niedziela, 11 listopada 2012

Rozdział 60



Dzień następny, niedziela. Z Zakopanego wyjechaliśmy już o 6 rano. Znów droga trwała niecałe pięć godzin. O 11 byliśmy już w domu. Filip od razu po takiej podróży poszedł spać, takiemu to dobrze...  Przygotowaliśmy i zjedliśmy obiad. Potem goście posprawdzali jeszcze swoje walizki, czy wszystko w nich jest. Niestety, dzisiaj wieczorem już musieli wracać do Ameryki. Szkoda... Gdy wszystko posprawdzali tradycyjnie zasiedliśmy przed telewizorem. Po kolacji, o 19 musieliśmy już wyjechać. Pożegnali się z moimi rodzicami i pojechałam z nimi na lotnisko. Gdy na nie dotarliśmy, od razu poszliśmy oddać wypożyczone tydzień wcześniej auto. No i też przyszedł czas na pożegnania, których tak bardzo nie lubiłam. Pożegnałam się z każdym z osobna, tradycyjnie Carlosa zostawiałam sobie na koniec.
- Za niedługo znów się zobaczymy. - powiedział Carlito.
- Czyli mam się Ciebie spodziewać, tylko jeszcze nie wiadomo kiedy? Hmm, w końcu zawsze robisz takie niespodzianki i zjawiasz się ni z tego, ni z owego. - zaśmiałam się.
- Podobno lubisz niespodzianki, więc nie narzekaj.
- Nie narzekam, mogę dopiero zacząć. - odpowiedziałam zaczepnie.
Wtedy w głośnikach rozbrzmiał ten wkurzający mnie zawsze głos, by moi przyjaciele kierowali się już na odprawę.
- No to do zobaczenia. - mocno go przytuliłam i pocałowałam.
- Do zobaczenia, trzymaj się. - odpowiedział i jeszcze mnie na szybko pocałował, bo reszta naszych przyjaciół już szła do wejścia.
Pomachałam im jeszcze z daleka. Stanęłam przy ogromnym oknie i odprowadziłam ich samolot wzrokiem. Dopiero gdy zniknął mi z pola widzenia, ruszyłam w stronę parkingu.
Wsiadłam do samochodu mojego taty, po drodze do domu pojechałam jeszcze do Majki po mojego psa. Do domu wróciłam około 21:30, wzięłam szybki prysznic, wskoczyłam w piżamę i położyłam się do łóżka. Od jutro znów się wszystko zaczyna, to poranne wstawanie i zajęcia. W nogach mojego łóżka smacznie spał sobie Demon, ja po chwili też już odpłynęłam w sen.

2 miesiące później – marzec.

Mam już załatwione praktyki na komisariacie i z trzech rzeczy cieszę się najbardziej. Po pierwsze, trafiłam do wydziału śledczego. Po drugie, nie będę sama,  trafiło się, że będziemy na nim we dwoje, razem z Bartkiem. Po trzecie i ostatnie, to nie jest komenda, na której pracuje mój tata. Nie chciałabym trafić na nią, a i jeszcze gdybym była na tym samych wydziale co on... Ciągle by mi się patrzył na ręce i mówił co mam robić, a ja chcę sama, chcę sama dojść ideału.
Te praktyki zaczną mi się dopiero w maju, no i trochę potrwają.... Najpierw do końca czerwca, potem ostatni tydzień lipca z dwoma pierwszymi tygodniami sierpnia. No i dwa pierwsze tygodnie września, dwa pozostałe mam wolne. I znów się zacznie... Trochę zagmatwane będą te wakacje... No, ale mówi się trudno, chce się do czegoś dojść to trzeba się namęczyć i zrezygnować z innych rzeczy, np. nie spędzę całych wakacji w LA.
Środek tygodnia, tak jak przeważnie pojechałam Astrą na zajęcia. Kilka godzin męczarni i znów pół dna zleciało w murach uczelni. Wykończona, ponownie wsiadłam do samochodu i pojechałam prosto do domu. Gdy tylko zatrzymałam samochód na podjeździe, z domu wybiegł mój tata, który w biegu zapinał broń w kaburze na pas.
- Daj kluczyki. - powiedział gdy wysiadłam z Opla.
- A ty gdzie? Masz przecież wolne... - zdziwiłam się.
- Nagły wypadek, muszę jechać. Czekałem kiedy wrócisz, bo mama pojechała z Filipem do lekarza moim samochodem. - odpowiedział.
- Coś się stało? - podałam mu kluczyki.
- Nic się nie stało, jakieś badania kontrolne. - odpowiedział, wsiadając do auta. Ja już nic nie odpowiedziałam. Stałam jeszcze przez chwilę, dopóki nie wyjechał na drogę. Wtedy zza domu wbiegł Demon. Nie był już szczeniakiem, był już pięknym pieskiem. Moim kochanym psiakiem, który zawsze się cieszy z mojego powrotu do domu. Pobawiłam się z nim chwilę na polu i weszliśmy do środka. Ja od razu zaparzyłam sobie herbatę by się trochę rozgrzać. Usiadłam na kanapie przed telewizorem, obok mnie ułożył się Demon i położył głowę na moim kolanach. To drapałam go za uchem, to po prostu głaskałam i oglądałam jakiś teleturniej. Godzinę później mama z Fifim wrócili do domu.
- Cześć. A gdzie tata? - zapytała mama gdy rozbierała z kurtki mojego brata.
- Miał jakieś pilne wezwanie, wziął Astrę i pojechał.
- Uhhh, w tej policji to nawet nie dają ci żyć gdy masz wolne... Co was obojga podkusiło, żeby być tymi glinami... - westchnęła moja mama i poszła do korytarza by sama się rozebrać.
Wieczorem wyszłam na spacer z Demonem. Gdy wracałam z psem na smyczy, zatrzymał się obok mnie samochód. Zorientowałam się, że to służbowy samochód taty i wujka Adama. Ktoś odsuną szybę i w środku zobaczyła ich samych. Wujek na miejscu kierowcy, a tata na miejscu pasażera.
- Cześć. A coś ty taki wygodny, żeby Cię do domu odwozić?! Hmm... - zaśmiałam się.
- Nie miałem innej opcji. - odpowiedział tata.
- Jak to nie miałeś innej opcji? A samochód mamy?
- To długa historia, dowiesz się w domu. - westchnął i odjechali.
Gdy tylko samochód zniknął za zakrętem, ja i Demon zaczęliśmy biec. Dla niego była to radocha, dla mnie też to było jakąś tam przyjemnością.
W domu dowiedziałam się, że tata uczestniczył się w strzelaninie. Zaparkował samochód obok starych magazynów, tam gdzie go wezwali. W pewnym momencie samochód stał się zasłoną, policjanci kryjący z pistoletami i gotowi do strzałów byli za Astrą. Z magazynów wybiegli ci, których mieli złapać i wtedy zaczęła się strzelanina. Ostrzelali samochód, wyleciał w powietrze. Jednak na szczęście nikomu nic się nie stało. Akcja się udała.
Bez drugiego samochodu będzie trudniej, tata zabierze się Passatem do pracy, a my zostajemy bez pojazdu. Będę zmuszona znów przesiąść się do autobusu, a jeżeli będzie już ciepło to znów zacznę spotkania z moim Arkusem (przypominam, to rower:D). Jakoś tam sobie damy radę. Będzie dobrze, może za odszkodowanie zainwestujemy w coś nowego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz