piątek, 16 listopada 2012

Rozdział 121



    Godzina jedenasta, wszyscy siedzimy w salonie i próbujemy jakoś zatopić Saharę, którą mamy w gardłach, tylko i wyłącznie Elena siedzi i ciągle się z nas nabija.
- Trzeba było tyle nie pić. – śmiała się blondynka.
- Dobrze kochana, ale proszę o pół tonu ciszej. – zamruczała Mia, ledwo podnosząc głowę z ramienia Hendersona.
- Sorry. – zaśmiała się dziewczyna, ale już ciszej. – Jak miło widzieć, że można mieć nad kimś kontrolę. – wyszczerzyła się.
- Elena, kotku. Nie jest wcale tak źle z nami. Nas tylko głowy bolą. – odpowiedział jej Tony z pobłażliwym uśmiechem.
- Poczekajcie, ja tu zaraz dam wam specyfik. – powiedziała i ruszyła w stronę kuchni, a kilka minut później wróciła z dużym dzbankiem i kubkiem dla każdego skacowanego. Rozlała zawartość dzbanka do każdego z kubków i je nam porozdawała. – Nie wiem, ale na mojego ojca zawsze działa bardzo mocna, czarna kawa bez cukru. – zaśmiała się. Lekko podniosłam się z torsu Carlosa, o którego byłam oparta. Upiłam łyk kofeinowego wywaru i aż mną wzdrygnęło, tak był mocny.
   Półtora godziny później o dziwo cały dom był wysprzątany po naszym wczorajszym Sylwestrze. Stałam, oparta o barierkę na piętrze, na tarasie. Byłam sama. Wyciągnęłam przed siebie swoją rękę i spojrzałam na serdeczny palec u prawej dłoni. Dalej mieścił się na nim pierścionek od Carlosa, który był tylko dodatkiem do codziennego pokazywania, że mnie kocha. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Nagle poczułam na swoim pasie, obejmujące mnie męskie ręce i czułe usta na szyi.
- Co taka zamyślona? – usłyszałam za sobą ciepły i ciągle hipnotyzujący mnie głos mojego faceta.
- A tak… Wmawiam sobie, że to jednak nie piękny sen, który się skończy, tylko rzeczywistość. – uśmiechnęłam się i wtedy poczułam na swoim karku kolejny miły pocałunek.
- Wiedz, że już nigdy nie pozwolę ci odejść i obiecuję, że już teraz zawsze będzie dobrze. – mocno mnie przytulił i zamknął w swoim uścisku, a ja się zaśmiałam.
- Spokojnie, a ja ci obiecuję, że nigdzie ci już nie ucieknę. – śmiałam się, a ten jeszcze bardziej mnie ściskał.
- Co wam tak wesoło? – usłyszeliśmy z dołu. Spojrzeliśmy tam i zobaczyliśmy, wracających moich rodziców z Filipem i rodziców Carlosa.
- Bo jestem najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. – zawołał, wyszczerzony Carlito.
- Synu, co cię tak uszczęśliwiło? – zaśmiał się Pedro.
- Przedstawiam wam moją narzeczoną! – znów zawołał, a ja tylko się uśmiechałam, widząc jego radość. – Ta oto kobieta zgodziła się zostać moją żoną. – uśmiechał się, a twarze naszych rodziców od razu się rozweseliły.
- No w końcu! – zawołała, wiecznie szczera i mówiąca wprost Maria. – Już myślałam, że nie doczekam się tego momentu.
- No to wychodzi na to, że będziemy swatami. – zaśmiała się moja mama i ruszyli w stronę wejścia do domu, gdzie byli wszyscy z wczorajszej imprezy.  
- Chodźmy na dół do nich. Chcę zobaczyć minę mojej mamy, gdy dowie się o kolejnych parach zaręczonych. – zaśmiał się Carlos.
- Ooo tak! James i Meggie plus Tony i Elena. Chodźmy. – pociągnęłam go za sobą i zeszliśmy po schodach na dół.

      Następny dzień przyszedł za szybko. Bardzo szybko. Byliśmy wszyscy na lotnisku. Pomiędzy wylotami samolotów do Polski i Hiszpanii było pół godziny różnicy, więc Amerykanie żegnali nas wszystkich; Tonego, Eleną, mnie, Agatę, Majkę, moich rodziców, brata, Kubę, Kamila, Bartka i Mateusza.
 Nasze walizki już pojechały sobie taśmą do samochodu, który zawiezie je do naszego samolotu. Staliśmy wszyscy w jednym miejscu, a przyjechali tu z nami, Carlos, Raf z Vanessą, James, Meg, Logan i Mia oraz Kendall z Alice.
 Stałam obok, przytulona do Carlosa, nie chcąc go puścić.
- Ale ja nie chcę już jechać! – zajęczałam.
- Kochanie, jeszcze pół roku, skończysz swoją wymarzoną szkołę, zdobędziesz zawód i już nikt nas nie rozdzieli. – uśmiechnął się, patrząc mi w oczy. Szczerze? Gdyby nie on, jego przekonania, żebym doszła do tego czego zawsze pragnęłam, to pewnie już dawno rzuciłabym te studia i została z nim w LA.
- Ale ja chcę już! – wtuliłam się w jego ramię.
- Skarbie, a ja chcę gwiazdkę z nieba! Ledwo się obejrzysz, a znów będziemy razem. – pocałował mnie w czubek głowy.
- Pasażerowie lotu USA – Polska, są proszeni o kierowanie się do bramki numer 4! – rozległ się głos w głośnikach. Ciężko westchnęłam i mocniej wtuliłam się w ciało Latynosa. Podniosłam głowę i wtopiłam swoje usta w jego. Mogłabym tak trwać, gdyby nie powtórne wezwanie. Szybko pożegnaliśmy się z resztą i niestety udaliśmy się już w kierunku, który podała nam speakerka.
 W samolocie siedzieliśmy tak samo, dosłownie tak samo… Przede mną i Kubą, siedział Mateusz i… No i ta sama dziewczyna co wcześniej. Był wniebowzięty.
- Kubuś, chodź przerwiemy im tą sielankę. Poznamy nową koleżankę. – wyszczerzyłam się, szepcząc i pokazując na fotele przed nami.
- No to do dzieła. – wstał z miejsca, a ja za nim i podeszliśmy krok dalej. – Mateusz, a ty nie czujesz osamotniony, tak bez przyjaciół? – wyszczerzył się młody Pawłowski.
- A wręcz przeciwnie, bardzo dobrze. – odgryzł się Mateusz, bo chyba przeszkodziliśmy mu w jakiejś ciekawej rozmowie z nową koleżanką.
- A więc tak?! – oburzył się zabawnie młody policjant.
- Jesteście debilami, tyle wam powiem… - skwitowałam ich. – Cześć, jestem Lena, przyjaciółka tych półgłówków.
- Jestem Olga. Miło cię poznać. – uśmiechnęła się szatynka.
- Jeżeli się wszyscy przedstawiamy, to ja też. Jestem Kuba. – podał jej rękę z uśmiechem, a ja myślałam, że Polak (przypominam, że to nazwisko Mateusza) zabije go swoim wzrokiem. Czyli mamy jasność. Spodobała mu się ta Olga.
- Kubuś, nie będziemy im przeszkadzać. Wracamy. – pociągnęłam go z powrotem i prawie co wybuchłam śmiechem.
- Ty to widziałaś? – wyszczerzył się.
- No a jak. Broni swojego. – zaśmiałam się. – Ona mu się podoba. – dodałam, ściszonym głosem.
- Ciekawe czy coś z tego będzie. – zamyślił się Kuba.

       Wyszliśmy z samolotu i przez budynek lotniska szliśmy zwartą grupą, prócz Mateusza, który szedł przed nami ze swoją nową znajomą. Ciągle rozmawiali ze sobą i śmiali się. W pewnym momencie sama pomyślałam, że między nimi coś może zaskoczyć.

**Oczami Kuby**
  
    No też by ktoś pomyślał… Mateusz się chyba nam tu zadłużył w tej Oldze. No ciekawe. Szedłem razem z całą naszą resztą, przez ogromny korytarz naszego, polskiego lotniska. Gdy pomyślę, że już jutro rano muszę wcześnie wstać, bo wracam do pracy, to aż mi się odechciewa wszystkiego. Co prawda uwielbiam swoją pracę, ale nic nie równa się z urlopem… Ehh, czasem zazdroszczę Lenie i Bartkowi, że oni jeszcze mają zajęcia i nie są prawowitymi policjantami… Ale… Bez nich nasz komisariat na Klonowej to już nie to samo. Nastąpiły małe zmiany, co prawda komisarze są niezmienni, dalej jest mój ojciec z Kaśką i Łukasz z Kingą, ale zmieniło się w naszej załodze pomocniczej… Bartka i Leny już nie ma, a Laura zaszła w ciąże i już jest na chorobowym… W zastępstwo dostaliśmy taką wredną, blond księżniczkę, która mam wrażenie, że czasem podwala się do Starego. Nie wiem czy komendant ulegnie i da jej za to awans?! Niee! Laura, rodź i wychowuj dziecko szybko, wróć! Nasz wydział długo z tą niby policjantką nie wytrzyma. Choć tyle, że mam w naszym biurze Arka… Ej, koniec rozmyślań o robocie! Do jutro trwa jeszcze mój urlop. Chłopie, jeszcze możesz korzystać!
 Spojrzałem przed siebie i zauważyłem, że Olga przyśpieszyła tępa, zostawiając lekko w tyle Mateusza. Podeszła i przytuliła na powitanie drugą dziewczynę. Dziewczynę?! Nie… To był…
- Lena. Zobaczyłem anioła! – przystanąłem z wrażenia i złapałem za ramię przyjaciółkę.
- Gdzie, kogo? – dziwiła się szatynka.
- Tam! – wskazałem na dwie dziewczyny przed nami.
- Że Olga? – zdziwiła się.
- Nie! Obok! – wskazałem na drobnej budowy dziewczynę, stojącą obok poznanej przez nas w samolocie jej towarzyszki. Dziewczyna nie była wysoka, była średniego wzrostu, trochę niższa ode mnie. Miała ognisto czerwone włosy, pomieszane z marchewkową pomarańczą, w których zgubiłem swój wzrok, a jej twarz zdawała się niewinna jak u dziecka.
- No to chodź. Poznamy twojego anioła. – zaśmiała się Lena. Już miałem na nią nakrzyczeć, że oszalała, ale ta pociągnęła mnie za rękę w kierunku, stojących dwóch dziewczyn. – Hej, czyli koniec naszej wspólnej wyprawy? – Lena tak po prostu podeszła do nich i odezwała  się do Olgi.
- Teraz tak, ale wymieniłam się numerami z waszym przyjacielem. – wskazała, na idącego już dalej Mateusza.
- No i dobry wybór. Znam go od dziecka, to dobry chłopak. – zaśmiała się Frencel, spoglądając na rudowłosą.
- Mam taką nadzieję. – uśmiechnęła się Olga. – Może poznajcie się, to jest moja przyjaciółka Eliza, a to Lena i Kuba, poznaliśmy się w samolocie. – przedstawiła nas. No i teraz przynajmniej wiem jak ta ognista piękność ma na imię. Spojrzałem na nią, a ona uciekła wtedy wzrokiem, jakby wcześniej patrzyła na mnie.
- No dobrze, to my idziemy dalej. Mam nadzieję, że do zobaczenia. – rzuciła Lena.
- Ja też tak myślę. Pa. – uśmiechnęła się Olga, a Lena pociągnęła mnie za sobą i poszliśmy za naszą całą paczką.
- Wpadłeś jej w oko. – zaśmiał się cicho.
- Skąd to wiesz? – zapytałem zdezorientowany.
- Bo ja mam oczy i widziałam jak na ciebie patrzy. – wyszczerzyła się.
- Ale, że jak patrzyła?
- Matko, faceci… No, nie wytłumaczę ci tego, ale ja tak samo patrzyłam na Carlosa rok temu. – zaśmiała się i klepnęła mnie w ramię. – Mati z Olgą wymienili się numerami, więc jest szansa, a nawet ogromna, że i wy się jeszcze spotkacie. – mówiła dalej. No dobrze, ale teraz ja mam wielką nadzieję, że tak się stanie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz