piątek, 16 listopada 2012

Rozdział 101



**Oczami Leny**

  Skończyłam swoje pakowanie i wyszłam z pokoju. Jamesa już nie było, a w zamian jego w salonie razem z Meg siedzieli młodzi państwo Pena. Gdy tylko się tam pojawiłam, Vanessa wstała, podeszła do mnie i mnie przytuliła.
- Meg mi powiedziała. - wyszeptała mi do ucha i jeszcze mocniej ścisnęła. Czułam się nie najlepiej, to samo mówił o mnie mój teraźniejszy wygląd, taka pozbawiona życie dziewczyna.
- I tak bym dziś wyjechała. - powiedziałam i spojrzałam kolejno na każdego.
- No, ale może przynajmniej nie w takim grobowym nastroju. - dodała czarnowłosa.
- A ja nadal nie ogarniam toku myślenia mojego młodszego braciszka. - głupkowato i wyolbrzymiająco, unosząc jak najwyżej swoje kości policzkowe, się uśmiechnął.
- Raf przestań. - spojrzałam na niego. - Każde z nas wybrało swoją drogę, ja chcę zamieść tą, która jest za mną i iść tą, która jest przede mną.
Godzinę później zabraliśmy moje rzeczy i mieliśmy jechać na lotnisko. Reszta miała być na lotnisku i tam mieliśmy się pożegnać. Po drodze poprosiłam by zatrzymali się przy domu Penów. Chciałam się z nimi i z moimi rodzicami pożegnać. Zostają tu jeszcze półtora tygodnia, niech się nacieszą urlopem...
Dotarliśmy szczęśliwie na lotnisko. Tam pożegnałam się z Meggie, Vanessą, Alice, Mią, Rafem, Tonym, Loganem, Jamesem i Kendallem. Nie miałam potrzeby żegnać się jeszcze z kimś...
Pośmialiśmy się jeszcze i ruszyłam przed siebie, mając na ramieniu małą torbę i trzymając w ręce swój bilet.
Przeszłam przez bramkę i po chwili znalazłam się już za oszkloną ścianą. Odwróciłam się i zobaczyłam tam jeszcze jedną osobę... A mianowicie Carlosa. Tak, jego... Przystanęłam. Pomimo tej ogromnej odległości, patrzyliśmy sobie w oczy, niedługo, bo po chwili odwróciłam wzrok. Odwróciłam się i ruszyłam przed siebie. Weszłam do samolotu i zajęłam swoje miejsce przy małym okienku. Wystartowaliśmy, samolot wzbił się w powietrze. Patrzyłam ciągle przez okno, wszystko się oddalało, stawało się coraz mniejsze. Włożyłam słuchawki do uszu i włączyłam pierwszą lepszą piosenkę na moim odtwarzaczu.
'(...)Tak miało być
taka jak ty zdarza się tylko raz.
Wznosiliśmy się coraz wyżej by dotykać nieba i za chwile spaść.
Tak miało być
na zawsze
 zamieszkać w ramionach twych
trzeba podnieść się jakoś dalej iśćbo tak miało być.(...)'
Gdy piosenka się skończyła zatrzymałam odtwarzanie.
To prawda, widocznie tak miało być . Było już dobrze, ale to co się stało... Nie, nie będę znów się nad tym rozczulać! Co to, to nie! Dokładnie, trzeba podnieść się i jakoś dalej iść, bo tak właśnie miało być. Chcę być normalną i pełną życia Leną. Nic już tego nie zepsuje...
   Zaparkowałam swój samochód na podziemnym parkingu. Wyszłam na górę, po drodze nie widziałam nikogo, żadnej żywej duszy... No cóż,  w końcu nocna zmiana. Doszłam na drugie piętro i wyszłam na mój wydział. Przeszłam korytarzem i na jego końcu skręciłam do małego biura, naszej, policjantów pomocniczych, siedziby. W środku siedziały dwie dobrze mi znane męskie twarze.
- Lena! No w końcu! Nawet nie wiesz jak tu było pusto bez ciebie! - zawołał Kuba. Podeszłam kolejno do każdego i przywitałam się.
- Nie martw się, mnie tak samo przedtem przywitał. - zaśmiał się Bartek.
- No to co ja poradzę na to, że razem z waszą dwójką ten komisariat jest o wiele lepszy. - dodał, śmiejący się Kuba.
- Ty coś masz dzisiaj za dobry humor, tak coś mi się zdaje... - powiedziałam.
- To dlatego, że przedtem zakończyliśmy sprawę, która wydawała się być syzyfową pracą, która nie ma końca... I po drugie wasz powrót!
- Na trzy tygodnie. Potem mamy ostatni tydzień wolności i znów wracamy na dwa tygodnie potem najgorsze... Powrót w mury uczelni! - westchnęłam.
- No niestety, ale Bartek już się pochwalił co robił przez te dwa tygodnie, teraz ty opowiadaj co robiłaś w tym słonecznym LA.
- Ehhh, jesteście pierwsi, ale coś mi się zdaje, że jak tak każdy o to zapyta to już to moje opowiadanie będę znała na pamięć... - uśmiechnęłam się. Opowiedziałam im całe te dwa tygodnie w skrócie, no może bez ostatniego szczegółu.... ale opowiedziałam.
  Noc była spokojna, spędziliśmy ją na wypełnieniu kilku raportów, piciu kawy i rozmowach. Z Bartkiem opowiadaliśmy o tych wolnych dwóch tygodniach, a Kuba opowiadał co się działo wtedy w 'świecie przestępstw'.
  Skończył się dyżur naszej trójki, zastąpili nas Arek z Laurą, a my zeszliśmy na parking, każdy z nas wsiadł do swojego samochodu i kolejno wyjechaliśmy z podziemia.
Już miałam skręcać w osiedle, ale przypomniałam sobie jeszcze o bardzo ważnej sprawie. Skręciłam w drugą stronę i pojechałam dalej.
Zaparkowałam samochód na chodniku, przed wjazdem i weszłam przez furtkę na podwórze. Stanęłam przed drzwiami i zadzwoniłam dzwonkiem. Po chwili drzwi się otworzyły i w nich pojawił się zaspany mężczyzna w koszulce i bokserkach.
- No wiesz, a co jeżeli byłaby to jakaś starsza pani z rady osiedla... Przestraszyłaby się  i ci tu na zawał zeszła. - zaśmiałam się na jego widok.
- Zabawne... Na szczęście to nie żadna starsza pani, tylko moja ukochana siostrzenica... - uśmiechnął się i wpuścił mnie do środka. - Tak z drugiej strony to dzięki, że mnie obudziłaś, bo nawet nie słyszałem jak dziewczyny wychodziły... Mania do przedszkola, a Karola do pracy... - mówił, przecierając zaspane oczy. W tym momencie z piętra, po schodach zbiegła moja kochana bestia, a gdy mnie zobaczył od razu zaszczekał, podbiegł i wyskoczył na mnie. Ja zaczęłam go głaskać i drapać za uszami.
  Mijały dni, tydzień, nie mogę powiedzieć, że samotne, bo albo spędzałam ten czas na komisariacie albo spotykałam się z przyjaciółmi, więc sama, nie licząc Demona, w domu byłam tylko w nocy. Moi rodzice mieli zostać w Los Angeles jeszcze kilka dni.
Obudziłam się rano i od razu podeszłam do okna, odsunęłam rolety i momentalnie pokój rozświetliło wrześniowe słońce. Przebrałam się i zeszłam na dół, zjadłam szybkie śniadanie, nie zapominając o moim psie i wyszłam z domu. Wzięłam samochód i pojechałam na komendę. Ledwo wyszłam na górę i już Łukasz z Kingą wysłali mnie na obserwacje... No, przynajmniej wolę to niż wypełnianie nudnych i głupich raportów... Od razu zrobiłam w tył zwrot i zeszłam na parking. Wzięłam służbowy samochód i pojechałam pod wskazany adres, który dostałam napisany na karteczce oraz zdjęcie gościa, którego miałam obserwować.
Gdy przyjechałam w dane miejsce, to akurat facet wychodził z mieszkania i wsiadał do samochodu, kilka minut później i musiałabym go szukać, Bóg wie gdzie... Nie wyglądał za ciekawie... Wygolona czaszka, czarna, skórzana kurtka i taki gangsterski chód.
Jeździłam za nim, ale w końcu zostawił samochód na parkingu i postanowił podróżować pieszo... Przymusowo musiałam zrobić to samo. Musiałam tak teraz łazić za nim. Jakieś sklepy, puby i podobne miejsca. W pewnym momencie facet przeszedł przez bramę do jakiegoś starego, opuszczonego magazynu czy fabryki... Przed wejściem zadzwoniłam do Łukasza i powiedziałam gdzie jestem i że nie wygląda to za ciekawie. Powiedział, że przyjadą jak najszybciej i żebym się nie ruszała z miejsca. Gdybym tak zrobiła, to nie miałabym kolejnego wspaniałego wspomnienia z tej roboty...  Gdy skończyłam rozmowę z nim, schowałam komórę do kieszeni. Usłyszałam jakiś huk i wystrzał z pistoletu. Automatycznie wyjęłam z kabury swoją broń i powoli ruszyłam w stronę wejścia do tego opustoszałego budynku. Weszłam do niego, w środku było pełno poustawianych w rzędy ogromnych kartonów. Bezszelestnie weszłam w głąb pomieszczenia, ciągle mając przygotowaną przed sobą swoją broń. Nagle zza pudeł, na podłodze zobaczyłam czyjeś nogi. Podeszłam bliżej i zobaczyłam, leżącego faceta w garniaku, a biała koszula była przerwana i poplamiona krwią. To w niego wycelowany był ten strzał... Już miałam do niego podbiec i sprawdzić czy jeszcze żyje, jego tętno, ale... Poczułam na karku ogromny ból, upadłam na podłogę, nie widziałam przed sobą nic, tylko ciemność...

   Powoli zaczęłam otwierać oczy, ale to co widziałam było za bardzo zamazane, rozmyte. Czułam ogromny ból z tyłu głowy. Podniosłam się, usiadłam i oparłam się o ścianę. Widoczność poprawiała się, mrugnęłam jeszcze kilka razy oczami i już wszystko widziałam. Centralnie naprzeciw mnie, na krześle, obok małego stolika siedział mężczyzna, którego obserwowałam... Łukasz z Kiną byli tak mili, że nawet nie zaszczycili mnie i nie powiedzieli o co on tak właściwie jest podejrzany, ale teraz już na pewno będzie miał zabójstwo i napaść na funkcjonariusza...
- Czego tu chcesz? - zapytał, patrząc na mnie.
- Zgubiłam się. - skłamałam, ciągle trzymając się na bolącą głowę.
- Ach tak... Suczka się zgubiła... - wskazał na leżące na tym małym stoliku moją broń, kajdanki, telefon i legitymację z odznaką. - To może zacznijmy jeszcze raz. - wstał, podszedł do mnie i przykucnął. - Co tutaj robisz? Miałaś mnie obserwować, tak?! - krzyknął.
- Mówiłam już. - odpowiedziałam spokojnie, a ten wstał i wrócił na swoje krzesło. W tej samej chwili zobaczyłam wyłaniającego się zza kartonów ustawionych za siedzącym na krześle kolesiu AT – eka. W głębi poczułam ulgę. No to jestem w domu... Za antyterrorystą pojawił się inny policjant.
- Odpowiesz w końcu coś sensownego?! - zapytał mężczyzna, a do pomieszczenia wtargnęło więcej policji razem z ludźmi z Klonowej, już nie tak cicho.
Narobili sporo hałasu i krzyczeli, no wiadomo co 'Policja!' itd. Facet nieźle się wystraszył i zaskoczył. Podbiegło do niego dwóch mundurowych i chcieli go obezwładnić. Ten jak widać był naprawdę silny i się im nie dał, wyrwał się i podbiegł do mnie. Złapał i przyłożył do skroni pistolet. Znów to samo! Znów całe moje życie przelatuje mi przed oczami, a raczej obrazki z niego. To samo czułam, gdy w zeszłym roku byłam więziona przez mściwego Pawła, który chciała odzyskać swojego brata, który był seryjnym mordercą. I on też tak w pewnym momencie przyłożył mi lufę pistoletu do głowy. Z trudem przełknęłam ślinę przez gardło.
- Odłożyć broń, albo ją zabiję ! - krzyknął i w tym samym momencie wszyscy usłyszeliśmy wystrzał, wstrzymałam oddech, ścisk mężczyzny ustąpił, a on sam upadł na podłogę.
 Odwróciłam się i zobaczyłam nad sobą niewielki balkon, a na nim stał antyterrorysta. Zdjął google i kominiarkę, spojrzał w dół na ciało i zaraz na mnie. Odetchnęłam i z lekkim uśmiechem kiwnęłam głową na znak podziękowania. On też się uśmiechnął i przyłożył dwa palce do czoła, zasalutował. Wtedy podbiegli do mnie Łukasz, Bartek i Kuba. Zabrałam ze stolika swoje rzeczy i wyszłam z nimi na zewnątrz. Oczywiście, pod przymusem, odprowadzili mnie pod karetkę, tam sanitariusz mnie wyoglądał  i powiedział, że muszę jechać na prześwietlenie by zobaczyć, czy przez ten upadek i uderzenie nic mi nie jest.
Pojechałam, tam zrobili mi prześwietlenie i jakieś badania. Po godzinie było już wiadomo, że jestem zdrowa jak ryba. Wyszłam na korytarz, a tam czekała na mnie wcześniej wspomniana trójka, Bartek, Łukasz i Kuba. Pojechaliśmy we czwórkę na komisariat. Jako poszkodowana musiałam złożyć zeznania... Jak to dziwnie... Zawsze ty kogoś wysłuchujesz, a teraz mnie przesłuchują...
Gdy było już po wszystkim wyszłam razem z Kubą i Bartkiem przed komisariat. Rozmawialiśmy, a w pewnym momencie usłyszałam, że ktoś mnie woła. Automatycznie cała nasza trójka odwróciła się w tym kierunku, z którego pochodził głos.
Zobaczyłam dwie osoby zbliżające się do nas. Jedną z nich był Mateusz... Oczywiście na jego widok też się ucieszyłam, ale... Ale całe to szczęście wywołała ta druga osoba, nawet nie wiem dlaczego tak właściwie zareagowałam. Na mojej twarzy pojawił się mega uśmiech. Zrobiłam dwa kroki w ich stronę, ale po chwili już biegłam. Mocno wtuliłam się w niego...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz