niedziela, 11 listopada 2012

Rozdział 55



 Obudziłam się rano w objęciach Carlosa, w nogach na łóżku spał mój, nowy, mały przyjaciel. Dobrze, że Carlito z resztą pomyśleli wcześniej by kupić dla Demona karmę, bo teraz nie miałby co jeść. To jeszcze mały szczeniak więc np. takich kości mu nie dam.
Dowiedziałam się, że Carlos kupił psa zaraz po tym jak wylądował, zawiózł go do Kacpra i Karoliny i wczoraj gdy przyjechali na wigilię go przywieźli. Miałam ochotę wstać i sprawdzić, która jest godzina, ale to było nie do wykonania. Po pierwsze byłam wtulona w Carlosa i jego ręka mnie obejmowała, wstając nie chciałam go budzić, a po drugie nie chciałam też zbudzić Demona leżącego w naszych nogach. Więc leżałam dalej. Po trzydziestu minutach już musiałam wstać, ponieważ zachciało mi się siusiu! Poczułam, że pies się poruszył i wstał. Wspiął się do naszych twarzy i widząc, że nie śpię zamerdał ogonkiem i zaczął szczekać na powitanie. Dzięki temu Carlos się obudził.
- Dzień Dobry. - powiedział uśmiechnięty Carlito.
- A dzień dobry. - powiedziałam i musnęłam usta mojego chłopaka na przywitanie, wtedy Demon znów zaczął szczekać.
- Chyba trzeba wstać. - westchnął i odwrócił się by sprawdzić która jest godzina. - Jest 8:45.
- No to ja wstaję. - wygramoliłam się z łóżka, narzuciłam na siebie bluzę i zeszłam na dół, a za mną mój piesek. Najpierw oczywiście zahaczyłam o łazienkę, bo mój pęcherz już nie wytrzymywał. Na dole, byli już moi rodzice z Młodym. Mama zmywała naczynia po wczorajszej kolacji, a tata bawił się z Filipem. Do dwukomorowej miski wsypałam karmę i wlałam trochę wody. Demon zajął się jedzeniem, a ja wróciłam do pokoju by się przebrać. Zobaczyłam, że Carlos jeszcze drzemie. Usiadłam obok niego na brzegu łóżka. Przybliżyłam się trochę do niego, przesunęłam nosem po jego szyi i pocałowałam go lekko w policzek.
- Skarbie, nie śpij bo Cię okradną. - on leniwie otworzył jedno oko i spojrzał na mnie, znów je zamknął i nagle jednym ruchem ręki mnie położył na sobie. Leżałam na nim. - Carlito, trzeba wstać. - powiedziałam ciągle się śmiejąc.
- Wcale nie trzeba. - mrukną.
- Hehe, no pewnie, przeleż cały dzień.
- Nie sam, nie sam. Z tobą.
- Taki jesteś pewien?
- A nie? - ja pokręciłam głową, a ten wyczuł chwilę i zaczął mnie łaskotać!
- Carlos, proszę no! - tarzaliśmy się po całym łóżku. - Stop! - automatycznie przestał, bo ja już nie mogłam złapać powietrza. Wtedy delikatnie go pocałowałam.
- Oj dziewczyno, co ty ze mną wyrabiasz... Najpierw robisz wszystko żebym zerwał z Kimberly, od początku coraz bardziej się w Tobie zakochuję,  a teraz żyć bez Ciebie nie mogę.
- A co ja mam powiedzieć? Gdy jesteś obok czuję się najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Kocham Cię! - ponownie złożyłam na ustach Carlosa buziaka, tym razem trochę dłuższego i namiętniejszego. Zwlekłam się z łóżka, wyjęłam z szafy ubranie i wyszłam do łazienki się przebrać. Gdy wróciłam zobaczyłam nie leżącego, ale już siedzącego na łóżku Carlosa. - O ja nie mogę! Ale postęp! - zaśmiałam się.
Dziesięć minut później zeszliśmy na dół. Razem z moimi rodzicami były tam teraz jeszcze Meggie i  Vanessa.
- Czyżbyście też miały problem ze zdarciem swoich chłopaków z łóżek? - zaśmiałam się.
- Dokładnie! - powiedziała Meg, z udawaną złością.
- Carlos, dlaczego ty wstałeś bez problemu a twój brat nawet o tym nie chce słyszeć? - zapytała Van
- Bo jest bardziej leniwy i …
- Ty to już lepiej się nie wypowiadaj... - przerwałam mu. - Bez problemu? To może omińmy ten temat, co? - dziewczyny zaśmiały się, zrozumiały że nie tylko one miały problem ze zdarciem chłopaków z łóżek.
Chwilę później kolejno Kendall, Raf, James i Logan zeszli na dół. Przygotowaliśmy świąteczne śniadanie i ze smakiem go zjedliśmy. Potem oczywiście wkopaliśmy panów w sprzątanie po jedzeniu pod pretekstem „My je przygotowałyśmy, wy posprzątacie”.
Ten dzień tak jakoś szybko zleciał.
Dnia następnego, w drugi dzień Świąt, po obiedzie udaliśmy się w ósemkę na świąteczny koncert, który miał się odbyć w centrum miasta na tzw. rynku.
Postanowiliśmy pójść pieszo. Na miejsce doszliśmy dwadzieścia minut przed rozpoczęciem się imprezy. Szliśmy w stronę sceny, gdy zobaczyłam znajomą twarz. Był to znajomy ze szkoły, rok starszy Artur. Widać było, że był czymś zajęty, ale go zaczepiłam.
- Cześć Artur.
- Ooo Lena, cześć. Sory, ale mam czasu na pogaduchy, bo mamy tu małą awarię. - odpowiedział.
- Jaką awarię? - zaciekawiłam się.
- Przez ten śnieg i ogólnie pogodę na czas nie dojedzie dwa zespoły i mamy lukę. Musimy coś wymyślić by ją jakoś załatać. Jakiś występ kogoś, pokaz... Cokolwiek.
- Wiesz... - spojrzałam na chłopców. - Chyba mogę Ci jakoś pomóc...
- Jak? - gdy tylko usłyszał moje wcześniejsze słowa od razu tak jakby się ożywił.
- Interesuje was może występ takiego zespołu jak Big Time Rush?
- Poczekaj zadzwonię do organizatorów i się zapytam... Dzięki Lena, powiedzmy że ratujesz to popołudnie.
Artur wyciągnął telefon i zaczął dzwonić. Ja wróciłam do moich przyjaciół i zaproponowałam im taki pierwszy występ na polskiej scenie. Oczywiście się zgodzili.
Organizatorzy się zgodzili i nawet się ucieszyli. Carlos, Logan, James i Kendall  poszli z Arturem uzgodnić kiedy wchodzą i tak dalej. Ja z Vanessą, Meggie i Rafem stanęliśmy sobie pod samą sceną. W końcu się zaczęło. Na scenę wyszło dwóch prowadzących, facet i kobieta. On powiedział kilka słów na powitanie potem prezydent miasta się jeszcze krótko wypowiedział. Następnie prowadzący zapowiedział wokalistów i zespoły, które mają dzisiaj zagrać i zaśpiewać.
- …, a także jeszcze jeden zespół, to taka niespodzianka wieczoru szczególnie dla dziewczyn, nastolatek. - mówił facet.
- Czwórka mega przystojniaków, prosto ze słoneczniej Kalifornii. Dzisiaj po raz pierwszy na polskiej scenie zaśpiewa zespół BIG TIME RUSH! - wykrzyczała na końcu kobieta. Gdy tłumy dziewczyn usłyszały tę nazwę, od razu zaczęły się piski i okrzyki.
Usłyszeliśmy, że obok nas ktoś próbował się przecisnąć pod samą scenę, przepraszając i przepychając się. Gdy ujrzałam trzy blond czupryny...
- Błagam, schowajcie mnie! - wyjęczałam, ale za późno...
- Lena! Dlaczego ty nas wcześniej nie uprzedziłaś, że przyjadą chłopcy!? Przygotowałybyśmy się jakoś. - zaczęła pierwsza. Ja zrobiłam minę męczennika i je zignorowałam.
- Kto to jest? - zapytała szeptem Meg, gdy tamte już sterczały pod barierkami i wydzierały się  wniebogłosy.
- Pamiętasz jak opowiadałam Wam o takich trzech czarownicach? Jedna chce Ci Jamesa odbić swoją „urodą”.
- Aaaa to te! Kleopatry, tak?
- Dokładnie. - potwierdziłam.
- To jest tylko tona pudru i mózg dziesięciolatki. - Raf patrzył się na nie jakby zobaczył kogoś kto usiekł z wariatkowa.
- Oj masz rację, w stu procentach się z tobą zgadzam. - odpowiedziałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz