One Story 4



       Ze snu brutalnie zerwała mama, a dokładnie zdzierając ze mnie kołdrę. Grrr...
- Bianca, wstawaj! Spóźnimy się! Przed nami długa droga! - zawołała, odsłaniając rolety i wpuszczając do pokoju rażące promienie kalifornijskiego słońca.
- Ale proszę cię! Ja nie chcę tam jechać! - jęczałam.
- No moja droga panno, przerabiamy to już od tygodnia! Jedziesz ze mną i z Susan, bez gadania! - odpowiedziała i wyszła z pokoju. - Za pół godziny masz już być gotowa na dole! Śniadanie i jedziemy! - usłyszałam jeszcze jej głos.
   Błagam nie! Niech to będzie sen! Ja nie chcę jechać na te coroczne, sztywniackie imieniny mojej babci, która i tak zresztą mnie nie cierpi... Bo pokrzyżowałam jej plany co do drugiej kochanej córeczki! Co, moja wina, że mama zaszła w ciąże, a potem mój ojciec ją zostawił? No fakt, moja mamuśka nie ma szczęścia w związkach... Ojciec Susan też ją zostawił, no ale to jej kochana wnuczka babci, bo jej ona zeswatała mamę z synem jej dobrej przyjaciółki, pewnie z którą gra w bingo w klubie dla staruszek, ale już nie ważne... On też zostawił mamę, ale to już dla niej nie jest tak istotne... To ja zawsze byłam, jestem i będę tą złą... Dla niej istnieje tylko Susan i jej starsza wnuczka, a moja o trzy lata starsza kuzynka kuzynka Camilla, która co roku na imieninach babci chwali się swoją nową zdobyczą, przyprowadzając tego biedaka na tą „stypę”. Babcia, mama, wujek, ciotka, Cam i Susan muszą się nim po podniecać, choć żaden z nich dotychczas, jak dla mnie nie był nawet ładny, co dopiero w ogóle interesujący...  Wtedy jedyną normalną osobą w tym miejscu jest Hector, a właściwie to nie osoba, a pies. Stary, poczciwy Border Collie.
  No trudno... Trzeba w końcu wstać i zacząć najgorszy dzień w roku... Wyjęłam z szafy bieliznę, jeansowe rurki, biały, dopasowany top i granatową marynarkę. Weszłam do łazienki i się trochę ogarnęłam. Makijaż był mi zbędny, po prostu nie lubię się malować, jest mi to niepotrzebne. Gdy mam na twarzy choć odrobinkę pudru, czy czegokolwiek, czuję się tak dziwnie sztucznie... Rozczesałam swoje faliste, ciemnobrązowe włosy, które bezwładnie opadały mi na ramiona.
Wróciłam do pokoju i ubrałam marynarkę, podwijając rękawy do łokci. Podeszłam do swojej szafki z butami. Przykucnęłam i otworzyłam drzwiczki. Miałam straszną ochotę na czarne, niskie trampki, ale gdy dwa lata temu ubrałam takie buty, to zostałam obgadana przez ciotkę, Cam i babcię, a mama wtedy chciała mnie zabić wzrokiem, więc wolę już nie ryzykować... Wyjęłam czarne gładkie baleriny i je ubrałam. Wzięłam swoją brązową torbę i zapakowałam do niej moje mega słuchawki, mp4, telefon, portfel i książkę, coś dla zabicia nudów. Co ja poradzę, że ja po prostu nie pasuję do tej rodziny?! Czasem myślę, że zostałam podmieniona w szpitalu i to byłaby najtrafniejsza odpowiedź...
  Zeszłam na dół i tam czekały już na mnie odświętnie ubrane, mama z moją młodszą siostrą... Jedenastolatka miała na sobie niebieską sukienkę, oczywiście, którą kupiła jej ukochana babunia.
Śniadanie zjadłyśmy w ciszy.
  Później wyszłyśmy z domu, mama dokładnie go zamknęła, a ja i Sus zapakowałyśmy się do naszego srebrnego Jeepa. No i zaczyna się moja coroczna kara za to, że się było grzecznym... Jeszcze te cholerne dwa dni i będę w pełni pełnoletnia! Skończę te 18 lat i koniec z tą męczarnią raz na zawsze!
Włączyłam radio, wsłuchiwałam się w kolejne piosenki... I tak przez całe dwie godziny, przez całą drogę z Downey pod Lancaster. Właśnie tam mieści się taka wieś, która jest praktycznie podzielona na dwie części, tą gdzie są prawdziwe gospodarstwa i ta której z całego serca nienawidzę, ta bogata... W końcu dojechaliśmy pod duży, żółty dom, w którym wychowywała się kiedyś moja rodzicielka. Dom był naprawdę bogato urządzony, cały tak wyglądał, wraz z otaczającym go ogródkiem. Mama zaparkowała na jeszcze pustym podjeździe, czyli byliśmy pierwsi. Wysiadłyśmy z samochodu, a w tym momencie podbiegł do mnie Hector, zaczął łasić się i wesoło merdać ogonem. Ucieszona, przykucnęłam i zaczęłam go głaskać i drapać za uszami. W końcu z jaskini wyłoniła się lwica... Ciepło i całuśnie przywitała się z moją mamą i siostrą, do mnie tylko rzuciła oschle:
- Witaj Bianco.
    Weszliśmy za nią do środka, od razu postawiła modę na kawę i cud, że nie kazała mi jej robić! Jakieś dwadzieścia minut po nas zjawiła się ciotka Clarisa ze swoim mężem, wujkiem Johnem.
- Witajcie kochani, a gdzie zgubiliście naszą kochaną Camille? - ta stara jędza musi się tak troszczyć o tą blond tapetę?
- Mamo, wiesz, znalazła chłopaka i przyjedzie tu z nim, lada chwila powinni się zjawić. - wyszczerzyła się Clarisa.
- Cześć Jen, Susan, Bianca! - witając się z nami nadal skrzywienie nie schodziło jej z twarzy.
- Cześć ciociu. - wymamrotałam, gdy ta zostawiała ślady swojej czerwonej szminki na moich policzkach. - Ma teraz takiego fajnego chłopaka. Coś z tego musi wyjść! - ciągle się podniecała.
- Tak, kolejne, tępe pokolenie... - zamruczałam pod nosem.
- Co mówiłaś Bianco? - zapytała babcia. No żesz, musiała usłyszeć, że coś mówiłam!
- Nie, nic... - zaprzeczyłam.
- Dobrze, a właśnie... Co tam u ciebie w sprawach sercowych? - zapytała mnie ciotka. - Wiesz, Cam w twoim wieku już się umawiała.
- Ale ja nie jestem Cam, a poza tym to chłopak na razie mi nie jest do szczęścia potrzebny. - odpowiedziałam i wymusiłam na sobie uśmiech.
   Nie minęło dziesięć minut kiedy ciotka z babcią wypatrzyły przez okno, kolejny parkujący samochód na podjeździe przed domem.
- O, już są! - starsza siostra mojej mamy prawie zapiszczała.
 - No to ja dziękuję...- po prostu wstałam, wzięłam swoją torbę i wyszłam z Hectorem przez taras do tylnego ogrodu. Jak zwykle powędrowałam na hamak, zawieszony w cieniu, w rogu posesji. Pies położył się na trawie obok, a ja wyjęłam książkę, jakaś powieść kryminalna, zaczęłam ją czytać.
Pół godziny później wyszła do mnie mama.
- Kochanie, nie odstawiaj tej swojej corocznej szopki, tylko chodź do nas, zaraz będzie obiad. - powiedziała spokojnie.
- Nie mam zamiaru siedzieć tam ze wszystkimi i oglądać jakiegoś nowego fajtłapę Camille.
- No proszę cię, chodź. Tak poza tym to on jest całkiem miły, młody i przystojny. Jakiś piosenkarz, nie wiem, nie znam się na tych nowych, młodych zespołach, ale twoja siostra od razu jak go zobaczyła, wykrzyczała, że go kocha i wielbi jego zespół no i piosenki. Teraz nie odstępuje go na krok.
- To tym bardziej się stąd nie ruszam... - zaśmiałam się ironicznie.
- Bianca, błagam! Już ci powiedziałam, że za rok nie musisz tu przyjeżdżać, a teraz chodź i przynajmniej udawaj, że się dobrze bawisz.
- Jak co roku... - wymamrotałam. Wstałam, schowałam książkę i pomaszerowałam za mamą. Weszłyśmy do środka, minęłyśmy ściankę i byłyśmy już w przednim salonie, gdzie byli wszyscy. Faktycznie, Młoda siedziała wpatrzona jak w obrazek, obok chłopaka, do którego z drugiej strony przylegała moja blond kuzynka. No chyba zdarzył się jakiś cud! Camille poprawił się gust co do wyboru chłopaka. Na kanapie siedział dość przystojny, młody Latynos, brunet o czekoladowych oczach. Gdy tylko się tam pojawiliśmy, posłał w moją stronę uśmiech, on też  był niczego sobie. Wyszczerzył rząd białych zębów i po prostu wyglądał bardzo pociągająco. Camille od razu wstała i podbiegła do mnie, ścisnęła mnie, a ja rozłożyłam ręce jakby tulił mnie jakiś brudny robotnik, prosto z budowy, a ja nie chciałam się pobrudzić... Widziałam, że przy tej scenie, chłopak też się lekko uśmiechnął. No z jego perspektywy to na pewno było zabawne.
- Bianca, skarbie, jak miło cię znów zobaczyć! - zapiszczała, a ja wiedziałam, że z jej strony to nie było szczere, no ale dobra... Dlaczego na świecie istnieją dwa typy blondynek? Jedne te normalne, a drugie te puste lale z mega tapetą na twarzy. Można było się domyśleć do której z tych grup należy moja kuzynka... - Poznaj, to jest mój chłopak, Carlos Pena. - pociągnęła mnie w stronę chłopka.
- Cześć, Carlos. - Latynos wstał i z ciągłym uśmiechem na twarzy, podał mi swoją dłoń.
- Cześć, jestem Bianca. - uścisnęłam jego dłoń i odwzajemniłam lekki uśmiech. On usiadł na swoim miejscu, pomiędzy Camille, a Susan, ja przycupnęłam obok mojej mamy. Zawsze przy takich rozmowach miałam ochotę zniknąć i pojawić się dopiero w czasie wyjazdu. Słuchanie paplanin jakiegoś sztywnego prawnika, informatyka czy zarośnięte „Dziecko Kwiat”, było naprawdę nie we moim stylu. Teraz było inaczej, Carlos był naprawdę miłym, rozmownym chłopakiem z poczuciem humoru.
Następnie przyszedł czas na obiad. Siedziałam przy stole naprzeciw Carlosa. Gdy jego usta śmiały się choć odrobinę, cała reszta twarzy także, a szczególnie oczy, wtedy miał w nich takie świecące iskierki. Tak, przyznaję, to był pierwszy chłopak Camilli, który mi też się spodobał.
Jak to mówią, później zaczęła się gościna... W ogrodzie, na stole było wszystko, od placków, do sałatek i różnych napoi. Doszły też jakieś dwie znajome, również stare, pewnie bogate i wredne...
W pewnym momencie na stole zebrało się trochę brudnych naczyń, zebrałam je na tace i ruszyłam w stronę domu, chciałam na chwilę oderwać się od wszystkich. Będąc na tarasie usłyszałam rozmowę ze środka, która toczyła się akurat na mój temat. Słyszałam głos babci i jej dwóch znajomych.
- Ja od początku mówiłam, że najlepiej było usunąć tą ciążę lub oddać dziecko. Ona wcale nie pasuje do mojej rodziny.
- Nieumalowana, niezgrabna… Jak ona sobie w ogóle kogoś znajdzie…
- Wdała się w ojca i jego rodzinę, co zrobić… A właśnie, moja córka, kiedyś przez przypadek spotkała Thomasa. Mieszka w LA i ma się dobrze. Jakby od razu zabrał to dziecko to Jen miałaby spokój i zrobiła studia. – słyszałam kolejno głosy każdej z nich.
- Tak to sobie tylko życie zmarnowała, wychowała bękarta. – skomentowała ponownie babcia. – To nie to samo co Cam, ona coś w życiu osiągnie… - dodała.
   Te wszystkie słowa mocno we mnie utkwiły, zabolały mnie. Poczułam, że po policzku spływają mi pierwsze łzy. Za mną pojawił się Latynos z brudnymi szklankami. Odwróciłam się, odstawiłam tackę na parapet i zabrałam swoją torbę, którą wcześniej tu zostawiłam. Chłopak, widząc moją zapłakaną twarz, mocno się zdziwił.
- Bianca, co się stało? – zapytał.
- Nic ważnego… Bo w końcu nie jestem ważna  dla nikogo. – powiedziałam przez łzy. Obiegłam dom i szybkim krokiem wyszłam z podwórka. Szłam przed siebie ze łzami, spływającymi po obu moich policzkach. Wyszłam z tej willowej części i przede mną pojawiły się piękne łąki i sady. Przystanęłam przy jednym, przydrożnym drzewie i oparta o niego, wybuchłam jeszcze większym płaczem.
- Po pierwsze, to trudno cię dogonić, a po drugie, powiesz mi co się stało? – usłyszałam głos Carlosa.
- Co ty tu robisz? Wracaj do swojej dziewczyny i całej reszty. – powiedziałam, ocierając dłonią łzy.
- No coś ty, na tą stypę?! – uśmiechnął się i podał mi chusteczkę. Wzięłam ją, strzeliłam głupią, zdziwioną minę, a po chwili wybuchłam śmiechem. – Okey… Chyba nigdy nie zrozumiem kobiet. – dodał, również się śmiejąc. – Powiesz mi co się stało? – ponowił pytanie. Wskazałam ręką byśmy się przeszli, więc ruszyliśmy wolno przed siebie.
- Nigdy nie byłam akceptowana w tej rodzinie. – zaczęłam, a on słuchał. – Moja mama młodo zaszła w ciążę, miała 18 lat, tak jak ja teraz, a właściwie to skończę je za dwa dni… Ale, wracając do tematu. Babcia swoją pierwszą córkę, Clarisę wydała za gościa z bogatej rodziny, a potem pojawiła się Camilla, była, jest i będzie jej oczkiem w głowie. A co do mojej mamy miała całkiem inne plany, Miała skończyć liceum, a potem iść na studia prawnicze. Nie udało się, bo plany pokrzyżowałam im ja. Podobno gdy mama powiedziała mojemu ojcu, że jest w ciąży, to ten się wystraszył i spieprzył. Ślad i słuch po nim zaginął. Wszyscy byli przeciwko tej wpadce, ale moja mama nie pozwoliła na to by ktoś zmusił ją do usunięcia tej ciąży. Chciała mieć jakąś pamiątkę po jej pierwszej, wielkiej miłości. Urodziłam się, mijały lata. Później mama wyszła za jakiegoś syna, przyjaciółki mojej babci, który pozostawił po sobie Susan i pojechał sobie do Kanady i tam sobie siedzi z inną. Teraz znów jest sama… A dlaczego się rozpłakałam? Usłyszałam przez drzwi rozmowę babci i tych jej koleżaneczek od siedmiu boleści. Mówiły, że jestem nijaka, że jestem brzydka, że do nich nie pasuję, że nikogo sobie nie znajdę i nic nie osiągnę, nie tak jak wspaniała Camilla. – dokończyłam, a Carlos wybuchnął śmiechem. – Co cię tak śmieszy? – zdziwiłam się.
- To tak, faktycznie. Nie pasujesz do nich, bo to stado snobów, wszyscy, a ty jedyna jesteś normalna. Nie jesteś nijaka. Jesteś naprawdę śliczną dziewczyną i co dobre, naturalną, co daje ci ogromny plus u każdego mężczyzny i może właśnie zajdziesz dalej od Camilli, bo nie jesteś nią i to ci schlebia. – zatrzymał mnie i patrząc mi w oczy, wypowiedział każde to słowo z takim przekonaniem, a na mojej twarzy  pojawił się lekki uśmiech.
- Dziękuję, ale i tak szybko tam nie wrócę.
- Myślisz, że pobiegłem za tobą, bo też tam chcę siedzieć? – zapytał ironicznie.
- No tak, racja. – uśmiechnęłam się lekko.
- Pięknie tu. – powiedział, patrząc przed siebie, gdzie rozciągał się wspaniały krajobraz wsi.
- Tą część chyba najbardziej lubię z tego całego miejsca. Tu jest cicho i wszystko współgra ze sobą. – odpowiedziałam, idąc po woli.
- Zgadzam się z tobą. – dodał z lekkim uśmiechem.
- Ja ci coś z mojego życia powiedziałam, a ty? Czekam na twoją kolej. – uśmiechnęłam się do Latynosa.
- Moja opowieść… No więc, ja mam dużą rodzinę, mam trzech młodszych braci i zawsze chciałem się jakoś od tego oderwać. W końcu się udało, wygrałem casting i wyjechałem do Los Angeles, gdzie razem z nowymi przyjaciółmi miałem stawać się sławny. Przeprowadziłem się, ale po kilku dniach zdałem sobie sprawę, że czegoś mi tu brakuje. Brakowało mi wiecznych krzyków braci i kłótni z nimi, brakowało mi naszego ojca, który próbował ich rozdzielać i matki, która mierzyła ich wzrokiem, kiedy coś przeskrobali, no i w tym ja. Na samym początku bardzo dużo pracowaliśmy, płyta, pomysł z serialem, pierwsze koncerty, więc nie było czasu na odwiedziny, przez co, no przyznam, że cierpiałem. Ale przyszedł w końcu taki czas, gdy rozluźniło się, płyta wydana i kilka odcinków już nagranych. Gdy przyjechałem do nich, to miałem wrażenie, że witam ich po jakiejś wiekowej rozłące. – uśmiechał się pod nosem. – Teraz staram widywać się z nimi regularnie.
- Widzę, że jesteś bardzo zżyty ze swoją rodziną. – odpowiedziałam.
- Oj tak! I to bardzo. – zaśmiał się. – Jakbyś widziała żarty i wygłupy Antonia, Javiego i Andesa to też byś pokochała ich od razu.
          Spacerowaliśmy chyba tak jeszcze z dwie i pół godziny, rozmawialiśmy i wygłupialiśmy. W pewnym momencie nawet zaczęliśmy się ścigać i śmiać po jakiejś łące, gdy jakieś chmury zasłoniły słońce. Wszystko lekko poszarzało. Pewnie zaraz chmury polecą dalej i znów będzie słonecznie. Jednak moje nadzieje zeszły na marne. Zerwał się wiatr i momentalnie zaczął siąpić deszcz.
- Cholera! – zawołał Carlos. Byliśmy na jakiejś łące, a wokół nas nie było chyba nic prócz pól. Zaczęłam się rozglądać i na szczęście ujrzałam w oddali jakieś gospodarstwo.
- Tam! – krzyknęłam i wskazałam na to zabudowanie. Ku mojemu zdziwieniu, chłopak złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Biegliśmy w stronę tego domku.
       Lało jak z cebra, a do tego wiatr wiał jeszcze mocniej i przywiał burzę, a my przemoknięci, w końcu postawiliśmy stopy na suchym, drewnianym ganku tego domku. Carlos mocno zapukał do drzwi. Po chwili się otworzyły i w progu stanęła jakaś starsza kobieta.
- Dobry wieczór, mamy taką prośbę. Mogłaby nas pani jakoś przenocować, albo moglibyśmy przeczekać aż przestanie padać? – pytał Latynos.
- Dzieci, bardzo bym chciała, ale nazjeżdżała się do mnie rodzina i sami ledwo się mieścimy. – odpowiedziała.
- Bardzo panią prosimy. Gdziekolwiek, byle byłoby sucho. – poprosiłam, dzwoniąc zębami, bo nie dość, że nie było na mnie suchej nitki, to było cholernie zimno.
- Słuchajcie, jedyne co mogę wam zaproponować to stodoła, tam jest sucho, czysto i ciepło. – powiedziała po chwili.
- Bierzmy. – zawołaliśmy zgodnie z Carlosem, po czym zdziwieni spojrzeliśmy na siebie.
- No dobrze, to biegnijcie tam, a ja zaraz przyniosę wam koce. – wskazała w kierunku, stojącej szopy.
- Dziękujemy. – zawołaliśmy i tam pobiegliśmy. Wpadliśmy do środka i faktycznie było tam sucho, cieplej niż na zewnątrz i czysto. Usiadłam na jakimś starym fotelu i trzęsąc się, splotłam ręce i siedziałam skulona.
- Przynajmniej będziemy mogli tu przeczekać tą nawałnice. – westchnął chłopak, stając obok mnie. Po chwili do środka wbiegła właścicielka, która choć tak nas przyjęła.
- Dzieci, macie tu koce, ręczniki, suche ubrania, bo przecież w tych się przeziębicie no i lampę. Macie też ciepłe mleko. – zostawiła kłębek wraz z tacką, na którym był dzbanek z dwoma kubkami i lampę, dzięki której nie będziemy siedzieć w ciemnościach.
- Dziękujemy pani. – zawołałam i zostaliśmy sami.
- Kobieta ma racje, przeziębisz się w tych mokrych ciuchach. – podszedł do miejsca, gdzie kobieta wszystko zostawiła. Były tam trzy koce, dwa ręczniki oraz jakaś koszula i spodnie i krótkie spodenki. – Bierzesz górę i spodenki, ja biorę dół. – rzucił we mnie ręcznikiem i dużą, białą koszulą oraz spodenkami.
- Odwróć się. – wstałam.
- Ok, odwracamy się i nie podglądamy. – dodał Latynos. Odwróciliśmy się od siebie. Zdjęłam swoją marynarkę i już miałam zdejmować bluzkę, ale… Odwróciłam się delikatnie, oczywiście by sprawdzić tylko czy nie podgląda.
- Ej! Miałeś nie podglądać! – zawołałam, bo gdy tylko się odwróciłam, on też odwrócił głowę i patrzył!
- Ty też miałaś nie patrzeć! – zaśmiał się.
- Chciałam się upewnić, że mnie nie podglądasz. – wytłumaczyłam się głosem niezadowolonego dziecka.
- Może chciałem zrobić to samo. – śmiał się.
- Teraz już bez podglądania! – oburzyłam się.
- Okey, okey…
          Zdjęłam bluzkę i mokry stanik, narzuciłam na siebie suchą koszulę. Zapięłam ją i dopiero wtedy miałam zdejmować spodnie, ale… Znów zebrało mi się na upewnianie się czy Latynos nie podgląda. Powoli zaczęłam obracać głowę, by tak niepostrzeżenie sprawdzić. Jednak szybko się odwróciłam, bo co zobaczyłam?! Zobaczyłam jego nagi tyłek, który z resztą prezentował się bardzo seksowanie. Nie! Tyle! To jest chłopak twojej ‘idealnej’ kuzynki. Koniec myśli! Praktycznie z prędkością światła zdjęłam jeansy i mokrą bieliznę, ubrałam na siebie spodenki.
- Ja już. – usłyszałam.
- Ja też. – odpowiedziałam lekko zmieszana i wzięłam do ręki ręcznik, zaczęłam suszyć swoje włosy.
       Było już późno, a wiatr i burza na zewnątrz nadal nie przestawały szaleć. Bateria w moim telefonie padła, a Carlos zostawił swój w samochodzie, więc jakby byliśmy odcięci od świata. Nasze ubrania porozwieszaliśmy gdzie się tylko dało, by tylko szybko wysychały.
- Nie mamy już wyjścia, będziemy musieli się przespać tu. – powiedział, biorąc do ręki koce. Podeszłam do niego by mu pomóc. – Jest trzy koce, więc proponuję by jeden był za prześcieradło, drugi zwiniemy pod głowy, a trzeci będzie robił za przykrycie. – zaproponował, a ja kiwnęłam twierdząco głową. Jeny! Niech mi ktoś wytłumaczy jak ja mam nie myśleć o Carlosie jako przystojny i atrakcyjny facet, jeżeli jest tu koło mnie ciągle bez koszulki, pokazując swój nieźle umięśniony tors!!! Posłaliśmy to na grubej warstwie złotego siana, które robi teraz dla nas jako materac. Położyliśmy się obok siebie, odwróceni plecami i otulający się kocem.
- Wiesz, że nie myślałem, że pod tymi jeansami i żakiecikiem ukrywa się takie atrakcyjne ciało. – Carlos przerwał ciszę, a ja momentalnie zrobiłam się wściekła.
- Miałeś nie podglądać! – lekko odwróciłam głowę. Już miałam powrócić do swojej poprzedniej pozy, ale… Powiedzieć? – Ty masz za to zgrabny tyłek. – syknęłam i położyłam głowę, a wtedy rozległ się jego niepohamowany śmiech.
- Ty też miałaś nie patrzeć. – śmiał się. – Więc jesteśmy kwita. – dodał. Odwróciłam się do niego, a oj zrobił to samo. Leżeliśmy tak, że nasze głowy i oczy były na tej samej wysokości.
- Powiedz mi, jak to właściwie jest z tobą i Camillą? Jakoś dziwne jest to, że zamiast z nią tam siedzieć jesteś z jej nic nie wartą kuzynką. – zainteresowałam się.
- Bo tak naprawdę to nie jestem jej facetem. – uśmiechnął się szeroko.
- Co?! – otworzyłam szeroko oczy.
- No tak. Ona najpierw zaczęła się podwalać do mojego przyjaciela Logana, ale gdy ten dał jej mocnego kosza, przedstawiając jej swoją dziewczynę, Ninę to wtedy zaczęła łazić za mną. Byłem odporny, a ona mi żyć nie dawała. Pewnego dnia, gdy wyszedłem sobie spokojnie sam na kawę, ta jakby przypadkiem mnie spotkała i się dosiadła. Wtedy, również przypadkiem, napatoczyli się jej rodzice i Camilla przedstawiła mnie im jako swojego chłopaka. Chciałem to odkręcić, ale ona ze swoją matką nie dopuszczały mnie do głosu. Potem twoja kuzynka wypaliła, że pójdę z nią na imieniny jej babci. Jak jej rodzice już poszli to zrobiłem jej awanturę… Ona nic sobie z tego nie zrobiła i kolejny tydzień latała za mną i męczyła. W końcu dla świętego spokoju zgodziłem się tu z nią przyjechać. Koniec mojej opowieści. – kiwnął głową.
- Żartujesz?! Hahahahhah! Camilla by się do czegoś takiego posunęła?! No z resztą się nie dziwię… - śmiałam się.
- No proszę cię. Nie ogarniam tej dziewczyny! Więc od razu gdy cię poznałem, to zwątpiłem, że jesteście w jakikolwiek sposób spokrewnione.
- Czemu?
- Bo jesteś inna, wyjątkowa, piękna i przyznaję, że nigdy wcześniej nie poznałem takiej dziewczyny jak ty. – uśmiechnął się i założył jeden z moich kosmyków za ucho, a ja poczułam, że na policzki wskakują mi rumieńce.
- I teraz się przyznaj ilu dziewczynom sprzedałeś już ten tekst… - zmierzyłam go zabawnie wzrokiem.
- Hmmmm, niech pomyślę… - udał zamyślonego. – Emmmm, po długim rozmyślaniu, dochodzę do wniosku, że jesteś pierwsza. – słodko się uśmiechnął.
- I pomyśleć, jaka furia ogarnęła by Camillę, gdyby dowiedziała się, że jej ‘chłopak’… - zaakcentowałam, by umieścić ostatnie słowo w cudzysłów. – Że jej ‘chłopak’ bezczelnie komplementuje jej kuzynkę. – zaśmiałam się.
- Jej ‘chłopak’, jak to określiłaś… Nie tylko może bezczelnie komplementować… - uśmiechnął się zawadiacko i zbliżył się, bardzo się przybliżył… Na dość niebezpieczną odległość.

***

 - Ale gdzie jest Carlito?! – jęczały dwie blondynki, Camilla i Susan.
- Jak to policja nie może teraz nic zrobić, dopiero po burzy?! Trzeba znaleźć jednego chłopaka! – krzyczała starsza kobieta do słuchawki. Clarisa ze swoim mężem pocieszały córkę i siostrzenicę, a Jennifer siedziała w fotelu i obserwowała to wszystko. Można by rzec, że przebywała w domu wariatów. Wszyscy martwili się tylko o młodego piosenkarza, a co z jej córką?! Co z Biancą?! Przecież jej też nie ma. Jej matka i rodzina przesadza. Co biedne dziecko winne?! To ona zaszła w ciąże i pokrzyżowała plany swojej matki, by mieć idealną córeczkę. Bianca wyrosła na wspaniałą kobietę i do przesady podobną do Thomasa, jej ojca.
- Ale będzie z Carlosem?!
- Gdzie się biedak podziewa w tej burzy?!
- Nic mu się nie stało?! – lamentowali jeden przez drugiego.
- Przestańcie! – Jen wstała i krzyknęła, a wszystkie oczy zostały skierowane na nią. – Ciągle martwicie się tylko o tego chłopaka, ale nie zapominajcie, że Bianci też nie ma! Pewnie są razem. Może znaleźli jakieś schronienie. Na pewno! Dadzą radę. Policja ma rację, nic w tej wichurze, deszczu i burzy nie da się zrobić. Martwię się o moją córkę, ale wierzę, że nic jej nie jest. Jeżeli do rana się nie znajdą i burza ustanie, to wtedy pójdziemy ich szukać. Nie wiem dlaczego tak traktujecie moją starszą córkę?! Nic nikomu nie zrobiła! – mówiła ostro, po czym wyszła na górę, do jej starego pokoju.

***

  Po chwili poczułam, że nasze nosy się dotykają, wstrzymałam oddech. Carlos najpierw spojrzał mi głęboko w oczy, jakby szukał w nich pozwolenia. Po chwili poczułam jego ciepłe usta na swoich. Delikatnie musnął je swoimi wargami i znów spojrzał mi w oczy. Wypuściłam, nabrane wcześniej powietrze i przygryzłam niewinnie dolną wargę. Nie wiem czemu, ale miałam teraz cholerną pewność, że mogę mu zaufać. Już tyle przedtem o sobie powiedzieliśmy, że praktycznie przez te kilka godzin powiedzieliśmy sobie o całym swoim życiu, że znamy się od podszewki.
 Nabrałam pewności i teraz ja przysunęłam się do Latynosa. Położyłam dłoń na jego nagim, wyrzeźbionym, czekoladowym torsie. Spojrzałam mu w oczy i teraz ja, najpierw delikatnie pocałowałam go. Później pocałunek stawał się coraz bardziej zachłanny i nie do opanowania. Carlos położył mnie na plecach i sam znalazł się nade mną. Włożył dłonie pod koszulę, którą miałam na sobie. Miał takie silne i za razem delikatne dłonie. Jego ciepły dotyk przyprawiał mnie o dreszcze. Chłopak zjechał pocałunkami niżej, na szyję. Odchyliłam głowę, by ułatwić mu sprawę.
- Carlos… - sprowadziłam nas oboje na ziemię. Przerwał i spojrzał mi w oczy. – Bo… Ja jeszcze nigdy tego nie robiłam. – znów przygryzłam dolną wargę i spuściłam wzrok.
- Bianca, jeżeli nie chcesz, to po prostu powiedz. – chwycił za mój podbródek, bym spojrzała na niego. Nie odpowiedziałam nic, tylko podniosłam głowę i wtopiłam ustaw w jego ustach. Jedyne o czym teraz myślałam to było to jak bardzo pociąga mnie ten facet i jak bardzo go teraz pragnę. – Skarbie, nie pożałujesz. – uśmiechnął się i schodził z pocałunkami coraz niżej, rozpinając kolejno każdy guziczek koszuli. Przyszedł też czas, gdy Carlos pomógł mi ze ściągnięciem dolnej części mojego ubioru, a ja pomogłam mu z jego. Spojrzał mi w oczy, a ja kiwnęłam głową, pozwalając mu na wszystko. Poczułam go w sobie, jednocześnie cicho jęknęłam, próbując uspokoić swój oddech.

       Szliśmy wesołym krokiem już w swoich, suchych ubraniach. Ciągle się do siebie uśmiechaliśmy. Carlos obejmował mnie w pasie. Wracaliśmy do domu mojej babki.
- Jeżeli dobrze pamiętam to mówiłaś, że jutro kończysz te osiemnaście lat. – powiedział w pewnym momencie.
- Yhyyyy i już od tego czasu koniec z przymuszonymi odwiedzinami u babci. – wymruczałam, wtulając się w chłopaka. – I najchętniej wyprowadziłabym się też daleko… Gdzieś, gdzie mogłabym zacząć wszystko po swojemu. – dodałam.
- Więc mam propozycję. – zaczął, a ja spojrzałam na niego ze zdziwieniem. – Jedź ze mną do Los Angeles. Zamieszkaj ze mną. – dokończył.
- Ale mówisz serio? – zapytałam.
- Jak najbardziej w świecie. Chcę żebyś była przy mnie, bo w końcu chyba spełniło się powiedzenia o miłości od pierwszego wejrzenia. – uśmiechnął się.
- Podzielam tą myśl. – uśmiechnęłam się.
- Więc co z moją propozycją? Dziś wróciłabyś z mamą do domu, a jutro, w dzień twoich urodzin, przyjadę po ciebie i zabieram cię. Co ty na to?
- Jak najbardziej jestem za. – szeroko się uśmiechnęłam i musnęłam usta chłopaka.
     W końcu doszliśmy do domu tej wrednej staruszki… Samochody mamy, ciotki i Carlosa nadal stały, tam gdzie były wczoraj. Weszliśmy do domu, tak po prostu, bez pukania, bo po co? Gdy tylko przekroczyliśmy próg, usłyszeliśmy ich głośną rozmowę.
- Jeżeli w ciągu dziesięciu minut nie wrócą to po nich idziemy. – usłyszałam głos mojej rodzicielki.
- Nie musicie. – powiedziałam i weszliśmy do salonu, gdzie byli wszyscy. Oczywiście podbiegli do Carlosa, pytając się gdzie był i tak dalej, a do mnie podeszła tylko mama i bardzo mocno mnie uścisnęła.
- Kochanie, martwiłam się o ciebie. – szepnęła mi do ucha.  – Gdzie wyście się podziewali?! – zapytała głośno. – Czemu nie odbieraliście telefonów?
-  Ja swój zostawiłem w samochodzie, a Bianci się wyładował, a przenocowała nas taka kobieta. – odpowiedział Carlos, stając obok mnie.
- To dobrze, bo martwiliśmy się, że coś wam się stało. – lamentowała Camilla.
- Okey, w takim razie możemy się zbierać. – powiedziała mama. – Susan, idź po swoje rzeczy i pożegnaj się. Będziemy z Biancą czekać na ciebie w samochodzie. – dodała i pociągnęła mnie za sobą na zewnątrz. Wyszłyśmy i mama poszła prosto do samochodu. Ja też miałam już wsiadać, gdy usłyszałam, że ktoś mnie woła. Obejrzałam się i zobaczyłam, że Carlos za mną wybiegł.
- Bianca, jutro się widzimy, tak? – zapytał, stając naprzeciw mnie.
- Pewnie. – uśmiechnęłam się. – Wyślę ci SMS-em dokładny adres. – dodałam, a on tak po prostu mnie mocno przytulił.
- Do zobaczenia. – wyszeptał mi do ucha i pocałował w czoło, po czym ruszył do swojego samochodu. Odpalił silnik i odjechał, a ja wsiadłam do samochodu mamy.
- Słońce, co to było? – uśmiechnęła się mama. – Powiedz mi czy byłaś dość sprytna i odbiłaś tej lalce faceta? – poruszyła brwiami, a ja szczerze się zdziwiłam.
- Mamo, to nie był jej facet. Ona mu jajczała ciągle żeby z nią tu przyjechał i w końcu dla świętego spokoju przyjechał. – wytłumaczyłam. – Stwierdzam, że to najwspanialszy facet jakiegokolwiek poznałam. – dodałam z uśmiechem.
- No to ja widzę, że moja córka się zakochała. – zaśmiała się mama.
- Oj tak. Chyba tak nieodwracalnie. – westchnęłam i wtedy do samochodu wsiadła Susan. Mama odpaliła silnik i ruszyłyśmy w drogę powrotną.

       Gdy tylko wróciłyśmy do domu, powiedziałam mamie o mojej przeprowadzce. Najpierw pytała czy to moja ostateczna decyzja, próbowała mnie przekonać do pozostania, ale ja chcę jechać do LA. Do Carlosa. Całe popołudnie i wieczór spędziłam na pakowaniu.
 Następnego dnia rano zostałam obudzona w przemiły i zaskakujący sposób. Mianowicie poczułam na swoich ustach, znany mi już wcześniej smak przesłodkich ust Latynosa. Szybko otworzyłam oczy i ujrzałam właśnie jego uśmiechniętą twarz.
- Co ty tu już robisz?! – ucieszyłam się, wieszając mu się na szyi.
- Przyjechałem po ciebie, nie pamiętasz, umawialiśmy się. – uśmiechnął się zawadiacko.

          Kilka godzin później wchodziliśmy do przytulnego mieszkania Peny. Wariat przed przejściem przez próg, podniósł mnie i przeniósł przez niego, na co zareagowałam śmiechem. Zaniósł mnie prosto do jego sypialni, na duże łóżko, po czym zaczął mnie łaskotać, a ja zachodziłam się ze śmiechu, przy tym z tysiąc razy grożąc mu uduszeniem.
  Następnego dnia rano zabrał mnie do studia. Chciał bym poznała jego przyjaciół.
W studiu było już cztery osoby. Poznałam Ninę i jej chłopaka Logana oraz Kendalla i Jamesa.
James był to wysoki szatyn z dłuższymi włosami, ciągle uśmiechnięty i rozmowny chłopak. Kendall był również wysokim chłopakiem, ale blondynem. Miał przy sobie gitarę, na której co  chwila coś brzdąkał. Logan był brunetem, który ciągle rzucał coś śmiesznego. Nina była ciemną blondynką, która nigdy nie rozstawała się ze swoim ukochanym. Po obojgu było widać, że kochają się nad życie.
    Chwilkę później do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna w średnim wieku. Miał ciemno brązowe włosy, podobne do moich i niebieskie oczy, również tak jak ja.
- Poznajcie się. To jest Bianca, moja dziewczyna, a to jest Thomas, nasz manager. – przedstawił nas Carlos. Podałam mu dłoń.
- Miło mi cię poznać i cieszę się, że nasz Carlitos znalazł kogoś dla siebie. Wiać, że cały promienieje. – zaśmiał się mężczyzna. – Wiesz Bianco, bardzo mi kogoś przypominasz. Kogoś kogo znałem dawno temu. – dodał.
- Masz na imię Thomas i ja ci kogoś przypominam… - zamarłam. – Czy tą osobę, do której jestem podobna to Jennifer Grey? – zapytałam po chwili.
- Tak, ale skąd o tym wiesz?! – zmieszał się.
- Bo wszystko wskazuje, że jesteś moim ojcem. – rzuciłam bez zastanowienia, a wszyscy obecni spoglądali to na mnie, to na niego. Jego twarz skamieniała.
- Chodźmy, musimy porozmawiać. – rzucił, a ja poszłam za nim. Weszliśmy do jego gabinetu i usiedliśmy naprzeciw siebie.
    Spędziliśmy chyba trzy godziny na ciągłej rozmowie. Ja opowiadałam mu o mojej sytuacji z babcią i całą resztą, a on gdy tylko usłyszał o matce jego pierwszej miłości, od razu nazwał ją starą wiedźmą, co dość mocno mnie zaskoczyło. Wytłumaczył mi, że to wcale nie było tak, że się przestraszył na wieść o dziecku. Wręcz przeciwnie, bo się ucieszył. Tylko ta stara jędza nie dała mu wyboru. Wtedy jego matka, a moja druga babcia była bardzo chora i potrzebowali pieniędzy na jej leczenie. Stara wiedźma powiedziała, że zapłaci za leczenie, ale gdy tylko on wyjedzie stamtąd i że nigdy nie wróci. Teraz ma tu swoją rodzinę, kochającą żonę Evę i dwóch synów, piętnastoletniego Adama i jedenastoletniego Matiasa.
       Wyjazd do LA? To była najlepsza rzecz jakąkolwiek postanowiłam. Mam tu kogoś kogo kocham, odnalazłam swojego ojca i może rozpocznę nowe przyjaźnie? Czas pokaże.

Rok później.
- Carlos, ale mi tam wcale nie na rękę jechać… Nie możemy wysłać tych zaproszeń pocztą?! – marudziłam, siedząc w samochodzie obok mojego narzeczonego. Byliśmy w drodze do wsi pod Lancaster.
- Skarbie, ale spotkanie z nimi, prędzej czy później i tak cię nie ominie. A i tylko i wyłącznie pokażesz im jak daleko zachodzisz. Zaczynasz studia, będziesz wspaniałą panią psycholog. Już masz praktykę jako asystentka wydawcy  i managera muzycznego. Same dobre rzeczy. – mówił.
- Dodajmy jeszcze to, że będę miała najlepszego męża na świecie. – uśmiechnęłam się pod nosem.
- A ja będę miał najlepszą żonę na świecie. – złapał moją dłoń i ją ucałował. Po dziesięciu minutach byliśmy już na miejscu, gdzie jak co roku cała rodzinka zbiera się na ‘wspaniałych’ imieninach babci. Zadzwoniliśmy,  a drzwi otworzyła nam moja młodsza siostra. W salonie siedziała babcia, moja mama, ciotka Clarisa, obok niej wujek John i dalej Camilla, tuląca się w ramię jakiegoś Azjaty. Ona w końcu przestanie zmieniać tych facetów  i ustatkuje się? Ciężko westchnęłam i weszliśmy w głąb pokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz