Godzina jedenasta, wszyscy siedzimy w
salonie i próbujemy jakoś zatopić Saharę, którą mamy w gardłach, tylko i
wyłącznie Elena siedzi i ciągle się z nas nabija.
-
Trzeba było tyle nie pić. – śmiała się blondynka.
-
Dobrze kochana, ale proszę o pół tonu ciszej. – zamruczała Mia, ledwo podnosząc
głowę z ramienia Hendersona.
-
Sorry. – zaśmiała się dziewczyna, ale już ciszej. – Jak miło widzieć, że można
mieć nad kimś kontrolę. – wyszczerzyła się.
-
Elena, kotku. Nie jest wcale tak źle z nami. Nas tylko głowy bolą. –
odpowiedział jej Tony z pobłażliwym uśmiechem.
-
Poczekajcie, ja tu zaraz dam wam specyfik. – powiedziała i ruszyła w stronę
kuchni, a kilka minut później wróciła z dużym dzbankiem i kubkiem dla każdego
skacowanego. Rozlała zawartość dzbanka do każdego z kubków i je nam
porozdawała. – Nie wiem, ale na mojego ojca zawsze działa bardzo mocna, czarna
kawa bez cukru. – zaśmiała się. Lekko podniosłam się z torsu Carlosa, o którego
byłam oparta. Upiłam łyk kofeinowego wywaru i aż mną wzdrygnęło, tak był mocny.
Półtora godziny później o dziwo cały dom był
wysprzątany po naszym wczorajszym Sylwestrze. Stałam, oparta o barierkę na
piętrze, na tarasie. Byłam sama. Wyciągnęłam przed siebie swoją rękę i spojrzałam
na serdeczny palec u prawej dłoni. Dalej mieścił się na nim pierścionek od
Carlosa, który był tylko dodatkiem do codziennego pokazywania, że mnie kocha.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Nagle poczułam na swoim pasie, obejmujące mnie
męskie ręce i czułe usta na szyi.
-
Co taka zamyślona? – usłyszałam za sobą ciepły i ciągle hipnotyzujący mnie głos
mojego faceta.
-
A tak… Wmawiam sobie, że to jednak nie piękny sen, który się skończy, tylko
rzeczywistość. – uśmiechnęłam się i wtedy poczułam na swoim karku kolejny miły
pocałunek.
-
Wiedz, że już nigdy nie pozwolę ci odejść i obiecuję, że już teraz zawsze
będzie dobrze. – mocno mnie przytulił i zamknął w swoim uścisku, a ja się
zaśmiałam.
-
Spokojnie, a ja ci obiecuję, że nigdzie ci już nie ucieknę. – śmiałam się, a
ten jeszcze bardziej mnie ściskał.
-
Co wam tak wesoło? – usłyszeliśmy z dołu. Spojrzeliśmy tam i zobaczyliśmy,
wracających moich rodziców z Filipem i rodziców Carlosa.
-
Bo jestem najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. – zawołał, wyszczerzony
Carlito.
-
Synu, co cię tak uszczęśliwiło? – zaśmiał się Pedro.
-
Przedstawiam wam moją narzeczoną! – znów zawołał, a ja tylko się uśmiechałam,
widząc jego radość. – Ta oto kobieta zgodziła się zostać moją żoną. – uśmiechał
się, a twarze naszych rodziców od razu się rozweseliły.
-
No w końcu! – zawołała, wiecznie szczera i mówiąca wprost Maria. – Już
myślałam, że nie doczekam się tego momentu.
-
No to wychodzi na to, że będziemy swatami. – zaśmiała się moja mama i ruszyli w
stronę wejścia do domu, gdzie byli wszyscy z wczorajszej imprezy.
-
Chodźmy na dół do nich. Chcę zobaczyć minę mojej mamy, gdy dowie się o
kolejnych parach zaręczonych. – zaśmiał się Carlos.
-
Ooo tak! James i Meggie plus Tony i Elena. Chodźmy. – pociągnęłam go za sobą i
zeszliśmy po schodach na dół.
Następny dzień przyszedł za szybko.
Bardzo szybko. Byliśmy wszyscy na lotnisku. Pomiędzy wylotami samolotów do
Polski i Hiszpanii było pół godziny różnicy, więc Amerykanie żegnali nas
wszystkich; Tonego, Eleną, mnie, Agatę, Majkę, moich rodziców, brata, Kubę,
Kamila, Bartka i Mateusza.
Nasze walizki już pojechały sobie taśmą do
samochodu, który zawiezie je do naszego samolotu. Staliśmy wszyscy w jednym
miejscu, a przyjechali tu z nami, Carlos, Raf z Vanessą, James, Meg, Logan i
Mia oraz Kendall z Alice.
Stałam obok, przytulona do Carlosa, nie chcąc
go puścić.
-
Ale ja nie chcę już jechać! – zajęczałam.
-
Kochanie, jeszcze pół roku, skończysz swoją wymarzoną szkołę, zdobędziesz zawód
i już nikt nas nie rozdzieli. – uśmiechnął się, patrząc mi w oczy. Szczerze?
Gdyby nie on, jego przekonania, żebym doszła do tego czego zawsze pragnęłam, to
pewnie już dawno rzuciłabym te studia i została z nim w LA.
-
Ale ja chcę już! – wtuliłam się w jego ramię.
-
Skarbie, a ja chcę gwiazdkę z nieba! Ledwo się obejrzysz, a znów będziemy
razem. – pocałował mnie w czubek głowy.
-
Pasażerowie lotu USA – Polska, są proszeni o kierowanie się do bramki numer 4!
– rozległ się głos w głośnikach. Ciężko westchnęłam i mocniej wtuliłam się w
ciało Latynosa. Podniosłam głowę i wtopiłam swoje usta w jego. Mogłabym tak
trwać, gdyby nie powtórne wezwanie. Szybko pożegnaliśmy się z resztą i niestety
udaliśmy się już w kierunku, który podała nam speakerka.
W samolocie siedzieliśmy tak samo, dosłownie
tak samo… Przede mną i Kubą, siedział Mateusz i… No i ta sama dziewczyna co
wcześniej. Był wniebowzięty.
-
Kubuś, chodź przerwiemy im tą sielankę. Poznamy nową koleżankę. – wyszczerzyłam
się, szepcząc i pokazując na fotele przed nami.
-
No to do dzieła. – wstał z miejsca, a ja za nim i podeszliśmy krok dalej. –
Mateusz, a ty nie czujesz osamotniony, tak bez przyjaciół? – wyszczerzył się
młody Pawłowski.
-
A wręcz przeciwnie, bardzo dobrze. – odgryzł się Mateusz, bo chyba
przeszkodziliśmy mu w jakiejś ciekawej rozmowie z nową koleżanką.
-
A więc tak?! – oburzył się zabawnie młody policjant.
-
Jesteście debilami, tyle wam powiem… - skwitowałam ich. – Cześć, jestem Lena,
przyjaciółka tych półgłówków.
-
Jestem Olga. Miło cię poznać. – uśmiechnęła się szatynka.
-
Jeżeli się wszyscy przedstawiamy, to ja też. Jestem Kuba. – podał jej rękę z
uśmiechem, a ja myślałam, że Polak (przypominam, że to nazwisko Mateusza)
zabije go swoim wzrokiem. Czyli mamy jasność. Spodobała mu się ta Olga.
-
Kubuś, nie będziemy im przeszkadzać. Wracamy. – pociągnęłam go z powrotem i
prawie co wybuchłam śmiechem.
-
Ty to widziałaś? – wyszczerzył się.
-
No a jak. Broni swojego. – zaśmiałam się. – Ona mu się podoba. – dodałam,
ściszonym głosem.
-
Ciekawe czy coś z tego będzie. – zamyślił się Kuba.
Wyszliśmy z samolotu i przez budynek
lotniska szliśmy zwartą grupą, prócz Mateusza, który szedł przed nami ze swoją
nową znajomą. Ciągle rozmawiali ze sobą i śmiali się. W pewnym momencie sama
pomyślałam, że między nimi coś może zaskoczyć.
**Oczami
Kuby**
No też by ktoś pomyślał… Mateusz się chyba
nam tu zadłużył w tej Oldze. No ciekawe. Szedłem razem z całą naszą resztą,
przez ogromny korytarz naszego, polskiego lotniska. Gdy pomyślę, że już jutro
rano muszę wcześnie wstać, bo wracam do pracy, to aż mi się odechciewa
wszystkiego. Co prawda uwielbiam swoją pracę, ale nic nie równa się z urlopem…
Ehh, czasem zazdroszczę Lenie i Bartkowi, że oni jeszcze mają zajęcia i nie są
prawowitymi policjantami… Ale… Bez nich nasz komisariat na Klonowej to już nie
to samo. Nastąpiły małe zmiany, co prawda komisarze są niezmienni, dalej jest
mój ojciec z Kaśką i Łukasz z Kingą, ale zmieniło się w naszej załodze
pomocniczej… Bartka i Leny już nie ma, a Laura zaszła w ciąże i już jest na
chorobowym… W zastępstwo dostaliśmy taką wredną, blond księżniczkę, która mam
wrażenie, że czasem podwala się do Starego. Nie wiem czy komendant ulegnie i da
jej za to awans?! Niee! Laura, rodź i wychowuj dziecko szybko, wróć! Nasz wydział
długo z tą niby policjantką nie wytrzyma. Choć tyle, że mam w naszym biurze
Arka… Ej, koniec rozmyślań o robocie! Do jutro trwa jeszcze mój urlop. Chłopie,
jeszcze możesz korzystać!
Spojrzałem przed siebie i zauważyłem, że Olga
przyśpieszyła tępa, zostawiając lekko w tyle Mateusza. Podeszła i przytuliła na
powitanie drugą dziewczynę. Dziewczynę?! Nie… To był…
-
Lena. Zobaczyłem anioła! – przystanąłem z wrażenia i złapałem za ramię
przyjaciółkę.
-
Gdzie, kogo? – dziwiła się szatynka.
-
Tam! – wskazałem na dwie dziewczyny przed nami.
-
Że Olga? – zdziwiła się.
-
Nie! Obok! – wskazałem na drobnej budowy dziewczynę, stojącą obok poznanej
przez nas w samolocie jej towarzyszki. Dziewczyna nie była wysoka, była
średniego wzrostu, trochę niższa ode mnie. Miała ognisto czerwone włosy,
pomieszane z marchewkową pomarańczą, w których zgubiłem swój wzrok, a jej twarz
zdawała się niewinna jak u dziecka.
-
No to chodź. Poznamy twojego anioła. – zaśmiała się Lena. Już miałem na nią
nakrzyczeć, że oszalała, ale ta pociągnęła mnie za rękę w kierunku, stojących
dwóch dziewczyn. – Hej, czyli koniec naszej wspólnej wyprawy? – Lena tak po
prostu podeszła do nich i odezwała się
do Olgi.
-
Teraz tak, ale wymieniłam się numerami z waszym przyjacielem. – wskazała, na
idącego już dalej Mateusza.
-
No i dobry wybór. Znam go od dziecka, to dobry chłopak. – zaśmiała się Frencel,
spoglądając na rudowłosą.
-
Mam taką nadzieję. – uśmiechnęła się Olga. – Może poznajcie się, to jest moja
przyjaciółka Eliza, a to Lena i Kuba, poznaliśmy się w samolocie. –
przedstawiła nas. No i teraz przynajmniej wiem jak ta ognista piękność ma na
imię. Spojrzałem na nią, a ona uciekła wtedy wzrokiem, jakby wcześniej patrzyła
na mnie.
-
No dobrze, to my idziemy dalej. Mam nadzieję, że do zobaczenia. – rzuciła Lena.
-
Ja też tak myślę. Pa. – uśmiechnęła się Olga, a Lena pociągnęła mnie za sobą i
poszliśmy za naszą całą paczką.
-
Wpadłeś jej w oko. – zaśmiał się cicho.
-
Skąd to wiesz? – zapytałem zdezorientowany.
-
Bo ja mam oczy i widziałam jak na ciebie patrzy. – wyszczerzyła się.
-
Ale, że jak patrzyła?
-
Matko, faceci… No, nie wytłumaczę ci tego, ale ja tak samo patrzyłam na Carlosa
rok temu. – zaśmiała się i klepnęła mnie w ramię. – Mati z Olgą wymienili się
numerami, więc jest szansa, a nawet ogromna, że i wy się jeszcze spotkacie. –
mówiła dalej. No dobrze, ale teraz ja mam wielką nadzieję, że tak się stanie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz