niedziela, 11 listopada 2012

Rozdział 49



7 dzień z Carlosem! Ostatnie godziny !!!

Już teraz wiem co czuł Carlos, gdy wyjeżdżałam, a on musiał zostać w LA. Teraz to ja zostaję w Polsce, a on wylatuje. Czuję się jakby mi mieli zaraz rękę odciąć!
Wstaliśmy, zjedliśmy śniadanie i teraz zostało nam tylko 10 godzin do wylotu samolotu. Leżeliśmy tak w moim pokoju na łóżku i słuchaliśmy odtwarzanych na odtwarzaczu piosenki z mojego pendriva. Gdy zaczęła lecieć piosenka Paulli – Dziękuję Ci, zaczęłam tłumaczyć ją na angielki.
- Piękna piosenka. - uśmiechnął się i mnie pocałował.
- Dlatego Ci ją przetłumaczyłam. - zaśmiałam się. - Ciekawe co by było gdybyśmy wiedzieli w dzieciństwie o tym, że kiedyś będziemy razem. - dodałam po chwili.
- Nie wiem, na pewno byśmy to wyśmiali, jak to na takie małolaty przystało. - Carlos jedną ręką bawił się moimi włosami, a drugą spacerował palcami po moim ciele.
- Carlos, przypominam Ci, że mam łaskotki! - piłam do tego spacerowania jego palców!
- Tak... - zamruczał i po chwili jego usta już muskały moje.
- Mamy gości. Zejdziecie?... Oj, przepraszam. Mogłem zapukać. - do pokoju wtargnął mój tata, a my automatycznie od siebie odskoczyliśmy.
- Nie, nic się nie stało. Zaraz zejdziemy. - odpowiedziałam.
Lekko speszony tata wyszedł z pokoju, a my zaczęliśmy się śmiać. Po chwili zeszliśmy z Carlosem na dół. Zobaczyliśmy siedzących w salonie Kacpra i Karolinę oraz ich małą pociechę. Gdy Mania mnie tylko zobaczyła, puściła się pędem w naszą stronę.
- Lena! - krzyczała, a ja wzięłam ją na ręce. Dlaczego wszystkie dzieci mnie tak lubią?! ( Ja też nie mogę się odgonić od moich dwóch małych kuzynek, ale mniejsza z tym ).
- A to kto jest? - zapytałam z uśmiechem, wskazując na stojącego obok Latynosa.
- Carlos! - wykrzyczała z uśmiechem.
- Cześć. - powiedział po polsku, nawet fajnie mu to wyszło z takim amerykańskim akcentem i podał Małej rękę.
- Cześć. - odpowiedziała i wyjęła rękę w jego stronę.
Potem przyjechała jeszcze Maja. Ja, mama, Karolina i Majka zabrałyśmy się za przygotowywanie niedzielnego obiadu, który za razem miał być obiadem pożegnalnym.
Trzej panowie pojechali oddać wypożyczony przez Carlosa, zaraz po przyjeździe samochód. Ja najmniej narobiłam się przy tym obiedzie, bo reszta naszej czteroosobowej drużyny wkopała mnie w zajmowanie się Manią i Filipem. Godzinę później panowie byli już z powrotem, a obiad stał już na stole. Zjedliśmy. Mama z Karoliną poszły położyć Mańkę i Fifiego, poobiednia dziecięca drzemka. Ja i Majka w tym czasie pozmywałyśmy, a płeć przeciwna siedziała w salonie i dyskutowała o motoryzacji. Gdy mama z Karolą zeszły na dół, zaparzyłyśmy kawę i pokroiłyśmy sernik, który wczoraj wieczorem upiekła mama.
Uwielbiam sernik, MNIAMMM!!!   
Usiedliśmy w salonie z kawą i deserem. Zmieniliśmy temat naszym panom. Siedzieliśmy i rozmawiałyśmy o różnych rzeczach.
- Mamy jeszcze jakąś godzinkę spokoju bez tych najmłodszych. - powiedziała po jakimś czasie Karolina. - Co robimy?
- Ja to bym się cofną trochę w rozwoju i zagrał w Twistera. - zaśmiał się Kacper.
- Ty to całe życie jesteś cofnięty w rozwoju. Postanowione Twister, zaraz wracam. - zaśmiałam się i pobiegłam do swojego pokoju po pudełko z grą.
- To ja proponuję, że podzielimy się na dwie drużyny. Kobiety kontra mężczyźni. Kto wygra z poszczególnej grupy to potem te dwie osoby staczają ostateczną rozgrywkę. - powiedział tata, gdy wróciłam z powrotem do salonu.
- Zgoda. - potwierdziłyśmy razem z Mamą, Majką i Karoliną.
Rozłożyliśmy planszę na podłodze i zaczęliśmy zabawę. Najpierw na planszy walczyła tzw. płeć piękna. Na początku odpadła mama, potem Majka, a ja z Karoliną nadal walczyłyśmy. \
Jest!!! Wygrałam!
Teraz na planszę wkroczyli Carlos, Kacper i tata. Muszę przyznać, że długo trzymali się we trójkę, ale w końcu przyszedł czas na to by ktoś odpadł, padło na tatę.
- No to teraz walczycie o to kto zagra w finale z Leną. - zaśmiała się Karola do Kacpra i Carlosa.
- No nie, no! Kacper, jak mogłeś?! Teraz muszę z nim zagrać!!! - zajęczałam, gdy okazało się, że wygrał Carlos.
- Co? Boisz się przegranej? - zaśmiał się mój chłopak.
- Przegranej – nie, Ciebie – tak. - podeszłam do rozłożonej planszy.
- Nie będzie tak źle. - powiedział Carlos z tym swoim zaczepnym uśmiechem.
No dobra. Staliśmy na przeciwnych końcach planszy i wpatrywaliśmy się w siebie, co najmniej tak jak tacy dwaj przed strzelaniną na Dzikim Zachodzie. 3...2...1 i poszło!
Byliśmy tak zaplątani, że ledwo się utrzymywaliśmy.
- Lewa ręka na żółty. - usłyszeliśmy głos mojego taty.
Carlos przenosząc rękę na podany kolor, oczywiście musiał mnie trochę połaskotać. Automatycznie na to zareagowałam... Czym?!?! Jak?!?! Musiałam naturalnie ugiąć łokcie i tym sposobem upadłam. Przegrałam!
- Ej, to nie fair! - zajęczałam.
- Bo życie zazwyczaj nie jest fair. - zaśmiał się Carlos. - No to teraz to chyba należy mi się jakaś nagroda. - dodał chłopak, gdy oboje siedzieliśmy na planszy.
- Nagroda?! Za co niby? Za oszustwo!? - zaśmiałam się.
- Yhy. - zrobił minę takiego małego, głodnego szczeniaka.
- No dobra... - powiedziałam i musnęłam jego usta.
- Trochę mała ta nagroda. - zaśmiał się Latynos.
Ponownie go pocałowałam, tym razem trochę dłużej. Wtedy usłyszeliśmy Kacpra, równie zwariowanego jak mój chłopak.
- Gorzko, gorzko. - teraz to już wszyscy wołali, a my się całowaliśmy.
Potem obudzili się Mańka i Filip. Majka pożegnała się i zmyła. Ja z Carlosem też powoli zbieraliśmy się do wyjścia.  Carlos pożegnał się z moimi rodzicami i resztą przebywającą w domu. Zabrał swoją walizkę, wsiedliśmy do Passata taty i pojechaliśmy na lotnisko.
- Dlaczego ten tydzień tak szybko minął? - zaczęłam, gdy staliśmy na środku korytarza przytulając się od siebie.
- Za niedługo znów się zobaczymy. - Carlos pocieszał tymi słowami mnie i siebie samego.
- Ale kiedy?!?! Rzucam szkołę i lecę z tobą do LA!
- O co to, to nie! - spojrzał mi w oczy. - Wiem, że od dawna marzysz o skończeniu takiej szkoły. Zaczęłaś ją i teraz skończysz, z jak najlepszymi wynikami. Dobrze nam zrobi jak za sobą trochę potęsknimy... - dodał.
- Trochę?! Ja już usycham z tęsknoty!
- Oj tam, oj tam. Ja też szaleję, gdy cię nie widzę.
- Carlos, Kocham Cię. - dotknęłam jego usta swoimi.
- Ja chyba bardziej Cię Kocham. - uśmiechnął się i teraz to on mnie pocałował.
- A co jeżeli to jednak moje miłość jest silniejsza i większa? - droczyłam się z moim Latynosem.
- W takim razie nie zostaje mi nic innego niż... No po prostu będę musiał Cię wtedy zabić. Ale to się nie stanie, bo ja Cię kocham mocniej. - zażartował, a ja wybuchnęłam śmiechem.
- Pasażerowie lotu 202 są proszeni o skierowanie się do bramki 3. - usłyszeliśmy w głośnikach.
- Nie! Tylko nie to! - zajęczałam i mocno przytuliłam się do Carlosa.
- Oj, nie tak mocno. Przecież się jeszcze zobaczymy. Ej! Mała, ty płaczesz? - wtuliłam mocno twarz w jego jasną, skórzaną kurtkę. Tak! Popłakałam się! Łzy popłynęły mi po policzkach. Carlos odsunął się i zobaczył moją zapłakaną buźkę. - Oj, ty moja bekso. - ponownie mnie przytulił. Wtedy ponownie usłyszeliśmy damski głos w głośnikach. Wtedy mnie pocałował, czule i namiętnie. - Gdy wyląduję, zadzwonię. I nie płacz już. Idę. Pa Skarbie. - wytarłam łzy i kiwnęłam głową.
- Pa. - odpowiedziałam, no i poszedł. Zanim nie zniknął za zakrętem, odwrócił się i uśmiechnął, a gdy ja widziałam ten jego boski uśmiech to robiło mi się tak przyjemnie i ciepło na sercu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz