czwartek, 15 listopada 2012

Rozdział 75



Mój pobyt w Los Angeles dobiega końca. Za tydzień mam już wrócić na komendę. Choć tyle, że przynajmniej na razie nie rozstaję się z Carlosem, bo jedzie jeszcze ze mną na kilka dni do Polski.
Tradycyjnie na lotnisku mieliśmy liczny orszak pożegnalny.
- Za krótko. - westchnęłam, siedząc już w fotelu w samolocie obok Carlosa.
- Za miesiąc znów przylecisz na kolejne dwa tygodnie, ale już wtedy będzie więcej atrakcji takich jak ślub mojego brata i Vanessy. - złapał mnie za rękę, a ja się uśmiechnęłam. Faktycznie, ślub Rafa i Van wypada w ostatni weekend sierpnia, akurat wtedy kiedy wypada moje dwa tygodnie wolnego.
Dużo lepiej leci się z kimś niż samemu, przynajmniej można się do tego kogoś odezwać, porozmawiać.
Gdy już trochę lecieliśmy, postanowiliśmy posłuchać muzyki, wyjęłam z podręcznej torby iPoda i wręczyłam jedną słuchawkę Carlosowi, a drugą włożyłam sobie do ucha. Przeminęły dwie piosenki, kiedy usłyszałam melodię 'kojącą' dla moich uszu, piosenka której mogłam słuchać na okrągło. ( dla tych, którzy chcą posłuchać Hans – Dopóki jestem ;> <http://www.youtube.com/watch?v=4Y0OjXN095Q&ob=av2n>
- Rytm i melodia okey, ale żebym jeszcze coś z tego zrozumiał... - zaśmiał się mój chłopak, gdy piosenka się skończyła. Zaśmiałam się i puściłam ja ponownie, teraz zaczęłam mu ją tłumaczyć.
Potem gdy na liście odtwarzała się jakaś polska piosenka, Carlito męczył mnie bym mu ją przetłumaczyła... Trzy kolejne piosenki przetłumaczyłam, potem zorientowałam się, że jemu to sprawia radochę.
- Ciebie to śmieszy, że ja się tu męczę, tłumacząc ci te piosenki a ty tylko sobie siedzisz i słuchasz? - udałam poruszoną złość. Ten tylko lekko się na to uśmiechnął. - O nie tak to nie będzie. - udałam, że się fochnęłam, ale tak nie odzywając się do niego wytrzymałam z 10 minut, potem wszystko wróciło do normy, rozmawialiśmy i śmialiśmy się.
W końcu byliśmy już na miejscu. Wylądowaliśmy. Na lotnisku czekała na nas miła niespodzianka, czekał na nas orszak powitalny w składzie: Maja, Bartek, Mateusz, Kamil i Kuba. Gdy tylko ich zobaczyłam to uśmiech sam wskoczył mi na usta. Przywitaliśmy się uściskami i poznałam Carlosa z Kubą. Staliśmy chyba jeszcze z 30 minut na parkingu przy samochodach i rozmawialiśmy. Dopiero chwilę później się rozjechaliśmy. Bartek z Mają odwieźli nas do mojego domu.
- Wejdziecie? - zapytałam, gdy podjechaliśmy pod dom.
- Nie dzisiaj, na pewno jesteście zmęczeni po locie. Umówimy się kiedy indziej. - odpowiedziała Maja.
- Okey. - uśmiechnęłam się. Zabraliśmy z Carlosem nasze rzeczy z bagażnika i pożegnaliśmy się z moją kuzynką i jej chłopakiem.
Długo w domu nie wytrzymaliśmy... Chwilę posiedzieliśmy z moimi rodzicami, ale i tak na szybko zorganizowaliśmy paczkę na wieczór. W takim samym składzie jak na lotnisku, czyli: My z Carlosem, Majka, Bartek, Mateusz, Kuba i Kamil umówiliśmy się na wieczór do 'naszego' pubu.
Zjawiliśmy się wszyscy, dobrze się bawiliśmy. Wszyscy, nikt nie udawał kogoś kim tak naprawdę nie jest, każdy był sobą. Tymi myślami uderzam w jedną osobę – Kamila. Chyba po raz pierwszy od kiedy jest z nami Carlos zachowuje się jak nasz stary, poczciwy Kamil. Więc może te moje wszystkie wcześniejsze wyobrażenia są tylko tymi wyobrażeniami.
Do domu wróciliśmy późno, więc rzuciliśmy się na łóżko i poszliśmy spać.
Rano, gdy wstałam, wiadomo pierwsza, Carlos oczywiście jeszcze sobie smacznie spał.
Zeszłam na dół i ku mojemu zdziwieniu nikogo tam nie zastałam... Tata oczywiście mógł być w pracy, ale to że nie było mamy z Młodym mnie zastanowiło. Weszłam do kuchni i spojrzałam na lodówkę, na której była przyczepiona na magnesie mała, biała karteczka. U mnie w domu zawsze gdy chciało się coś przekazać, to się tak robiło, mała karteczka, magnes i lodówka.
Na tej kartce widniał napis:
Tata oczywiście w pracy, a ja z Filipem jestem u lekarza – bez obaw, badania kontrolne ;)
Zdjęłam papierek z lodówki i wyrzuciłam do kosza. To oznaczało – przeczytane.
Włączyłam radio i właśnie jakaś stacja puściła piosenkę, przy której zaczęłam szaleć. Zaczęłam śpiewać i tańcząc stawiałam wodę na kawę. W tym samym momencie do kuchni wszedł Carlos i zaczął się śmiać.
- Co masz taki dobry humor? - oparł się o ścianę i uśmiechnięty ciągle się  na mnie patrzył. Nie odpowiedziałam, tylko roześmiana podeszłam do niego i porwałam go do tańca, ciągle śpiewając razem z wokalistą.
- Przepraszam Cie za wszystko co nie stało jeszcze się. Wiem że mogę zranić lecz wierzysz we mnie. Gdy patrzysz na mnie Twoje oczy zawsze śmieją się! Kocham Cię! Tak bardzo kocham Cię!
- Hah, moja Lena oszalała. - zaczął się śmiać.
- Oczywiście. - uśmiechnęłam się i pocałowałam swojego chłopaka.
- A teraz powiedz co śpiewałaś, zrozumiałem tylko Kocham cię.
- I tyle wystarczy. - odpowiedziałam zadziornie. Wtedy piosenka się skończyła, a gwizdek w czajniku zaczął się odzywać. Zrobiliśmy sobie kawę i śniadanie.
Kilka godzin później.
- No i znów zostaliśmy sami, mama zabrała Filipa i pojechali do Kacpra. - weszłam do swojego pokoju, w którym był Carlos. Leżał na łóżku z zamkniętymi oczami. - Śpisz? - zapytałam lekko ściszonym głosem.
- Nie śpię. - lekko się podniósł. - Boli mnie głowa. - ścisnął górną część nosa obok oczu.
- Poczekaj, przyniosę ci coś przeciwbólowego. - wyszłam z pokoju i zeszłam na dół po jakieś tabletki. Po chwili znów byłam już w pokoju z tabletką i szklanką wody. Podałam mu je. - Myślałam, że pójdziemy do parku z Demonem, dawno tam nie byłam...
- Jak chcesz to idź, jak przestanie mnie boleć głowa to do ciebie dołączę, hmm? - lekko się uśmiechnął.
- Na pewno? - zapytałam.
- Na pewno, jak tylko ból zniknie to się zbieram i do ciebie biegnę.
- To dobrze. - pochyliłam się nad nim i pocałowałam go. Poszłam do łazienki się przebrać. Jeansowe spodenki i biały, luźny top. Wzięłam telefon ze słuchawkami, przyczepiłam do obroży psa smycz i wyszłam z Demonem z domu.
Szłam powoli chodnikiem, potem przeszłam na drugą stronę drogi, kawałek przeszłam i już byłam w parku. Przeszłam obok placu zabaw, na którym bawiły się dzieci, potem obok fontanny i kierowałam się w stronę skate parku. Zauważyłam Kamila i Mateusza, tak jakby się kłócili? Wyłączyłam muzykę w telefonie i wyciągłam słuchawki z uszu.
- Ja ci mówię, nic nie rób, bo jeszcze coś się stanie! - usłyszałam jak Mateusz mówił to do Kamila.
- Cześć chłopaki. - przerwałam im, a oni zaskoczeni moją obecnością przerwali swoją konwersację.
- Cześć. - uśmiechnął się Kamil.
- Siemka Lena, a gdzie zgubiłaś Carlosa? - zapytał zawsze i w każdej sytuacji wyluzowany Mateo.
- Potem dojdzie. Kłóciliście się? - zapytałam podejrzliwie, spuszczając Demona ze smyczy by trochę pobiegał.
- My? Hah! Nie! Skąd!? - zaprzeczał Mateusz.
- Po prostu głośno rozmawialiśmy. - podsumował Kamil.
- Niech będzie. - westchnęłam.
- Dobra, ja już muszę spadać. Pa. - Mateusz spojrzał na zegarek na ręce i podniósł leżący obok naszej trójki jego rower.
- To pa. - odpowiedziałam.
- A ty pamiętaj. - dorzucił spoglądając na czarnowłosego i odjechał.
- Ej, co jest? - spojrzałam na niego pytająco.
- Nie, nic.
- Ale ja mam oczy, coś się dzieje i to nie od dzisiaj. Zawsze mogliśmy spokojnie porozmawiać, teraz też.
- Ehhh. - spuścił głowę i położył rękę na swoim karku.
- No co jest na rzeczy?
- Bo... Nie wiem jak to powiedzieć....
- No chyba najlepiej będzie tak słowo po słowie...
- No dobra... - podniósł wzrok i spojrzał mi w oczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz