czwartek, 15 listopada 2012

Rozdział 72



Dzisiaj jest ostatni dzień przed trzema tygodniami wolnego!
Siedziałam z gorącą kawą na małej sofie w kącie małego biura. Bartek siedział obok przy biurku i grał w jakąś grę na komórce, dzisiaj chyba ci wszyscy bandyci zrobili sobie wolne, nie mamy nic do roboty, no ale niestety te godziny musimy odbębnić.
Chwilę później do biura wszedł Kuba, usiadł przy drugim biurku i to spoglądał na mnie to na Bartka.
- Trzy tygodnie bez was, nudno będzie. - w końcu z siebie wydusił.
- No ale w końcu, gdy miną to wrócimy. - zaśmiał się Bartek, który prawie w ogóle nie odrywał wzroku od małego ekranika komórki.
- Co będziecie przez ten czas robić? - zapytał szatyn.
- Jadę na dwa tygodnie z dziewczyną nad jezioro. - odparł brunet.
- A ty Lena? - Kuba teraz zwrócił pytanie do mnie.
- Dzisiaj wieczorem mam samolot i przez najbliższe dwa tygodnie nie ma mnie w kraju. - odpowiedziałam z dumą i upiłam łyk czarnej kawy.
- Oooo, to gdzie się wybierasz? - ciągle pytał.
- Mój drogi, nasza koleżanka Lena jest stałą bywalczynią Miasta Aniołów, Los Angeles już na nią czeka. - zaśmiał się Bartek, chowając swój telefon do kieszeni spodni.
- Aaa, rozumiem, chłopak, przyjaciele, te sprawy. To udanego pobytu życzę. - odpowiedział Kuba, opierając się o oparcie fotela. - Od godziny chodziłem z papierami z góry na dół, w końcu mogę chwilę odpocząć. - westchnął. Wtedy zadzwonił telefon, wstałam i go odebrałam.
- Jest tam gdzieś Kuba? Jest nam tu potrzebny, pomieszał papiery. - usłyszałam głos koleżanki  z naszego laboratorium.
- Jasne, już go tam do was wysyłam. - odpowiedziałam, odłożyłam słuchawkę, spojrzałam na rozłożonego Kubę i się zaśmiałam.
- Co? - zdziwił się.
- No niestety, długo nie odpoczniesz... Biegusiem do laboratorium. - zaśmiałam się. Ten zrobił minę  męczennika i wyszedł z biura.
Parę godzin później byłam już w domu, rzeczy miałam już spakowane, więc miałam spokój.
Zjadłam obiad i włączyłam laptop, którego jeszcze nie zapakowałam do podręcznej torby.
Od razu gdy tylko stałam się dostępna na komunikatorze na środku ekranu pojawiło się powiadomienie Vanessa dzwoni – oczywiście odebrałam.
- To ty jeszcze nie w samolocie?! - na przywitanie zostałam okrzyczana przez czarnowłosą przyjaciółkę.
- Spokojnie, samolot mam dopiero za cztery godziny. - zaśmiałam się.
- Nooo! My tu wszyscy, a najbardziej to Carlos nie może się doczekać na twój przyjazd.
- Też się cieszę, że przyjeżdżam do LA, bardzo się za wami wszystkimi stęskniłam. - odpowiedziałam. Wtedy zadzwonił telefon Vanessy.
- Przepraszam cię na chwilkę. - odebrała. Po chwili znów zwróciła się  do mnie. - Lena, przepraszam cię, że tak krótko, ale mój szef wiedział kiedy zadzwonić ! - powiedziała z lekkim zdenerwowaniem. -  Muszę lecieć do redakcji. Zobaczymy się jak przylecisz. - powiedziała z niewesołą miną.
- Okey, do zobaczenia. - uśmiechnęłam się i rozłączyliśmy się.
No trudno, dłużej porozmawiamy jak się zobaczymy, mamy trochę zaległości, bo te wszystkie przygotowania do ślubu Van i Rafa.
Na kupiony niedawno, jeszcze nawet nierozpakowany iPod zgrałam mnóstwo piosenek z dysku mojego laptopa.
Poleniuchowałam jeszcze chwilę i godzinę przed odlotem mojego samolotu, czyli o 20 pożegnałam się z mamą i Młodym, po czym tata odwiózł mnie na lotnisko.
- Już czas. Uważaj na siebie. - powiedział tata, podając mi mój bagaż.
- Ja zawsze na siebie uważam. - uśmiechnęłam się.
- Zadzwoń jak wylądujesz, pomimo tego, że masz już te 20 lat, nadal się z mamą o ciebie martwimy. - dodał mój tato.
- Jasne, że zadzwonię. - powiedziałam i przytuliłam się do niego. - Pa. - rzuciłam i poszłam w stronę bramki wyjściowej.
Chwilę później siedziałam już w samolocie, w fotelu tuż obok małego okienka.
Gdy wystartowaliśmy, ciągle patrzyłam jak oddalam się od mojego rodzinnego miasta.
 Włożyłam słuchawki do uszu i puściłam muzykę na moim iPodzie, zaczynając od Rotten Bark – I don't Mind.
Jedenaście godzin (nie wiem ile dokładnie leci się do LA z Polski, strzeliłam, że to te 11 godzin) później byłam już na miejscu. Wychodząc z samolotu poczułam, że jestem w drugim miejscu, które kocham. Zeszłam po podstawionych schodach i chwilę później miałam już przy sobie swój podręczny bagaż i dużą torbę.
Pchałam duży wózek z moimi rzeczami przez ogromny korytarz lotniska. W pewnym momencie zauważyłam mojego chłopaka, który jak obiecał, czekał na mnie. Stał między innymi ludźmi i co chwila spoglądał na zegarek. Teraz ruszyłam w jego stronę, gdy byłam już całkiem blisko, w końcu mnie zauważył i uśmiechnął się. Zostawiłam wózek z torbami i już przez te kilka dzielących nas metrów, przebiegłam i rzuciłam się w ramiona mojego ukochanego.
- Nawet nie wiesz jak się za tobą stęskniłem. - usłyszałam głos Carlosa.
- Ja też, tak bardzo, bardzo. - odpowiedziałam, a na podwójne słowo bardzo mocniej go przytuliłam. Po chwili nasze usta się do siebie zbliżyły i złączyły w namiętnym i tęsknym pocałunku.
- Naprawdę się stęskniłem. - zaśmiał się Carlos.
- Nie wątpię. - uśmiechnęłam się uwodzicielsko. Wzięliśmy moje rzeczy i objęci wyszliśmy z budynku. Zapakowaliśmy się do samochodu Carlosa i odjechaliśmy spod lotniska.
Gdy wyjeżdżałam był późny wieczór, teraz lądując w Los Angeles jest już noc, to wszystko przez te strefy... Po drodze wysłałam jeszcze SMS – y do Polski do wszystkich z informacją, że szczęśliwie wylądowałam.
Jestem na serio wykończona tym lotem, jedyne o czym teraz marzę jest łóżko, by się na nie rzucić i od razu zasnąć, a jeszcze najlepiej w ramionach mojego Carlosa. Teraz jedynym celem naszej podróży z lotniska jest mieszkanie mojego chłopaka, jutro będą powitania ze wszystkimi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz