**Oczami Leny**
- Kto wymyślił, by policja miała takie
zrypane i różne godziny zmian... - wymruczałam, podnosząc się z łóżka. Była
trzecia nad ranem, a ja musiałam wstać, ogarnąć się i jechać na komendę.
Na miejscu byłam kilka minut przed czwartą.
Wyszłam na górę, gdzie był Arek, który siedział tu od wczorajszego wieczora.
Godzinę później dołączył do nas Bartek, a gdy siedzieliśmy spokojnie i piliśmy
swoje kawy, na komendę wpadli zdyszani Krzysiek i Łukasz.
- Zbierajcie się! Mamy
pościg! Ale migiem! - zawołał jeden z komisarzy.
- Ale co się stało? Jaki
pościg? - zawołałam, gdy biegliśmy za nimi do naszego podziemnego parkingu.
- Z więzienia jakimś
cudem uciekł taki szef dość poważnej mafii. Teraz zwiną czerwonego Fiata i
ucieka. Cała policja w mieście jest postawiona na nogi. - odpowiedział
Krzysztof.
Na dole czekali już na
nas Kuba z Kaśką, Laurą i Kingą. Najpierw wyjechały dwa oznakowane radiowozy,
potem w jednym samochodzie Arek, Kinga i Kaśka. Drugim Łukasz z Krzyśkiem.
Trzecim pojechałam ja i Kuba. Na końcu jeszcze wyjechał radiowóz z jednym mundurowym i z Bartkiem. Laura została na
komendzie, ktoś musiał w razie czego tam zostać.
Przez radio dostawaliśmy
informacje, gdzie może być poszukiwany pojazd, a w nim uciekinier.
W końcu natrafiliśmy na
jego trop. Naszej komendzie przytrafiło się jechanie za nim, a właściwie to
siedzenie mu na ogonie. Inne patrole miały zatrzymać mu drogę, wyjeżdżając mu z
innego kierunku. O tej porze miasto było praktycznie puste. Jedynie od czasu,
do czasu mijaliśmy jakiś
samochód.
W pewnym momencie
zbliżyliśmy się do czerwonych świateł, Fiat je zignorował, nawet nie mieliśmy
nadziei, że się zatrzyma... Głupota... Ale jednak. Nie zatrzymał się przed, ale
za nimi. Wykonał obrót w miejscu i wyskoczył z samochodu. Nie miał żadnej drogi
ucieczki, ponieważ każda z
dróg tego skrzyżowania była obstawiona innymi radiowozami i policjantami, a
nawet normalnymi samochodami, które znalazły się tu w nieodpowiednim momencie,
o nieodpowiedniej porze.
Facet wyciągnął z tłumu
jakąś młodą dziewczynę i stanął z nią, przykładając jej pistolet do głowy.
- Puśćcie mnie, albo
powystrzelam wszystkich! - zawołał. Wtedy wszyscy, jakby zmówieni wyszliśmy z
samochodów z przygotowanymi i wycelowanymi w niego spluwami. Nagle dziewczyna,
którą przytrzymywał zaczęła dziwnie oddychać, tak jakby się dusić.
- Pomóżcie jej, ona ma
astmę! - usłyszeliśmy krzyk, kogoś z małej grupki, stojących ludzi.
- Słyszałeś?! Puść ją!
Może przez ciebie umrzeć! - wykrzyczałam i zrobiłam trzy krótkie kroki do
przodu.
- Lena, stój! -
usłyszałam za sobą głos Krzyśka.
- Pozwól mi jej pomóc! -
zbliżałam się do niego powoli.
- Stój, bo skrócę jej
męczarnie! - odkrzyczał. Nagle z jednej drogi podjechał jeszcze jeden samochód,
z którego wyskoczyli mój tata razem z jego partnerem, wujkiem Adamem.
- Lena! Co ty robisz? -
usłyszałam głos taty.
- Widzę, że tu wszyscy
się martwią o młodą panią policjant. - zaśmiał się szyderczo okrążony i
skierował pistolet w moją stronę. Otworzyłam szeroko czy, a serce podeszło mi
do gardła.
- Nie rób głupot! -
wykrzyczał do niego któryś z policjantów.
Ten tylko jeszcze szerzej się uśmiechnął,
podniósł brew i wszyscy usłyszeliśmy huk, a zaraz po nim poczułam rozdzierający
ból w lewym ramieniu. Automatycznie rozległ się drugi, a w tym samym momencie
mężczyzna upadł. Nie wiedziałam, kto w niego trafił. Przyłożyłam swoją dłoń do rany i spojrzałam na
nią. Zobaczyłam mnóstwo krwi na sobie. Praktycznie w tej chwili nie mogłam nic
z robić ze swoją lewą ręką. Zaczęło mi się robić słabo, po czym poczułam, że
upadłam. Zaczęłam widzieć jak za mgłą, coraz gorzej. Widziałam jeszcze tylko
coraz jaśniejsze niebo.
- Lena! - słyszałam
głosy i stąpania mnóstwa stóp.
- Lena! - usłyszałam
głos. Ten głos. Głos tak dobrze mi znajomy. Głos, który leczył wszystko.
Zobaczyłam nad sobą twarz. Tą twarz. Czy ja umieram? Jeżeli nie, to z jakiej
paki widzę i słyszę Carlosa?!
- Ca...Carlos... -
wymamrotałam. Moje powieki stały się tak ciężkie jak potężne głazy. Zamknęły
się... Ciemność i nic więcej...
**Oczami Carlosa**
Podchodziła bliżej i bliżej. Nie zwracała
uwagi na swoich kolegów, a nawet ojca. Wyszedłem z samochodu. Czułem, że serce
uderza mi jak ogromny dzwon. Bałem się o nią! Nagle usłyszałem huk, a zaraz po
nim drugi. Znów spojrzałem na ten plac okrążony przez samochody i policjantów. Przestępca upadł, a młodą
dziewczyną od razu się ktoś zajął. Spojrzałem na Wojtka, ojca Leny. Stał z
pistoletem, ciągle skierowanym na martwego kryminalistę. To on w wymierzył w
niego ten śmiercionośny pocisk. Ale gdzie ulokował się ten pierwszy strzał?
Nagle, stojąca pośrodku Lena upadła, a z jej ramienia rozchodziła się czerwona
plama. To co wtedy poczułem było okropne. Miałem tylko jeną myśl! Lena, błagam
nie! To nie może być nic poważnego, ty musisz żyć!
- Lena! - nie bacząc na
wszystkich zacząłem biec i przyklęknąłem przy niej.
- Ca...Carlos... -
wymamrotała, lewo zrozumiale, po czym jej powieki się zamknęły.
- Lena! Błagam! Nie
zamykaj oczu! Obudź się! - wołałem. Wtedy rozległy się głośne syreny karetek.
- Carlos! Co ty tu
właściwie robisz?! Chodź, teraz to lekarze się nią zajmą. - usłyszałem za sobą
głos Bartka. Niechętnie odszedłem z nim. Stanąłem z nim i z Kubą przy jednym z
samochodów. I patrzyłem jak sanitariusze podnoszą na nosze i wsadzają do
karetki. Jej ojciec, zanim wsiadł razem z
nimi, odwrócił się w naszą stronę ze wzrokiem, mówiącym nam: Musi być dobrze!
- Chłopaki! Ja tam muszę
jechać! Nie zostawię jej! - chciałem się im wyrwać.
- Spokojnie. Jest w
dobrych rękach, jest bezpieczna. Weź samochód i jedź za nami. - powiedział mi
Kuba.
Wróciłem do swojego
auta, policjanci pokierowali mnie i pojechałem za samochodem, którym jechali
Kuba z Bartkiem. Jechali na sygnale, więc wszystkie mijane przez nas samochody
nam ustąpiały miejsca. Po kilku minutach parkowaliśmy już samochody na szpitalnym parkingu. Każdy z nas wyskoczył z nich
jak z procy i szybko pobiegliśmy do budynku. Od razu znaleźliśmy się przy
recepcji.
Kuba zaczął o coś pytać
pielęgniarki, w ich języku. Ja w końcu muszę się nauczyć polskiego! No czas
najwyższy! Kobieta coś odpowiedziała, a tamci się zerwali, pobiegłem za nimi.
- Co z nią? - zapytałem,
gdy wyjeżdżaliśmy windą na drugie piętro.
- Operują ją. Możemy czekać
pod blogiem operacyjnym. - odpowiedział Bartek.
- Żeby tylko wyszła z
tego cało. - westchnąłem ciężko.
- Carlos, rozmawiałeś z
Tonym. Prawda? Dlatego tu jesteś? - zaczął Kuba.
- Był w LA. Pokazał mi
to nagranie. Zrobiłem awanturę Samancie i wyrzuciłem ją z mieszkania.
Przyleciałem tutaj.
- Dobry wybór. -
odpowiedział Bartek i wyszliśmy z windy, która zatrzymała się na naszym
piętrze. Szliśmy korytarzem przed siebie, aż w końcu zobaczyliśmy na jego końcu
wielkie białe drzwi, obok których siedział tata Leny, z łokciami opartymi o
kolana, a w dłoniach trzymał swoją twarz.
- Panie Wojtku, wszystko
będzie dobrze. - odezwał się Kuba. Mężczyzna podniósł głowę i spojrzał na naszą
trójkę.
- Musi być... Carlos, co
ty tutaj robisz? - zapytał.
- Wróciłem, by naprawić
wszystko co spieprzyłem. - odpowiedziałem pewnie, on skinął głową.
- Zawsze trzymałem za
was kciuki, teraz też to robię. - odpowiedział. Po chwili dołączył do nas
jeszcze jeden mężczyzna, mniej więcej w wieku Wojtka. Nie znałem go, nie
widziałem wcześniej.
- To mój ojciec. -
wyszeptał do mnie Pawłowski. No tak, przecież Lena pracowała na komendzie,
gdzie pracuje również tata Kuby.
- Wojtek, ona z tego
wyjdzie. Sam w młodym wieku zostałem postrzelony, w to samo miejsce i nadal
żyję. - pocieszał kolegę po fachu.
Pół
godziny później ten cały korytarz był zapełniony. Przyjechali Mateusz,
Kamil z Majką i Agatą, którą poznałem dopiero teraz. Zaraz po nich przyjechał
Kacper z mamą Leny, Karolina została w domu z Mańką i Filipem. Każdy reagował tak
samo na mój widok.
Czekając, czas dłużył się niemiłosiernie.
Każda okropna minuta, wlokła się na następną.
Dopiero po prawie dwóch
godzinach, z sali wyszedł mężczyzna ubrany w biały kitel. Wszyscy powstaliśmy,
jak na alarm. Mężczyzna coś mówił, a Kamil mi tłumaczył.
Trwało to tak długo, bo
kula mocno wbiła się w kość, ale na szczęście nic ważnego nie uszkodziła. Teraz
czekamy tylko, aż Lena się wybudzi. Odetchnąłem z ulgą, kamień z serca. Moja
Lena, będzie żyła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz