niedziela, 11 listopada 2012

Rozdział 48



Piąty dzień z Carlosem!

- Cześć. - poczułam ciepłe usta Carlosa na karku, stałam przy kuchennym blacie i przygotowywałam mleko dla Małego.
- Cześć. - uśmiechnęłam się. - Mógłbyś zajrzeć do Juniora? Przedtem leżał spokojnie i był zajęty muzyką  i kręcącą się nad nim karuzelą.
Carlos wrócił na górę, po chwili zszedł, ale już nie sam. Niósł na rękach mojego brata.
- Oooo, ktoś tu podobno nigdy dziecka nie trzymał. - zaśmiałam się i wręczyłam mu jeszcze butelkę. - Jak Ci tak dobrze idzie to jeszcze go nakarmisz, mistrzu. - oboje zaczęliśmy się śmiać.
Usiedliśmy na kanapie, mój chłopak jednak zdecydował się i postanowił jednak spróbować nakarmić Filipa. Słodko razem wyglądali, przysunęłam się bliżej nich i zaczęłam uśmiechać się i pokazywać język do brata. Wtedy usłyszeliśmy otwierające się drzwi, rodzice wrócili.
- Oooo, czekajcie. - reakcja mojej mamy gdy nas zobaczyła.
- Cześć, jak tam? Bardzo dał Wam w kość? - zapytał tata.
- Grzeczny był. - uśmiechnęłam się i znów zainteresowałam Carlosem i Filipem.
Wtedy usłyszeliśmy ciche pstryknięcie, moja mama z aparatem. Taki widok to niespotykana rzecz, jasna sprawa, że moja rodzicielka musiała to uwiecznić.
- Wyglądacie na tym zdjęciu jak taka mała rodzinka! - zachwycała się moja mama.
Rzeczywiście, tak było. Tylko że w rzeczywistości bobas to mój brat, a nie syn.
Potem pobiegłam na górę się przebrać, wzięłam samochód mojego taty i pojechałam na uczelnię.
Wieczorem poszliśmy z Carlosem do knajpki, gdzie mieliśmy spotkać się z Bartkiem, Kamilem i Mateuszem. Gdy tylko weszliśmy do lokalu zauważyłam siedzących chłopców, zawzięcie o czymś rozmawiali. Gdy podeszliśmy, od razu zamilkli i zmienili temat. Przywitaliśmy się z nimi, usiedliśmy  i zamówiliśmy piwo.
Bartek z Mateuszem byli sobą, zachowywali się normalnie. Śmiali się, żartowali razem ze mną i Carlosem. Kamil... On był dzisiaj inny. Tak jakby bardziej... Poważniejszy? Jaki mógłby być tego powód? O tym rozmawiali przed naszym przyjściem? Wydawało mi się też,  że Kamil spoglądał troszkę dziwnie na mojego Latynosa... Ale może rzeczywiście mi się tylko wydawało.
Chłopcy kończyli już trzecią kolejkę, a że jak jedną opuściłam, więc piłam dopiero drugie piwo.
Cała czwórka to typy, które mają ciągle bardzo dobry humor, a teraz po trzecim piwie rozmawiało się im coraz lepiej. Kamil się bardziej rozluzował, ale nadal nie był całkiem sobą.
Mało się odzywał, mijał takie tematy jak Ja i Carlos. O co mogło mu chodzić? Przecież jak ich ze sobą poznawałam, wtedy gdy chłopcy przyjechali po mnie z LA to wszystko było w jak najlepszym porządku.

Szósty, przed ostatni dzień z Carlosem!!!

Po obiedzie wybraliśmy się na sobotnie zakupy. Najpierw pojechaliśmy do supermarketu i kupiliśmy to co kazała nam moja mama. Wracając zostawiliśmy te zakupy w domu i pojechaliśmy z Carlosem do Centrum Handlowego, na trochę inne zakupy.
Jak to w sobotnie popołudnia w takich centrach jest dużo ludzi. Dzisiaj też tak było. Chodziliśmy trzymając się za ręce i oglądaliśmy różne wystawy sklepowe.
Okazało się, że jeżeli odłączysz owieczkę od stada to też się ją rozpozna.
Chodzi mi o to,  że kilka polskich fanek rozpoznało Carlita i prosiły go o autografy i wspólne zdjęcia.
- Lena! Lena! - usłyszałam za sobą.
- Nie no, za jakie grzechy?! -  wyszeptałam i się odwróciłam. Tak, trzy Kleopatry! Niestety musiały nas zobaczyć! Mogłyby się w końcu uczepić kogoś innego!
Podeszły do nas i zaczęły sklejać jakieś zdania po angielsku, marnie im to wychodziło... Mniej więcej znałam ich zasób angielskiego słownictwa, w końcu przez całą podstawówkę, gimnazjum i liceum męczyły mnie i chłopków. Ledwo co powstrzymywaliśmy się z Carlosem od wybuchnięcia śmiechem.
- Macie zamiar coś w końcu powiedzieć, czy możemy już sobie iść? - zaśmiałam się po polsku, bo przecież po angielsku nic by puste lale nie zrozumiały.
- Możemy zrobić sobie zdjęcie z twoim Carlosem? - chyba to chciały wydukać po angielsku...
- Chcą sobie pstryknąć z tobą zdjęcie... - powiedziałam Carlosowi, a ten spojrzał na mnie jak na ufoludka. - Zrobimy tak. Wredota za wredoę. - posłałam im wredny uśmieszek i zaczęliśmy się od nich oddalać.
One stały z opadniętymi szczękami i podążały za nami wzrokiem. Gdy byliśmy już spory kawałek dalej, wybuchnęliśmy śmiechem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz