piątek, 16 listopada 2012

Rozdział 113



**Oczami Leny**

     - Kto wymyślił, by policja miała takie zrypane i różne godziny zmian... - wymruczałam, podnosząc się z łóżka. Była trzecia nad ranem, a ja musiałam wstać, ogarnąć się i jechać na komendę.
  Na miejscu byłam kilka minut przed czwartą. Wyszłam na górę, gdzie był Arek, który siedział tu od wczorajszego wieczora. Godzinę później dołączył do nas Bartek, a gdy siedzieliśmy spokojnie i piliśmy swoje kawy, na komendę wpadli zdyszani Krzysiek i Łukasz.
- Zbierajcie się! Mamy pościg! Ale migiem! - zawołał jeden z komisarzy.
- Ale co się stało? Jaki pościg? - zawołałam, gdy biegliśmy za nimi do naszego podziemnego parkingu.
- Z więzienia jakimś cudem uciekł taki szef dość poważnej mafii. Teraz zwiną czerwonego Fiata i ucieka. Cała policja w mieście jest postawiona na nogi. - odpowiedział Krzysztof.
Na dole czekali już na nas Kuba z Kaśką, Laurą i Kingą. Najpierw wyjechały dwa oznakowane radiowozy, potem w jednym samochodzie Arek, Kinga i Kaśka. Drugim Łukasz z Krzyśkiem. Trzecim pojechałam ja i Kuba. Na końcu jeszcze wyjechał radiowóz z jednym mundurowym i z Bartkiem. Laura została na komendzie, ktoś musiał w razie czego tam zostać.
Przez radio dostawaliśmy informacje, gdzie może być poszukiwany pojazd, a w nim uciekinier.
W końcu natrafiliśmy na jego trop. Naszej komendzie przytrafiło się jechanie za nim, a właściwie to siedzenie mu na ogonie. Inne patrole miały zatrzymać mu drogę, wyjeżdżając mu z innego kierunku. O tej porze miasto było praktycznie puste. Jedynie od czasu, do czasu mijaliśmy jakiś samochód.
W pewnym momencie zbliżyliśmy się do czerwonych świateł, Fiat je zignorował, nawet nie mieliśmy nadziei, że się zatrzyma... Głupota... Ale jednak. Nie zatrzymał się przed, ale za nimi. Wykonał obrót w miejscu i wyskoczył z samochodu. Nie miał żadnej drogi ucieczki, ponieważ każda z dróg tego skrzyżowania była obstawiona innymi radiowozami i policjantami, a nawet normalnymi samochodami, które znalazły się tu w nieodpowiednim momencie, o nieodpowiedniej porze.
Facet wyciągnął z tłumu jakąś młodą dziewczynę i stanął z nią, przykładając jej pistolet do głowy.
- Puśćcie mnie, albo powystrzelam wszystkich! - zawołał. Wtedy wszyscy, jakby zmówieni wyszliśmy z samochodów z przygotowanymi i wycelowanymi w niego spluwami. Nagle dziewczyna, którą przytrzymywał zaczęła dziwnie oddychać, tak jakby się dusić.
- Pomóżcie jej, ona ma astmę! - usłyszeliśmy krzyk, kogoś z małej grupki, stojących ludzi.
- Słyszałeś?! Puść ją! Może przez ciebie umrzeć! - wykrzyczałam i zrobiłam trzy krótkie kroki do przodu.
- Lena, stój! - usłyszałam za sobą głos Krzyśka.
- Pozwól mi jej pomóc! - zbliżałam się do niego powoli.
- Stój, bo skrócę jej męczarnie! - odkrzyczał. Nagle z jednej drogi podjechał jeszcze jeden samochód, z którego wyskoczyli mój tata razem z jego partnerem, wujkiem Adamem.
- Lena! Co ty robisz? - usłyszałam głos taty.
- Widzę, że tu wszyscy się martwią o młodą panią policjant. - zaśmiał się szyderczo okrążony i skierował pistolet w moją stronę. Otworzyłam szeroko czy, a serce podeszło mi do gardła.
- Nie rób głupot! - wykrzyczał do niego któryś z policjantów.
   Ten tylko jeszcze szerzej się uśmiechnął, podniósł brew i wszyscy usłyszeliśmy huk, a zaraz po nim poczułam rozdzierający ból w lewym ramieniu. Automatycznie rozległ się drugi, a w tym samym momencie mężczyzna upadł. Nie wiedziałam, kto w niego trafił. Przyłożyłam swoją dłoń do rany i spojrzałam na nią. Zobaczyłam mnóstwo krwi na sobie. Praktycznie w tej chwili nie mogłam nic z robić ze swoją lewą ręką. Zaczęło mi się robić słabo, po czym poczułam, że upadłam. Zaczęłam widzieć jak za mgłą, coraz gorzej. Widziałam jeszcze tylko coraz jaśniejsze niebo.
- Lena! - słyszałam głosy i stąpania mnóstwa stóp.
- Lena! - usłyszałam głos. Ten głos. Głos tak dobrze mi znajomy. Głos, który leczył wszystko. Zobaczyłam nad sobą twarz. Tą twarz. Czy ja umieram? Jeżeli nie, to z jakiej paki widzę i słyszę Carlosa?!
- Ca...Carlos... - wymamrotałam. Moje powieki stały się tak ciężkie jak potężne głazy. Zamknęły się... Ciemność i nic więcej...

**Oczami Carlosa**

     Podchodziła bliżej i bliżej. Nie zwracała uwagi na swoich kolegów, a nawet ojca. Wyszedłem z samochodu. Czułem, że serce uderza mi jak ogromny dzwon. Bałem się o nią! Nagle usłyszałem huk, a zaraz po nim drugi. Znów spojrzałem na ten plac okrążony przez samochody i policjantów. Przestępca upadł, a młodą dziewczyną od razu się ktoś zajął. Spojrzałem na Wojtka, ojca Leny. Stał z pistoletem, ciągle skierowanym na martwego kryminalistę. To on w wymierzył w niego ten śmiercionośny pocisk. Ale gdzie ulokował się ten pierwszy strzał? Nagle, stojąca pośrodku Lena upadła, a z jej ramienia rozchodziła się czerwona plama. To co wtedy poczułem było okropne. Miałem tylko jeną myśl! Lena, błagam nie! To nie może być nic poważnego, ty musisz żyć!
- Lena! - nie bacząc na wszystkich zacząłem biec i przyklęknąłem przy niej.
- Ca...Carlos... - wymamrotała, lewo zrozumiale, po czym jej powieki się zamknęły.
- Lena! Błagam! Nie zamykaj oczu! Obudź się! - wołałem. Wtedy rozległy się głośne syreny karetek.
- Carlos! Co ty tu właściwie robisz?! Chodź, teraz to lekarze się nią zajmą. - usłyszałem za sobą głos Bartka. Niechętnie odszedłem z nim. Stanąłem z nim i z Kubą przy jednym z samochodów. I patrzyłem jak sanitariusze podnoszą na nosze i wsadzają do karetki. Jej ojciec, zanim wsiadł razem z nimi, odwrócił się w naszą stronę ze wzrokiem, mówiącym nam: Musi być dobrze!
- Chłopaki! Ja tam muszę jechać! Nie zostawię jej! - chciałem się im wyrwać.
- Spokojnie. Jest w dobrych rękach, jest bezpieczna. Weź samochód i jedź za nami. - powiedział mi Kuba.
Wróciłem do swojego auta, policjanci pokierowali mnie i pojechałem za samochodem, którym jechali Kuba z Bartkiem. Jechali na sygnale, więc wszystkie mijane przez nas samochody nam ustąpiały miejsca. Po kilku minutach parkowaliśmy już samochody na szpitalnym parkingu. Każdy z nas wyskoczył z nich jak z procy i szybko pobiegliśmy do budynku. Od razu znaleźliśmy się przy recepcji.
Kuba zaczął o coś pytać pielęgniarki, w ich języku. Ja w końcu muszę się nauczyć polskiego! No czas najwyższy! Kobieta coś odpowiedziała, a tamci się zerwali, pobiegłem za nimi.
- Co z nią? - zapytałem, gdy wyjeżdżaliśmy windą na drugie piętro.
- Operują ją. Możemy czekać pod blogiem operacyjnym. - odpowiedział Bartek.
- Żeby tylko wyszła z tego cało. - westchnąłem ciężko.
- Carlos, rozmawiałeś z Tonym. Prawda? Dlatego tu jesteś? - zaczął Kuba.
- Był w LA. Pokazał mi to nagranie. Zrobiłem awanturę Samancie i wyrzuciłem ją z mieszkania. Przyleciałem tutaj.
- Dobry wybór. - odpowiedział Bartek i wyszliśmy z windy, która zatrzymała się na naszym piętrze. Szliśmy korytarzem przed siebie, aż w końcu zobaczyliśmy na jego końcu wielkie białe drzwi, obok których siedział tata Leny, z łokciami opartymi o kolana, a w dłoniach trzymał swoją twarz.
- Panie Wojtku, wszystko będzie dobrze. - odezwał się Kuba. Mężczyzna podniósł głowę i spojrzał na naszą trójkę.
- Musi być... Carlos, co ty tutaj robisz? - zapytał.
- Wróciłem, by naprawić wszystko co spieprzyłem. - odpowiedziałem pewnie, on skinął głową.
- Zawsze trzymałem za was kciuki, teraz też to robię. - odpowiedział. Po chwili dołączył do nas jeszcze jeden mężczyzna, mniej więcej w wieku Wojtka. Nie znałem go, nie widziałem wcześniej.
- To mój ojciec. - wyszeptał do mnie Pawłowski. No tak, przecież Lena pracowała na komendzie, gdzie pracuje również tata Kuby.
- Wojtek, ona z tego wyjdzie. Sam w młodym wieku zostałem postrzelony, w to samo miejsce i nadal żyję. - pocieszał kolegę po fachu.

      Pół  godziny później ten cały korytarz był zapełniony. Przyjechali Mateusz, Kamil z Majką i Agatą, którą poznałem dopiero teraz. Zaraz po nich przyjechał Kacper z mamą Leny, Karolina została w domu z Mańką i Filipem. Każdy reagował tak samo na mój widok.
   Czekając, czas dłużył się niemiłosiernie. Każda okropna minuta, wlokła się na następną.
Dopiero po prawie dwóch godzinach, z sali wyszedł mężczyzna ubrany w biały kitel. Wszyscy powstaliśmy, jak na alarm. Mężczyzna coś mówił, a Kamil mi tłumaczył.
Trwało to tak długo, bo kula mocno wbiła się w kość, ale na szczęście nic ważnego nie uszkodziła. Teraz czekamy tylko, aż Lena się wybudzi. Odetchnąłem z ulgą, kamień z serca. Moja Lena, będzie żyła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz