zażartowałam.
- A czy królewna pamięta o wieczornym spotkaniu?
- Oczywiście, że pamiętam. Tylko, że mam nadzieje, że nie macie nic przeciwko temu, że przyprowadzę osobę towarzyszącą?
- Ohhh, mogłem się od razu domyślić. No, nie powiem... Carlos postarał się z prezentem. Trafił w gusta.
- Haha, tiaa, me gusta (hiszp. lubię) Volkswagen Tiguan. Widzisz, samochód jest i od Carlosa i od moich rodziców. - wtedy do siebie podeszliśmy i podaliśmy sobie dłonie na powitanie.
- Wszystkiego najlepszego, żeby nie było że zapomniałem. - zaśmiał się mój kumpel.
- A dziękuję. - weszliśmy do budynku i się zaczęło... Przynajmniej zajęcia z kukłami nie były nudne, a tak to tylko czekałam na tą godzinę 14.30 by w końcu wrócić do domu, do Carlosa, którego tak dawno nie widziałam, rozmowy wideo na komputerze nie wliczam!
O 15 byłam już w domu. Tata wrócił zaraz po mnie i wszyscy razem zjedliśmy obiad.
O 18 wyszliśmy we dwoje, trzymając się za ręce. Postanowiliśmy sobie zrobić spacer, był ładny wieczór. Dwadzieścia minut później byliśmy już na miejscu. Knajpa, która od zawsze była miejscem spotkań moich z Kamilem, Barkiem i Mateuszem. Teraz czekali już na nas wcześniej wymieniona trójka oraz Majka, która od czasu gdy zaczęła chodzić z Bartkiem, zaczęła uczestniczyć w tych spotkaniach.
- Cześć Wam. - posłałam wszystkim uśmiech. Przywitaliśmy się z nimi i usiedliśmy. Zajęłam miejsce między Carlosem, a Majką.
Siedzieliśmy, rozmawialiśmy, śmialiśmy się i piliśmy piwo. Kamil... On znów zachowywał się jakoś inaczej. I teraz nie uwierzę, że znów miał zły dzień. Bujać to ja, a nie mnie. Ostatnio spotkaliśmy się tu w tym gronie, bez Carlosa, jakieś dwa tygodnie temu gdy świętowaliśmy jego dwudzieste urodziny. Tradycyjnie roześmiany i żartobliwy Kamil, a dziś jak nie on. Ma tak czasem, gdy na naszych spotkaniach jest właśnie Carlos, ale rzadko. Zresztą co ja tu wymyślam, może mi się zdaje, mam za bujną wyobraźnię, może faktycznie miał zły dzień.
Niespodziewanie dostałam tego wieczoru od przyjaciół mały upominek, kaburę do mojego pistoletu. Trafili, bo takie coś jest przydatne, ale i tak nie pobije nic prezentu od rodziców i Carlosa. Gdy wychodziliśmy z lokalu, Majka wzięła mnie na bok i szepnęła do ucha właśnie o zachowaniu Kamila. Czyli ona też to zobaczyła... Może nie będę w to się wdrążać, jeżeli będzie miał taką potrzebę to nam powie co go trapi.
- Oj, zapomniałam! - powiedziałam sama do siebie, gdy wracaliśmy objęci z Carlosem. Automatycznie sięgnęłam po telefon do kieszeni.
- Co takiego zapomniałaś? - zdziwił się. 
- Powiedzmy taki coroczny rytuał, mam kolegę z którym chodziłam do podstawówki i gimnazjum, oboje urodziliśmy się tego samego dnia, tylko skubaniec jest ode mnie o 20 minut starszy!
- Oooo, to fajne.
- Yhy. - przytaknęłam i wysłałam SMS-a z życzeniami do tego kolegi. Długo nie musiałam czekać na odpowiedź, nadeszła błyskawicznie. - On to się już chyba nigdy nie zmieni, roztrzepany i szalony. Posłuchaj, odpisał tak: Ej, to dzisiaj jest 15 kwietnia?!?!
- Haha, no dobra. Choć tyle, że ma taką koleżankę, która mu o tym przypomina.  - zaśmiał się Carlito.
- Taa, jemu ciągle trzeba było coś przypominać, on chciał zostać księdzem ginekologiem... Gdy nasza polonistka wtedy to usłyszała to myśleliśmy, że razem z nami zejdzie ze śmiechu. Ja gościa czasami nie ogarniałam, ale i tak go cała klasa uwielbiała. - powiedziałam klikając na klawiaturze telefonu kolejnego SMS-a do niego. Potem on również odesłał mi wiadomość z życzeniami dla mnie.
Wróciliśmy do domu, wzięłam prysznic i nawet nie wiem kiedy zasnęłam wtulona w mojego chłopaka.
Muszę się nim znów nacieszyć, bo w niedzielę wieczór wyjeżdża. Taa, znów ta niedziela, to chyba dzień pożegnań. Chociaż akurat ta, będzie też dniem, w którym mój brat skończy roczek. Nie ma to jak mieć urodziny ze swoim bratem w odstępie dwóch dni, ja 15, a on 17 kwietnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz