niedziela, 11 listopada 2012

Rozdział 58




Gdy zjawiliśmy się już wszyscy na dole, w kuchni na stole czekało już na nas pyszne śniadanko. 
- No to tak jak ustaliliśmy, idziemy dzisiaj na trochę dłuższą wyprawę? Mam nadzieję, że nie wszystkie szlaki pozamykali na zimę. - powiedziałam, gdy siedzieliśmy przy stole.
- Nie, wczoraj czytałam co nieco na stronie TOPR-u o szlakach, a poza tym ja te tereny znam jak własną kieszeń, więc mogę robić za przewodnika. - wtrącił się Kacper.
- Tak, jak za kawalera synek jeździł do mamusi to musiał jakoś zabijać czas tu, w Zakopanym. - zaśmiała się babcia.
- No dobra, teraz pytanie, kto ma ochotę iść... - dodałam.
Wyszło na to, że w góry wychodzę Ja, Kacper, Carlos, Raf, James, Vanessa, Meggie, Logan i Kendall.
Moja babcia, rodzice, Karolina i dzieciaki zostają w cieplutkim domku. Godzinę późnej byliśmy już popakowani, zaopatrzeni w najpotrzebniejsze rzeczy, gotowi i chętni do drogi.
Przez siedem godzin chodziliśmy ciągle prowadzeni przez Majewskiego ( Kacpra ). Nie przeszkadzała nam temperatura, wszędzie leżący śnieg. Ważne było towarzystwo, rozmowy i to że jesteśmy razem. Wróciliśmy o godzinie osiemnastej.
Najpierw wszyscy grzaliśmy się przy kominku w salonie, potem przy ciepłej kolacji.
Potem rozsiedliśmy się jeszcze przed telewizorem w salonie. Po dwudziestej rozeszliśmy się do pokoi.
Pierwsze co zrobiłam to wzięłam gorącą kąpiel. Nie ma to jak wyciągnąć się w wannie pełnej gorącej wody, po takiej wyprawie. Hmmm... Wróciłam z powrotem do pokoju, teraz Carlos zajął łazienkę.
Rozpaliłam ogień w kominku i usiadłam przed nim opatulona w koc z książką. Kilka minut później usłyszałam, że Carlos wychodzi z łazienki, nie zareagowałam, dalej czytałam książkę.
- Hmm. Jaki nastrój... - Carlos usiadł obok mnie i pocałował mnie w ramię.
- Czytam ciekawą książkę. - zaśmiałam się, bo domyślałam się do czego zmierza, a ja lubię się droczyć z ludźmi. Carlos się podniósł i ruszył w stronę szafki. Wyjął z niej wino i dwa kieliszki.
- A skąd ty to masz? - uśmiechnęłam się.
- Ma się swoje sposoby. - ponownie usiadł obok mnie i nalał krwisto czerwone wino do kieliszków. - To już Ci nie będzie potrzebne. - powiedział, wyciągnął mi z rąk książkę, podał mi kieliszek i sam wziął drugi.
- To może wypijemy za udany wyjazd i za to, że jesteśmy tutaj razem. Posłałam mu szczery uśmiech.
- Yhyy, no i oczywiście za miłość. - dodał. Wtedy rozległ się charakterystyczny „brzęk” i upiliśmy po łyku z zawartości naszych kieliszków.
Siedzieliśmy przed rozgrzanym kominkiem i powoli piliśmy wino. Po chwili Carlito znów pocałował mnie w ramię, drugi raz w okolicy karku i potem szyja. Obdarowywał mnie pocałunkami i wyciągnął mi kieliszek z dłoni, odstawił na bok, ze swoim uczynił tak samo.
- Co ty mój drogi kombinujesz, hmm? - udałam, że się zastanawiam.
- Kochana ty moja, a co ja mogę kombinować ? - zapytał, pomiędzy pocałunkami.
- Upijasz mnie, a potem chcesz mnie wykorzystać. - zachichotałam. - A zresztą, ja to bym Ci uległa nawet na trzeźwo. - oboje się zaśmialiśmy.
Potem ciągle obdarowywał mnie i moje ciało jego wspaniałymi pocałunkami.
- Hmm, teraz tu. - pokazałam mu miejsce na mostku, pocałował. - A teraz tutaj. - szyja, też pocałował. - Teraz...
- Pozwól... - wyszeptał.
Napierał na mnie, aż w końcu oboje położyliśmy się na podłodze przed kominkiem.
Usta Carlosa dotykały moich warg. Najpierw delikatnie, ale gdy odruchowo rozchyliłam usta, pocałunek stał się namiętny i zmysłowy.
Objęłam go za szyję i mocno przytuliłam. Po chwili uniósł głowę i szepnął, muskając oddechem moje wargi:
- Pragnę Cię. - głos miał zmieniony, chrapliwy.
- Ja Ciebie też. - odparłam. Potem słowa były po prostu zbędne, interesowaliśmy się sobą nawzajem.
Minęło jeszcze trochę czasu do naszego zaśnięcia. Spaliśmy na mięciutkim, puszystym, białym dywanie, okryci kocem, który towarzyszył mi wcześniej przy czytaniu.
Gdy otwarłam oczy, automatycznie odwróciłam głowę w stronę, po której miałam wczoraj Carlosa.
Teraz też tu był, leżał obok, głowę podparł na zgiętej ręce i uśmiechał się. Też posłałam mu uśmiech, zbliżyłam się do niego i musnęłam jego usta swoimi.
- Dzień dobry. - powiedziałam z uśmiechem.
- Lubię takie poranki.- zaśmiał się i ponownie mnie pocałował.
- Ja też je bardzo lubię. Dziś jest środa, więc będzie ich jeszcze tylko cztery. - udałam smutek.
- Ja chcę żeby się czas zatrzymał! - przyległ do mnie i unieruchomił w uścisku.
- Carlos, ja też Cię Kocham i wiem, że gdy mi żebra i inne kości połamiesz to także będziesz mnie kochał, ale nie będzie mi już wtedy aż tak wesoło...
- A skąd pewność, że gdy Cię połamię to będę Cię nadal kochał? - zapytał z błyskiem w oku, czyli się naśmiewa, ale przynajmniej trochę ten uścisk rozluźnił.
- Mam strzelić focha?
- No dobra, dobra żartowałem przecież.
Pośmialiśmy się jeszcze, ogarnęliśmy się i wyszliśmy z pokoju. W tym samym czasie wychodzili sąsiadujący z nami Meg z Jamesem. Gdy nas zobaczyli zaczęli się śmiać, my nie wiedzieliśmy o co im chodzi to posłaliśmy im pytające spojrzenie.
- Dobrze, że pod wam jest salon, a nie pokój na przykład twoich rodziców. - wskazał na mnie roześmiany Maslow.
- Eeeee... - zrozumiałam o co chodzi i chyba się zaczerwieniłam.
- Oj tam, oj tam... Ja nie chcę nic mówić, ale przypomnę co było ostatnio o Nowym Jorku... Hotel, apartamentowiec, a mi się trafił pokój obok ich sypialni... - zaśmiał się Carlos.
- Niech Ci będzie, jesteśmy kwita. - odpowiedział James. Potem skierowaliśmy się do schodów by zejść na dół.
- Wiesz, jak się robisz czerwona to wyglądasz jeszcze piękniej. - szepnął mi do ucha mój chłopak.
- Przestań już! - skarciłam go, oczywiście nie na serio.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz