piątek, 16 listopada 2012

Rozdział 81



**Oczami Kendalla**

- To jest głupota! Ona jest kolejną wiedźmą, która rzuciła na niego zły urok, tylko tym razem trochę inny niż urok Barbie. - wykrzyczałem zdenerwowany. Byłem razem z Loganem, Jamesem i Meg w naszym studio nagraniowym.
- Uspokój się, nie tylko ty jesteś wkurzony. My też nie mamy zamiaru chodzić z nią na jakieś medialne imprezy jak ostatnio. - odpowiedział James.
- Znalazła sobie kozła ofiarnego i naciągnęła go na dziecko. - dodała Meg.
- Ale słuchajcie. Nie dziwcie się decyzji Carlosa, bo wiadome jest, że z Rafem od zawsze byli wychowywani na odpowiedzialnych i ponoszących konsekwencje swoich niezbyt mądrych czynów. - powiedział spokojnie Logan.
- On się za bardzo tym wszystkim przejął. - wstałem z krzesła i wyszedłem z pomieszczenia, a potem z budynku.
Nie wiem skąd u mnie tyle złości, ale po prostu martwię się o swojego przyjaciela.
Szedłem chodnikiem z rękami w kieszeni i spuszczoną głową. Nagle się z kimś zderzyłem.
- Przepraszam. - odpowiedziałem równo z damskim, miłym głosem. Zobaczyłem drobną szatynkę, która schylona zbierała papiery, które zapewne wypadły jej podczas zderzenia ze mną. Sekundę później pomagałem jej już zbierać białe kartki.
- Proszę. - powiedziałem, podając jej zebrane przeze mnie papiery.
- Dziękuję. - odpowiedziała z uśmiechem. Wyprostowaliśmy się i ujrzałem jej śliczną buźkę i niebieskie oczy.
- Jestem Kendall. - wyciągnąłem do niej dłoń.
- Ja Alice. - ścisnęła ją.
- Gdzie tak pędzisz Alice? - uśmiechnąłem się.
- Muszę jak najszybciej dostarczyć te papiery szefowi. Muszę złapać taksówkę. - zaczęła rozglądać się po drodze, ale żadna nie jechała.
- A o której kończysz? - zapytałem z błyskiem w oku.
- Dostarczę papiery i jestem wolna, a czemu pytasz? - uśmiechnęła się promiennie.
- Bo najpierw chcę cię zawieść w to miejsce, do którego chcesz się dostać, a potem zabrać cię na kawę, w ramach przeprosin za ten mały wypadek.
- Ale naprawdę nie trzeba, nic się przecież nie stało, a poza tym nie chcę ci przeszkadzać.
- To będzie dla mnie czysta przyjemność, mój samochód stoi tam. - wskazałem na parking obok wysokiego budynku naprzeciw.
- Ale...
- Nie przyjmuję żadnych ale. Zapraszam. - na początku nie była pewna, ale przekonałem ją i za mną poszła. - To gdzie jedziemy? - zapytałem, odpalając silnik swojego samochodu.
- Do restauracji ' Excellence'. Tam mój szef ma umówione spotkanie i mam mu dostarczyć te dokumenty. - wskazała teczkę, którą trzymała w dłoni.
- Już się robi.
Pojechaliśmy pod tą restaurację, Alice wyskoczyła z samochodu i pobiegła do środka, a ja zaparkowałem samochód po drugiej stronie ulicy. Wysiadłem z niego i podszedłem pod drzwi lokalu by zaczekać na dziewczynę.
- Teraz zapraszam cię na dobrą kawę, którą ci obiecałem, do kawiarni po drugiej stronie ulicy. - powiedziałem gdy wyszła.
- No dobrze. - odpowiedziała z uśmiechem.
Przeszliśmy przez tzw. 'zebrę' i już wchodziliśmy do kawiarni. Zajęliśmy dwuosobowy stolik przy oknie. Podeszła kelnerka i zapisała nasze zamówienie.
- Wiem tylko, że masz na imię Kendall, jesteś bardzo pomocny i masz dar przekonywania. Jest szansa, że dowiem się czegoś więcej? - zapytała gdy dostaliśmy naszą kawę i desery lodowe, na które ją namówiłem.
- Kendall Schmidt, mieszkam tutaj w Los Angeles. Z trójką moich najlepszych przyjaciół tworzymy zespół, jesteśmy boysbandem.
- Grasz, śpiewasz? - zainteresowała się.
- To i to. Gram na gitarze i śpiewam. Cała nasza czwórka śpiewa. Z tego co nam wiadomo to szaleją  za nami nastolatki. - zaśmiałem się.
- Mam młodszą siostrę, która ma cały pokój wyklejony plakatami, ciągle słucha muzyki, częściej niż czasem na fula, więc słyszę wszystkie przez ścianę i ciągle podnieca się jakimiś zespołami. Powiedz jak się nazywacie i podaj jakiś tytuł jednej z piosenek, może was skojarzę. - uśmiechnęła się.
- Nazywamy się Big Time Rush. A piosenka to może, hmmm... - w tym momencie zacząłem śpiewać fragment piosenki 'Boyfriend'.
- Ejj, znam to! Młoda często tego słucha, piosenka wpadająca w ucho. - zaśmiała się. - Ej! Prócz ciebie w tym zespole jest jeszcze Latynos, Szatyn i brunet? - zapytała.
- Zgadza się.
- Od początku zacząłeś mi się z kimś kojarzyć. - zaśmiała się. - Moja siostra ma nad łóżkiem zawieszony wasz megaposter. - nadal się śmiała. Jak dla mnie mogła się tak ciągle śmiać, wyglądała wtedy jeszcze piękniej. W tej chwili upiła łyk kawy i zrobiły się jej tzw. wąsy z pianki. Zaśmiałem się. - Coś nie tak? - zapytała.
- Wąsy. - odpowiedziałem ciągle się uśmiechając.
- Jakie wąsy? - zdziwiła się. Wziąłem jedną serwetkę i starłem jej ten 'sztuczny zarost'. - Aha, te wąsy. - zaczerwieniła się.
- No dobrze, już się coś o mnie dowiedziałaś. Teraz twoja kolej. - wskazałem na nią.
- Alice Cole, mieszkam w LA od urodzenia. Pracuję w biurze salonu samochodowego. Wcześniej pracowałam w hotelu jako pokojówka, wiążę z tym miejscem jedno bardzo fajne wspomnienie, ciekawą przygodę, ale to jednak nie była praca dla mnie...
 Słuchałem jej. Cieszę się, że na nią wpadłem, dzięki temu poznałem śliczną i naprawdę fajną dziewczynę. Ale w tym samym momencie przypomniałem sobie o Carlosie, teraz już zmieniłem wyraz twarzy ze śmiechu.
- Coś się stało? - zapytała.
- Chodzi o mojego przyjaciela. Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że mogę ci zaufać i się wygadać. - po moich słowach się uśmiechnęła.  - Chodzi o Carlosa. Tego Latynosa z zespołu. Miał wspaniałą dziewczynę, oboje się kochają. Przez głupotę i nieporozumienie się rozstali i już prawie trzy tygodnie się do siebie nie odzywają. Oboje się uparci jak osły. I jeszcze Carlos się tak spił, że nieświadomie przespał się ze swoją eks i teraz mówi, że jest z nim w ciąży.
- Wow. Interesujące i za razem smutne.
- No i on tak się tym przeją, a że jest chłopak odpowiedzialny to wmówił sobie, że musi się teraz zająć tą swoją eks i tym ich przyszłym dzieckiem. Wyobraź sobie, że ona z nim mieszka! Odstąpił jej drugą sypialnię w swoim mieszkaniu.
- A jaka jest między nimi relacja? - zapytała.
- No właśnie nie ma żadnej. Ona za nim lata: Kotku, Kochanie woła, a on jest oschły dla niej. Nam mówi, że dziecko nie jest niczemu winne. Tu ma racje, ale gdy już się urodzi to będzie słuchało tylko ich kłótni. Nie kocha jej, nie rozmawiają, a jeżeli już to się kłócą. To głupie. My myślimy, że chyba lepiej dla dziecka by wychowywało się z jednym rodzicem, że by ciągle słuchało kłótni i rodziców, którzy są z sobą tylko z powodu tego dziecka.
 Siedzieliśmy tak ciągle, rozmawialiśmy i śmialiśmy się. W końcu tą sielankę przerwał dzwonek mojej komórki. To był James.
- Stary, wystrzeliłeś jak z procy. Nie ma cie już porządną chwilę. Gdzie ty się podziewasz? - usłyszałem głos mojego przyjaciela.
- Spokojnie, nie martwcie się o mnie. Wszystko jest w porządku. Właśnie piję kawę w kawiarni w bardzo doborowym towarzystwie. -  uśmiechnąłem się do Alice, ona ten uśmiech odwzajemniła.
- Carlos przyjechał, przydałoby się coś tu nagrać. - ponownie usłyszałem Jamesa.
- Ehhh, no dobra. Zaraz będę. - westchnąłem i rozłączyłem się.
- Musisz już iść? - zapytała.
- No niestety, a mógłbym dostać twój numer, by móc się z tobą jeszcze spotkać? - zapytałem z zaczepnym uśmiechem. Ona się zaśmiała i zapisała mi na kartce swój numer. - Dzięki, do zobaczenia. - wyjąłem z kieszeni portfel i zapłaciłem za nasze zamówienie i wyszedłem.
Szkoda, że tak krót.... Spojrzałem na zegarek.... Minęło trzy i pół godziny. Z Alice szybko płynął ten czas, chciałbym się jak najszybciej z nią jeszcze spotkać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz