**Oczami Kendalla**
- To jest głupota! Ona jest kolejną wiedźmą,
która rzuciła na niego zły urok, tylko tym razem trochę inny niż urok Barbie. -
wykrzyczałem zdenerwowany. Byłem razem z Loganem,
Jamesem i Meg w naszym studio nagraniowym.
- Uspokój się, nie tylko ty jesteś wkurzony.
My też nie mamy zamiaru chodzić z nią na jakieś medialne imprezy jak ostatnio.
- odpowiedział James.
- Znalazła sobie kozła ofiarnego i naciągnęła
go na dziecko. - dodała Meg.
- Ale słuchajcie. Nie dziwcie się decyzji
Carlosa, bo wiadome jest, że z Rafem od zawsze byli wychowywani na
odpowiedzialnych i ponoszących konsekwencje swoich niezbyt mądrych
czynów. - powiedział spokojnie Logan.
- On się za bardzo tym wszystkim przejął. -
wstałem z krzesła i wyszedłem z pomieszczenia, a potem z budynku.
Nie wiem skąd u mnie tyle złości, ale po
prostu martwię się o swojego przyjaciela.
Szedłem chodnikiem z rękami w kieszeni i
spuszczoną głową. Nagle się z kimś zderzyłem.
- Przepraszam. - odpowiedziałem równo z
damskim, miłym głosem. Zobaczyłem drobną szatynkę, która schylona zbierała
papiery, które zapewne wypadły jej podczas zderzenia ze
mną. Sekundę później pomagałem jej już zbierać białe kartki.
- Proszę. - powiedziałem, podając jej zebrane
przeze mnie papiery.
- Dziękuję. - odpowiedziała z uśmiechem.
Wyprostowaliśmy się i ujrzałem jej śliczną buźkę i niebieskie oczy.
- Jestem Kendall. - wyciągnąłem do niej dłoń.
- Ja Alice. - ścisnęła ją.
- Gdzie tak pędzisz Alice? - uśmiechnąłem
się.
- Muszę jak najszybciej dostarczyć te papiery
szefowi. Muszę złapać taksówkę. - zaczęła rozglądać się po drodze, ale żadna
nie jechała.
- A o której kończysz? - zapytałem z błyskiem
w oku.
- Dostarczę papiery i jestem wolna, a czemu
pytasz? - uśmiechnęła się promiennie.
- Bo najpierw chcę cię zawieść w to miejsce,
do którego chcesz się dostać, a potem zabrać cię na kawę, w ramach przeprosin
za ten mały wypadek.
- Ale naprawdę nie trzeba, nic się przecież
nie stało, a poza tym nie chcę ci przeszkadzać.
- To będzie dla mnie czysta przyjemność, mój
samochód stoi tam. - wskazałem na parking obok wysokiego budynku naprzeciw.
- Ale...
- Nie przyjmuję żadnych ale. Zapraszam. - na
początku nie była pewna, ale przekonałem ją i za mną poszła. - To gdzie
jedziemy? - zapytałem, odpalając silnik swojego samochodu.
- Do restauracji ' Excellence'. Tam mój szef ma umówione spotkanie i mam mu
dostarczyć te dokumenty. - wskazała teczkę, którą trzymała w dłoni.
- Już się robi.
Pojechaliśmy pod tą restaurację, Alice
wyskoczyła z samochodu i pobiegła do środka, a ja zaparkowałem samochód po
drugiej stronie ulicy. Wysiadłem z niego i podszedłem pod drzwi
lokalu by zaczekać na dziewczynę.
- Teraz zapraszam cię na dobrą kawę, którą ci
obiecałem, do kawiarni po drugiej stronie ulicy. - powiedziałem gdy wyszła.
- No dobrze. - odpowiedziała z uśmiechem.
Przeszliśmy przez tzw. 'zebrę' i już
wchodziliśmy do kawiarni. Zajęliśmy dwuosobowy stolik przy oknie. Podeszła
kelnerka i zapisała nasze zamówienie.
- Wiem tylko, że masz na imię Kendall, jesteś
bardzo pomocny i masz dar przekonywania. Jest szansa, że dowiem się czegoś
więcej? - zapytała gdy dostaliśmy naszą kawę i desery
lodowe, na które ją namówiłem.
- Kendall Schmidt, mieszkam tutaj w Los
Angeles. Z trójką moich najlepszych przyjaciół tworzymy zespół, jesteśmy
boysbandem.
- Grasz, śpiewasz? - zainteresowała się.
- To i to. Gram na gitarze i śpiewam. Cała
nasza czwórka śpiewa. Z tego co nam wiadomo to szaleją za nami nastolatki. - zaśmiałem się.
- Mam młodszą siostrę, która ma cały pokój
wyklejony plakatami, ciągle słucha muzyki, częściej niż czasem na fula, więc
słyszę wszystkie przez ścianę i ciągle podnieca się
jakimiś zespołami. Powiedz jak się nazywacie i podaj jakiś tytuł jednej z
piosenek, może was skojarzę. - uśmiechnęła się.
- Nazywamy się Big Time Rush. A piosenka to
może, hmmm... - w tym momencie zacząłem śpiewać fragment piosenki 'Boyfriend'.
- Ejj, znam to! Młoda często tego słucha,
piosenka wpadająca w ucho. - zaśmiała się. - Ej! Prócz ciebie w tym zespole
jest jeszcze Latynos, Szatyn i brunet? - zapytała.
- Zgadza się.
- Od początku zacząłeś mi się z kimś
kojarzyć. - zaśmiała się. - Moja siostra ma nad łóżkiem zawieszony wasz
megaposter. - nadal się śmiała. Jak dla mnie mogła się tak ciągle
śmiać, wyglądała wtedy jeszcze piękniej. W tej chwili upiła łyk kawy i zrobiły
się jej tzw. wąsy z pianki. Zaśmiałem się. - Coś nie tak? - zapytała.
- Wąsy. - odpowiedziałem ciągle się
uśmiechając.
- Jakie wąsy? - zdziwiła się. Wziąłem jedną
serwetkę i starłem jej ten 'sztuczny zarost'. - Aha, te wąsy. - zaczerwieniła
się.
- No dobrze, już się coś o mnie dowiedziałaś.
Teraz twoja kolej. - wskazałem na nią.
- Alice Cole, mieszkam w LA od urodzenia.
Pracuję w biurze salonu samochodowego. Wcześniej pracowałam w hotelu jako pokojówka, wiążę z tym miejscem jedno bardzo fajne wspomnienie, ciekawą
przygodę, ale to jednak nie była praca dla mnie...
Słuchałem jej. Cieszę się, że na nią wpadłem,
dzięki temu poznałem śliczną i naprawdę fajną dziewczynę. Ale w tym samym momencie przypomniałem sobie o Carlosie, teraz już zmieniłem wyraz
twarzy ze śmiechu.
- Coś się stało? - zapytała.
- Chodzi o mojego przyjaciela. Nie wiem
czemu, ale mam wrażenie, że mogę ci zaufać i się wygadać. - po moich słowach
się uśmiechnęła.
- Chodzi o Carlosa. Tego Latynosa z zespołu. Miał wspaniałą dziewczynę,
oboje się kochają. Przez głupotę i nieporozumienie się rozstali i już prawie
trzy tygodnie się do siebie nie odzywają. Oboje się uparci jak osły. I jeszcze
Carlos się tak spił, że nieświadomie przespał się ze swoją eks i teraz mówi, że
jest z nim w ciąży.
- Wow. Interesujące i za razem smutne.
- No i on tak się tym przeją, a że jest
chłopak odpowiedzialny to wmówił sobie, że musi się teraz zająć tą swoją eks i
tym ich przyszłym dzieckiem. Wyobraź sobie, że ona z nim mieszka!
Odstąpił jej drugą sypialnię w swoim mieszkaniu.
- A jaka jest między nimi relacja? -
zapytała.
- No właśnie nie ma żadnej. Ona za nim lata:
Kotku, Kochanie woła, a on jest oschły dla niej. Nam mówi, że dziecko nie jest
niczemu winne. Tu ma racje, ale gdy już się urodzi to
będzie słuchało tylko ich kłótni. Nie kocha jej, nie rozmawiają, a jeżeli już
to się kłócą. To głupie. My myślimy, że chyba lepiej dla dziecka by wychowywało
się z jednym rodzicem, że by ciągle słuchało kłótni i rodziców, którzy są z
sobą tylko z powodu tego dziecka.
Siedzieliśmy tak ciągle, rozmawialiśmy i
śmialiśmy się. W końcu tą sielankę przerwał dzwonek mojej komórki. To był
James.
- Stary, wystrzeliłeś jak z procy. Nie ma cie
już porządną chwilę. Gdzie ty się podziewasz? - usłyszałem głos mojego
przyjaciela.
- Spokojnie, nie martwcie się o mnie.
Wszystko jest w porządku. Właśnie piję kawę w kawiarni w bardzo doborowym
towarzystwie. - uśmiechnąłem się do Alice, ona ten uśmiech odwzajemniła.
- Carlos przyjechał, przydałoby się coś tu
nagrać. - ponownie usłyszałem Jamesa.
- Ehhh, no dobra. Zaraz będę. - westchnąłem i
rozłączyłem się.
- Musisz już iść? - zapytała.
- No niestety, a mógłbym dostać twój numer, by
móc się z tobą jeszcze spotkać? - zapytałem z zaczepnym uśmiechem. Ona się zaśmiała i zapisała mi na kartce swój numer. - Dzięki, do zobaczenia. -
wyjąłem z kieszeni portfel i zapłaciłem za nasze zamówienie i wyszedłem.
Szkoda, że tak krót.... Spojrzałem na
zegarek.... Minęło trzy i pół godziny. Z Alice szybko płynął ten czas,
chciałbym się jak najszybciej z nią jeszcze spotkać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz