Ten rozdział został podzielony na dziewięć, krótkich części,
które mam nadzieję, przypadną Wam do gustu J
Opisany jest jeden dzień, ale w jego różnych porach. J
Zapraszam :***
Obudziła się i od
razu spojrzała na miejsce obok niej, które ku jej zdziwieniu było puste.
Zastała tylko lekkie wgniecenie na poduszce i miejscowo skopane prześcieradło,
tak jak on to zawsze robił. Przeciągnęła się i powoli zdjęła z siebie kołdrę. Ziewnęła
i postawiła swoje bose stopy na panelach w ich sypialni. Poczuła pod nimi coś
miękkiego, ale to na pewno nie był dywan. Zaspanymi oczami spojrzała w dół, po
czym przymrużyła je i znów otwarła. Przed sobą miała dywan usypany z czerwonych
płatków róż. Uśmiechnęła się sama do siebie wstała. Ruszyła, delikatnie
stąpając, w stronę, gdzie prowadził ją usłany chodniczek. Weszła do ich
niewielkiej kuchni, w której unosił się zapach świeżo parzonej kawy. Przy
kuchennym blacie, stał gospodarz mieszkania i upijał kofeinowy wywar. W samych
dresowych, piżamowych spodniach opierał się o szafkę. Zorientował się, że jego
kobieta już tu jest. Od razu się uśmiechnął i sięgnął po duży bukiet róż,
umieszczony wcześniej we flakonie z wodą. Podszedł do niej i jej je wręczył.
- Kochanie, życzę
ci szczęśliwych Walentynek. – uśmiechnął się i musnął delikatnie jej usta.
- Jesteś wspaniały,
wiesz? Kocham cię. – wspięła się na palcach i pocałowała go.
- Skarbie i jak my
dziś spożytkujemy nasz wolny czas, hmmm? – zamruczał, poruszając brwiami.
- A masz może jakiś
pomysł? – przygryzła delikatnie dolną wargę, odkładając bukiet do flakonu.
- A może nawet i
mam. – zaśmiał się cwaniacko i złapał brunetkę w pasie. Podniósł i zaniósł z
powrotem do sypialni. Położył ją na łóżku, a wtedy rozdzwonił się telefon
dziewczyny. Ona wyjęła rękę, by go wziąć, a on jej go odebrał i odebrał
połączenie. – Lenko, kochana moja przyszła, ulubiona i jedyna bratowo, później
poplotkujesz sobie z moją ukochaną żoną, bo ja tu się nią teraz zajmuję. –
rozłączył się i odłożył telefon.
- Raf, ale… -
zaczęła, ale ten przerwał jej, składając namiętny pocałunek na jej ustach.
***
Obudził ją dzwonek do drzwi, dobiegający z
dołu. Wiedziała, że jej rodzice jeszcze nie wyszli do pracy, więc nie miała
ochoty ruszać się z miejsca. Leżała i nasłuchiwała. W końcu usłyszała
otwierające się frontowe drzwi i dwa męskie głosy, a po chwili kroki, kogoś
wychodzącego po schodach. Po woli wstawała z łóżka, gdy usłyszała, że ktoś puka
do drzwi jej pokoju.
- Proszę. –
odpowiedziała, a wtem drzwi się otworzyły i w progu stanął jej chłopak z
wielkim bukietem czerwonych róż.
- Cześć Skarbie. –
uśmiechnął się i wszedł w głąb pomieszczenia. Ona od razu uwiesiła mu się na
szyi i złożyła delikatny pocałunek na jego ustach. On podał jej bukiet.
- Dziękuję. Wiesz,
a ja też coś mam dla ciebie. – uśmiechnęła się i chciała podejść do szafki, ale
brunet ją zatrzymał, łapiąc ją za nadgarstek.
- Kochanie, za
chwilę, dobrze? – zapytał z czarującym uśmiechem. Ona z lekkim zdziwieniem
stanęła na swoje wcześniejsze miejsce z bukietem w rękach. On przyklęknął przed
nią i spojrzał w górę, w jej zielone oczy. Ona wtedy zaniemówiła.
- Maju,
postanowiłem wziąć przykład z Carlosa, Jamesa i Tonyego… Kochanie… - wyjął z
kieszeni maleńkie pudełeczko. – Wyjdziesz za mnie? – zapytał, ciągle wpatrując
się w jej tęczówki, pod którymi zaczęły się zbierać łzy. Ona również
przyklękła, by zrównać się z chłopakiem.
- Te Walentynki
właśnie zostały moimi ulubionymi. – wyszeptała i mocno się do niego przytuliła.
– Tak Bartek, wyjdę za ciebie. – dodała.
***
Wziął swoją torbę
z tylnego siedzenia samochodu oraz bukiet jasnoróżowych lilii. Zamknął go i
skierował się po schodach do swojego domu.
- Jestem! – zawołał,
odkładając torbę ze swoim sprzętem fotograficznym i zdejmując z siebie płaszcz.
Wszedł do salonu, gdzie zastał swoją kobietę, śpiącą na kanapie. Podszedł
bliżej i okrył ją kocem. Odgarnął jej blond kosmyki z czoła i pocałował ją w
nie. Podniósł się i poszedł do kuchni. Wziął flakon i nalał do niego wody.
Wrócił do salonu i włożył do naczynia bukiet, po czym postawił go na środku
szklanego stolika, wydając przy tym brzęk. Hiszpanka się poruszyła i po woli
otworzyła swoje oczy.
- O, już jesteś. –
uśmiechnęła się, podnosząc swoje ciało do pozycji siedzącej i przecierając
zaspane oczy.
- Wiem, że miałem
być wcześniej, ale te wszystkie sesje musiały się oczywiście przedłużyć.
Przepraszam. – usiadł obok niej i objął ramieniem.
- To dla mnie? –
zapytała, pokazując na bukiet. On skinął głową. – W takim razie wybaczam. –
zaśmiała się i wtuliła w swojego narzeczonego.
- Kocham was. –
pogłaskał ją po niewielkim, zaokrąglonym brzuszku.
- A my kochamy
ciebie, tatusiu. – uśmiechnęła się i musnęła jego usta.
***
Stanął pod dużym
budynkiem i wyjął z kieszeni spodni swój telefon. Napisał SMS-a: Będziesz dziś moją Walentynką? Wysłał
pod numer swojej dziewczyny. Po kilku sekundach dostał odpowiedź: Dziś i na zawsze ;*
Stał tam i czekał na
nią, a po jakichś piętnastu minutach poczuł, że ktoś zakrywa jego oczy. Położył
dłonie na dłoniach, które dotykały jego powieki.
- Sprawiłeś mi
niespodziankę, przychodząc po mnie. – szepnęłam mu do ucha, a ten się odwrócił
i wpił się w jej usta. – Wariat. – skomentowała.
- Ale pamiętaj, że
twój. – zaśmiał się i wręczył jej duże pudełko w kształcie serca, w których
były słodycze. Pamiętał, że Agata to takie słodkie dziwadło i nie lubiła
kwiatów, ale tylko dlatego, że potem usychały.
- Dziękuję. –
pocałowała go delikatnie. – Ale tak właściwie, to co tutaj robisz? Miałeś
skończyć zajęcia później…
- Nie mogłem
czekać… Zerwałem się z dwóch ostatnich godzin. – odpowiedział zalotnie. – Aż
przypomniały mi się świetne gimnazjalne lata, gdy to zrywaliśmy się z
chłopakami, a Lena krzyczała na nas, że w końcu nas przyłapią. – zaśmiał się
Szymanowski i mocniej ją przytulił. – Kocham cię. – wyszeptał.
***
Podjechał pod
wysoki budynek, gdzie mieściło się mieszkanie państwa Cole. Wyjechał windą na
piąte piętro i podszedł pod drzwi z numerkiem dwadzieścia jeden, zapukał. Po
chwili w progu mieszkania pojawiła się mała panna Cole, młodsza siostra Alice.
Dziewczyny były strasznie do siebie podobne, obie miały niebiesko-szare
tęczówki i długie, falowane, brązowe włosy.
- Wiem, że nie są
dla mnie, ale i tak są piękne. – uśmiechnęła się jedenastolatka, wskazując na
bukiet kwiatów, który trzymał piosenkarz.
- Jeżeli tobie się
podobają, więc twojej siostrze też się spodobają. – odwzajemnił uśmiech i
wysunął jedną żółtą różę z bukietu i wręczył swojej małej fance. – Dla ciebie.
– zaśmiał się.
- Czyli to tak się
chcesz wkupić w łaski mojej rodziny? – usłyszał perlisty śmiech z głębi
mieszkania, a po chwili w korytarzu zobaczył swoją dziewczynę, która wyglądała
olśniewająco w granatowej sukience, sięgającej do połowy ud.
- Wyglądasz
przepięknie. – uśmiechnął się do niej. Alice podeszła i przywitała się z nim,
przez całusa w policzek. – Reszta dla ciebie. – podał jej bukiet, a ona
poprosiła siostrę by wstawiła je do wody. Blondyn nadstawił swoje ramię, by
szatynka mogła się za nie złapać. Wspólnie wyszli z budynku i wsiedli do jego
samochodu, a później oddali się rozrywką, które zaplanował Schmidt.
***
Szli objęci wśród
drzew, alejką w parku. Ona trzymała w dłoni jasno herbacianą różę, którą od
niego dostała. Stwierdził, że taka najbardziej do niej pasuje, do jej cery i
włosów. Wtedy minęło ich jakieś starsze małżeństwo, trzymające się za ręce i
widać, że kochające się. Blondynka powiodła za nimi wzrokiem, co zauważył jej
chłopak. Dziewczyna zaczęła uśmiechać się do siebie pod nosem.
- Co tam skarbie? –
zapytał brunet.
- Nie nic, tylko… -
przerwała. – Nie nic. – uśmiechnęła się.
- No powiedz. –
zrobił minę zbitego psiaka.
- Bo to tak fajnie
wygląda, jak tacy starsi już ludzie nadal się kochają i to sobie okazują.
Chodzą sobie za ręce… Chciałabym tak dożyć i tego doświadczyć. – westchnęła.
- Mia, ale przecież
to nie problem. – zatrzymał ją i spojrzał w oczy. – Będziemy razem, potem się
pobierzemy, doczekamy się gromadki pociech, wychowamy je, później urosną i
usamodzielnią się, znajdą swoje drugie połówki i założą rodziny. Wtedy będziemy
mieć czas na takie przechodzenie się i okazywanie sobie tego, co nadal do
siebie niezmiennie czujemy. – uśmiechnął się, pokazując przy tym rząd swoich
białych zębów.
- Naprawdę myślisz,
że uda nam się do tego wszystkiego dotrwać? – zapytała z błyskiem w oku.
- No pewnie! –
zawołał. – Będziemy razem cholernie szczęśliwi. Kocham cię. – dodał, mocno ją
do siebie przytulając.
- Logan, ja ciebie
też. – odpowiedziała, wtulając się do jego torsu.
***
- Ty na pewno
chcesz to zrobić? – zapytała przerażona szatynka, patrząc na swojego chłopaka.
- Oczywiście!
Zawsze chciałem zrobić coś tak szalonego! – szczerzył się, patrząc w górę.
- I
niebezpiecznego! – zawołała prawie piszcząc.
- Zobaczysz, nic mi
nie będzie, ale cieszę się, że się o mnie troszczysz. – uśmiechnął się i złożył
delikatny pocałunek na jej ustach. Pobiegł w stronę małej budki, która
wyjeżdżała po stalowej obudowie kilkadziesiąt metrów w górę.
- Jak przeżyję, to
obiecuję, że go uduszę! – powiedziała cicho do siebie, wodząc wzrokiem za
wyjeżdżającą budką. Dalej nie wierzyła w to, że zamiast zabrać ją dziś w jakieś
romantyczne miejsce, zabrał ją tu! Pod wysoki dźwig! Postawił ją przed faktem
dokonanym – dziś skoczy na banje! Była na niego wściekła, ale tylko dlatego, że
będzie się o niego martwić. Z resztą już się martwi. Co jeżeli coś pójdzie nie
tak? Nawet nie chciała o tym myśleć!
W końcu zobaczyła
jeszcze jedną osobę na małej platformie u góry. Pracownicy tej… Rozrywki?
Ubezpieczali go i podpinali do jakichś lin. Podszedł do krawędzi i spojrzał w
dół. Ona nie chciała tego widzieć. Szatyn podszedł jeszcze bliżej krawędzi, a
dziewczyna zaczęła przymrużać oczy. Zamknęła oczy, gdy skoczył. Oczywiście nie
leciał w ciszy, a krzyczał: OLGA! KOCHAM CIĘ!
Dziewczyna po
usłyszeniu jego głosu otworzyła oczy, a na jej twarzy malował się szeroki
uśmiech.
- Też cię kocham
wariacie! – zawołała, a miała już prawie łzy w oczach. Wzruszyła się.
***
- No żeby nawet nie
móc w spokoju w Walentynki wyjść do restauracji na kolacje ze swoją narzeczoną!
– krzyczał zdenerwowany, biegnąc i trzymając za rękę szatynkę. Ona tylko biegła
za nim i śmiała się. W końcu udało im się zgubić, biegnących za nimi paparazzi.
Weszli do parku, gdzie już mogli w spokoju przejść się alejką.
- Nie złość się. –
zaśmiała się dziewczyna, patrząc na twarz piosenkarza.
- Ale jak ja mam
się nie złościć, kiedy ci kretyni zepsuli nam miły wieczór, a miało być
idealnie. – powiedział ze smutkiem.
- No, ale jest
idealnie… Jedzenie było pyszne, a że w połowie nam przerwali to trudno… James
skarbie, jest idealnie, bo jesteśmy tu razem. – uśmiechnęła się i wsparła na
palcach by musnąć jego usta. – No nie złość się. – mówiła dalej. – Bardziej
wolę z tobą spacerować niż siedzieć w restauracji pełnej zakochańców. Tak to
jesteśmy my sami jedni.
- No jeżeli tak
mówisz… - przystanął. – Więc chodźmy. – uśmiechnął się i złapał ją za rękę.
Prowadził ją na
plaże. Tam szli brzegiem, trzymając w dłoniach swoje buty. Oboje uwielbiali
uczucie mokrego piasku pomiędzy bosymi palcami stóp. Jedna z cech, która ich
łączyła. Szli objęci, nie widząc niczego poza sobą.
***
Przedzierali się
przez dość spory tłum, który zebrał się na dużym placu w największej Galerii
Handlowej w mieście.
- Teraz zajmą się
już sobą sami. – zaśmiał się młody policjant do jego rudowłosej towarzyszki.
- Ale oni są
genialni… Tyle mi o nich opowiadałeś… Mnóstwo ich spotkało, ale dalej się
kochają i są ze sobą. Zazdroszczę im. – rozmarzyła się dziewczyna.
- Jeżeli ktoś
powiedziałby, że nie wierzy w przeznaczenie, to właśnie ich podałbym za
przykład, potwierdzenia, że jednak takie coś jest. – zaśmiał się szatyn. –
Teraz, jeżeli wypełniliśmy swoje zadanie, więc może pozwolisz się porwać, na
przykład do kina? – zaproponował.
- Jestem za. –
odpowiedziała z szerokim uśmiechem.
Ruszyli razem w
kierunku budynku, w którym mieściło się kino. Jednogłośnie wybrali komedię.
Sala była praktycznie pusta, bo dziś wszyscy wybierali romantyczne produkcje, w
końcu to Dzień Zakochanych… Dwójka przyjaciół spędziła ze sobą całe popołudnie,
dobrze się przy tym bawiąc.
- Wiesz co…
Zastanawia mnie jedno… - zaczął, gdy szli po bulwarach obok wolno płynącej
rzeki. – Dlaczego taka dziewczyna jak ty nie ma jeszcze chłopaka… - dokończył.
- Może na razie nie
chciała. – odpowiedziała z zawadiackim uśmiechem.
- Nie chciała?
- Bo może wcześniej
nie poznała nikogo odpowiedniego. – mówiła.
- Mówisz to w
czasie przeszłym. Czyli coś się zmieniło? Poznałaś kogoś odpowiedniego, kto
przeszedłby twój casting na chłopaka z wynikiem celującym? – poruszył brwiami.
- Może tak, może
nie. – zaśmiała się.
- Ejjj, Eliza… Znam
go?
- Myślę, że tak…
Nawet bardzo dobrze. – posłała mu jeden z jej najsłodszych uśmiechów. On
przystanął na chwilę, bo w jego policyjnej makówce, zaczęło się coś układać.
- Eliza! – zawołał
i podbiegł do niej. Złapał ją za ramię i odwrócił w swoją stronę, spojrzał w
jej jasnobrązowe tęczówki. – Czyli…? – wydobył z siebie, a ona stanęła na
palcach i ku zdziwieniu Kuby pocałowała go.
- Czyli odpowiedz
sobie sam. – uśmiechnęła się kusząco i zaczęła biec przed siebie, ciągle się
śmiejąc. On stał tam w miejscu i nadal nie wierzył w to co się przed chwilą
stało. Ten Anioł, którego zobaczył wtedy na lotnisku, go pocałował! – Idziesz,
czy masz zamiar tam zostać? – zaśmiała się, a on się ocknął z transu.
Uśmiechnął się i pobiegł za nią.