piątek, 15 marca 2013

Rozdział 125

  Obudziłam się, wtulona w nagi tors mojego narzeczonego, który już nie spał. Głaskał mnie po ramieniu, mocno do siebie przytulając.
   - Dzień dobry. – uśmiechnęłam się.
   - Witam moje słońce. – musnął delikatnie moje usta. – Nawet nie wiesz jak bardzo brakowało mi takich poranków, ale teraz wiem, że skończyłaś studia i zabieram cię ze sobą do Ameryki. – uśmiechał się.
   - Ja też się cieszę. I to bardzo, bardzo, bardzo. – wtuliłam się bardziej w niego. – Wiesz, że zaraz trzeba wstać. – westchnęłam. – Ale mi się nie chce. – dodałam po czym oboje się roześmialiśmy.

  Chciałabym żeby mój dzień, w którym wyjdę za mąż, wyglądał tak samo jak ślub Rafa i Vanessy, czy właśnie ten Tonyego i Eleny. Uśmiechy, radość, czarny garnitur, biała suknia, łzy szczęścia, muzyka i najbliżsi.
  Wszyscy gratulowali i życzyli szczęścia młodej parze. Oni wyglądali razem wręcz idealnie, a w szczególności ze sporym brzuszkiem panny młodej. Na pewno nie mogli się doczekać narodzin ich pociech.
Wszyscy świetnie się bawili. Praktycznie każdy miał swoją parę i był szczęśliwy.
   - Kochanie, nad czym tak dumasz? – poczułam, że ciepłe dłonie mojego mężczyzny, oplatają mnie od tyłu i przyciągają do siebie.
   - O niczym. – lekko się uśmiechnęłam.
   - Nasz będzie jeszcze piękniejszy. – szepnął mi do ucha, a ja spojrzałam na niego pytająco. – No nasz ślub. Powiedziałem a, oświadczając się to powiem i b. Z resztą mama to by mi nie wybaczyła nigdy, gdybyś nie została jej drugą synową. Ja też nie wybaczyłbym sobie, gdybym miał cię znowu stracić. – mówił.
   - Ja tak samo. – uśmiechnęłam się.
   - Chodź, zatańczymy. – posłał mi swój najpiękniejszy uśmiech, gdy z głośników poleciała powolna muzyka, a na parkiecie tańczyło mnóstwo zakochanych par. Kamil z Agatą, Mateusz z Olgą, Kuba z Elizą, Bartek z Majką, Tony z Eleną, Logan z Mią, Kendall z Alice, James z Meggie no i ja z moim Carlitem, najwspanialszym facetem pod słońcem.
Gdy piosenka się skończyła, usłyszeliśmy pana młodego, mówiącego do mikrofonu i stojącego przed wielką kotarą, za którą był ekran.
   - Z racji, że na dzisiejszy dzień, przypał również finał Mistrzostw Europy, w którym gra nasza Hiszpania, tak więc, bawiąc się, będziemy mogli również obejrzeć ich zmagania z Włochami. – powiedział, a kurtyna zaczęła się rozjeżdżać, ukazując wielki ekran, a na nim, studio przed meczem.
Praktycznie wszyscy oglądali mecz. Praktycznie każdy obecny był za tym by Hiszpanie wygrali.
  Tak też się stało. Cztery do zera. Brawo La Roja! Wszyscy wspólnie wznieśliśmy toast za wygraną, a zaraz po niej za parą młodą, która z reszta szybko się ulotniła, ale temu się nie dziwię. Zostali małżeństwem, a poza tym Elena była w zaawansowanej ciąży, więc była na pewno już zmęczona.

  Dwa dni później mieliśmy wycieczkę do Madrytu, by oczywiście powitać zwycięzców na placu Cibeles. Stamtąd mieliśmy wieczorny samolot do Polski. Carlos poleciał ze mną. Wracam tam teraz tylko po swoje rzeczy i przede wszystkim po mojego kochanego Demona, który rzecz jasna zamieszka ze mną w Kalifornii. 

 Zaraz po przylocie i zadomowieniu się w mieszkaniu Carlita, udało mi się dostać do amerykańskiej akademii policyjnej, która trwa miesiąc, po której mogę podjąć się pracy w tutejszej policji. W końcu moje marzenie. Szczerze przyznam, że nie było łatwo. Dawali tam wycisk fizyczny, psychiczny i umysłowy. Czasem miałam już całkowicie dość. Gdy wracałam do domu, wyglądałam jak wrak człowieka i chciałam to wszystko rzucić w cholerę. Kładłam się na kanapie albo w sypialni i wtedy zawsze pojawiał się Carlos. Kładł się obok mnie i mocno do siebie przytulał, mówiąc, że już tyle wytrzymałam w Polsce i teraz muszę wytrzymać i tu. Zawsze wtedy odchylał dekolt mojej bluzki, całował bliznę po postrzale i powtarzał, że jestem jego cudowną i dzielną super bohaterką. Uśmiechałam się wtedy zawsze i mocno do niego przytulałam. Wiedziałam, że gdyby nie on, nie wytrzymałabym.
 Udało mi się. Wszystko zdane i zaliczone, a moje papiery powędrowały do stanowej komendy, z której gdzieś tu mnie przydzielą.
 Leżeliśmy w naszej sypialni z kieliszkami z czerwonym winem, przytuleni do siebie, oglądaliśmy komedie na laptopie. Wtem w prawym dolnym rogu ekranu pojawiło się małe okienko z wiadomością z skype. Była od Martineza - 'Jesteście?'
 Wyłączyliśmy film i od razu zadzwoniliśmy do niego. Na ekranie pojawiła się uśmiechnięta twarz Tonyego, na tle białej ściany. 
   - Cześć wam. - mówił cicho. 
   - Cześć. Dlaczego szepczesz? - zaśmiałam się. 
   - Bo moje kobiety śpią. - wyszczerzył się, a ja z Carlosem popatrzyliśmy na niego zdziwieni. Tamten się tylko zaśmiał i wstał, odwracając laptopa i biorąc go ze sobą. Najpierw zobaczyliśmy szpitalny pokój, na środku którego stało łózko, a na nim śpiąca Elena. Tuż obok niej stały dwa łóżeczka. Podszedł bliżej i ujrzeliśmy dwie maleńkie istotki. - Ciociu Leno, wujku Carlosie, to my; Anita i Camila. - słyszeliśmy głos mężczyzny. 
   - Stary, gratulacje. Są śliczne. - odezwał się mój Latynos.
   - Dwa małe cudeńka. - znów na ekranie pojawił się on. - Są już z nami od czterech godzin. 
   - Młody tatuś szaleje? - uśmiechnęłam się. 
   - I to jak. Gdy tylko powiedzieli mi, że dziewczynki się już urodziły, a Elenie nic nie jest, zacząłem na tym korytarzu śpiewać i tańczyć z pielęgniarkami. One mają mnie już dość. - śmiał się. 
   - Wariat. - odparłam. 
   - I to wielki, a na dodatek dumny. - mówił, ale po chwili spojrzał w bok. - Ej sorry, bo zaraz tu przyjdzie jakaś pielęgniarka i mnie przegoni. Pa, kochani. - zamknął od razu rozmowę. 
   - Jeny, jak ja się cieszę, że już doczekali się dzieci. - wyłączyłam laptopa i odłożyłam pusty już kieliszek na szafkę obok łóżka. 
   - Też się cieszę. My też się doczekamy takich pociech, co? - mruknął, składając delikatny pocałunek na moim odsłoniętym ramieniu.
   - Jeżeli będą podobne do ciebie, to może się skuszę. - spojrzałam mu prosto w oczy.
   - Wykluczone. Mają być podobne do ciebie. - postawił się.
   - Ej! Nie zgadzam się.
   - Pójdziemy na kompromis. Dziewczynki mają być twoją kopią, a chłopcy moją. - powiedział zadowolony.
   - Dziewczynki, chłopcy? Ile ty chcesz mieć tych dzieci? - spojrzałam na niego pytająco.
   - Najlepiej to całą drużynę piłkarską. - zaśmiał się i wpił w moje usta, nakrywając nas w całości kołdrą.

  Następnego ranka, gdy się obudziłam, byłam w łóżku sama. Rozciągnęłam się i westchnęłam. Z wielkim trudem podniosłam się z mięciutkiego łóżeczka i naciągnęłam na siebie czarne leginsy i T-shirt Carlosa. Sprawdziłam kuchnie, łazienkę i salon. Nie było go. Zrobiłam sobie kawę i rozsiadłam się przy stole, biorąc do ręki pierwszą lepszą gazetę.
 Pół godziny później usłyszałam otwierające się drzwi do mieszkania. Obejrzałam się i zobaczyłam mojego narzeczonego, wchodzącego z dwiema siatkami.
   - Co to, byłeś na zakupach? - zapytałam.
   - Też. Zakupy po drodze. - pocałował mnie na powitanie.
   - Więc gdzie byłeś?
   - Skarbie, najpierw mi powiedz co robisz za równe dwa tygodnie i... - spojrzał na zegarek. - I trzy godziny.
   - Nie mam zielonego pojęcia Carlos, ale dlaczego pytasz? - zdziwiłam się.
   - Ponieważ wtedy zostaniesz moją żoną. - powiedział z uśmiechem.
   - Co? Carlos, zwariowałeś?! - zaskoczył mnie tym.
   - Tak Lena, zwariowałem, ale z miłości do ciebie. - zaśmiał się i znów wpił się w moje usta.
________________________
Wiem, że krótki, no ale... Czy to aż tak bardzo widać, że zbliżamy się do końca?