piątek, 16 listopada 2012

Rozdział 123



Ten rozdział został podzielony na dziewięć, krótkich części, które mam nadzieję, przypadną Wam do gustu J
Opisany jest jeden dzień, ale w jego różnych porach. J
Zapraszam :***

  Obudziła się i od razu spojrzała na miejsce obok niej, które ku jej zdziwieniu było puste. Zastała tylko lekkie wgniecenie na poduszce i miejscowo skopane prześcieradło, tak jak on to zawsze robił. Przeciągnęła się i powoli zdjęła z siebie kołdrę. Ziewnęła i postawiła swoje bose stopy na panelach w ich sypialni. Poczuła pod nimi coś miękkiego, ale to na pewno nie był dywan. Zaspanymi oczami spojrzała w dół, po czym przymrużyła je i znów otwarła. Przed sobą miała dywan usypany z czerwonych płatków róż. Uśmiechnęła się sama do siebie wstała. Ruszyła, delikatnie stąpając, w stronę, gdzie prowadził ją usłany chodniczek. Weszła do ich niewielkiej kuchni, w której unosił się zapach świeżo parzonej kawy. Przy kuchennym blacie, stał gospodarz mieszkania i upijał kofeinowy wywar. W samych dresowych, piżamowych spodniach opierał się o szafkę. Zorientował się, że jego kobieta już tu jest. Od razu się uśmiechnął i sięgnął po duży bukiet róż, umieszczony wcześniej we flakonie z wodą. Podszedł do niej i jej je wręczył.
   - Kochanie, życzę ci szczęśliwych Walentynek. – uśmiechnął się i musnął delikatnie jej usta.
   - Jesteś wspaniały, wiesz? Kocham cię. – wspięła się na palcach i pocałowała go. 
   - Skarbie i jak my dziś spożytkujemy nasz wolny czas, hmmm? – zamruczał, poruszając brwiami.
   - A masz może jakiś pomysł? – przygryzła delikatnie dolną wargę, odkładając bukiet do flakonu.
   - A może nawet i mam. – zaśmiał się cwaniacko i złapał brunetkę w pasie. Podniósł i zaniósł z powrotem do sypialni. Położył ją na łóżku, a wtedy rozdzwonił się telefon dziewczyny. Ona wyjęła rękę, by go wziąć, a on jej go odebrał i odebrał połączenie. – Lenko, kochana moja przyszła, ulubiona i jedyna bratowo, później poplotkujesz sobie z moją ukochaną żoną, bo ja tu się nią teraz zajmuję. – rozłączył się i odłożył telefon.
   - Raf, ale… - zaczęła, ale ten przerwał jej, składając namiętny pocałunek na jej ustach.

***

    Obudził ją dzwonek do drzwi, dobiegający z dołu. Wiedziała, że jej rodzice jeszcze nie wyszli do pracy, więc nie miała ochoty ruszać się z miejsca. Leżała i nasłuchiwała. W końcu usłyszała otwierające się frontowe drzwi i dwa męskie głosy, a po chwili kroki, kogoś wychodzącego po schodach. Po woli wstawała z łóżka, gdy usłyszała, że ktoś puka do drzwi jej pokoju.
   - Proszę. – odpowiedziała, a wtem drzwi się otworzyły i w progu stanął jej chłopak z wielkim bukietem czerwonych róż.
   - Cześć Skarbie. – uśmiechnął się i wszedł w głąb pomieszczenia. Ona od razu uwiesiła mu się na szyi i złożyła delikatny pocałunek na jego ustach. On podał jej bukiet.
   - Dziękuję. Wiesz, a ja też coś mam dla ciebie. – uśmiechnęła się i chciała podejść do szafki, ale brunet ją zatrzymał, łapiąc ją za nadgarstek.
   - Kochanie, za chwilę, dobrze? – zapytał z czarującym uśmiechem. Ona z lekkim zdziwieniem stanęła na swoje wcześniejsze miejsce z bukietem w rękach. On przyklęknął przed nią i spojrzał w górę, w jej zielone oczy. Ona wtedy zaniemówiła.
   - Maju, postanowiłem wziąć przykład z Carlosa, Jamesa i Tonyego… Kochanie… - wyjął z kieszeni maleńkie pudełeczko. – Wyjdziesz za mnie? – zapytał, ciągle wpatrując się w jej tęczówki, pod którymi zaczęły się zbierać łzy. Ona również przyklękła, by zrównać się z chłopakiem.
   - Te Walentynki właśnie zostały moimi ulubionymi. – wyszeptała i mocno się do niego przytuliła. – Tak Bartek, wyjdę za ciebie. – dodała.

***
     Wziął swoją torbę z tylnego siedzenia samochodu oraz bukiet jasnoróżowych lilii. Zamknął go i skierował się po schodach do swojego domu.
   - Jestem! – zawołał, odkładając torbę ze swoim sprzętem fotograficznym i zdejmując z siebie płaszcz. Wszedł do salonu, gdzie zastał swoją kobietę, śpiącą na kanapie. Podszedł bliżej i okrył ją kocem. Odgarnął jej blond kosmyki z czoła i pocałował ją w nie. Podniósł się i poszedł do kuchni. Wziął flakon i nalał do niego wody. Wrócił do salonu i włożył do naczynia bukiet, po czym postawił go na środku szklanego stolika, wydając przy tym brzęk. Hiszpanka się poruszyła i po woli otworzyła swoje oczy.
   - O, już jesteś. – uśmiechnęła się, podnosząc swoje ciało do pozycji siedzącej i przecierając zaspane oczy.
   - Wiem, że miałem być wcześniej, ale te wszystkie sesje musiały się oczywiście przedłużyć. Przepraszam. – usiadł obok niej i objął ramieniem.
   - To dla mnie? – zapytała, pokazując na bukiet. On skinął głową. – W takim razie wybaczam. – zaśmiała się i wtuliła w swojego narzeczonego.
   - Kocham was. – pogłaskał ją po niewielkim, zaokrąglonym brzuszku.
   - A my kochamy ciebie, tatusiu. – uśmiechnęła się i musnęła jego usta.

***

   Stanął pod dużym budynkiem i wyjął z kieszeni spodni swój telefon. Napisał SMS-a: Będziesz dziś moją Walentynką? Wysłał pod numer swojej dziewczyny. Po kilku sekundach dostał odpowiedź: Dziś i na zawsze ;*
 Stał tam i czekał na nią, a po jakichś piętnastu minutach poczuł, że ktoś zakrywa jego oczy. Położył dłonie na dłoniach, które dotykały jego powieki.
   - Sprawiłeś mi niespodziankę, przychodząc po mnie. – szepnęłam mu do ucha, a ten się odwrócił i wpił się w jej usta. – Wariat. – skomentowała.
   - Ale pamiętaj, że twój. – zaśmiał się i wręczył jej duże pudełko w kształcie serca, w których były słodycze. Pamiętał, że Agata to takie słodkie dziwadło i nie lubiła kwiatów, ale tylko dlatego, że potem usychały.
   - Dziękuję. – pocałowała go delikatnie. – Ale tak właściwie, to co tutaj robisz? Miałeś skończyć zajęcia później…
   - Nie mogłem czekać… Zerwałem się z dwóch ostatnich godzin. – odpowiedział zalotnie. – Aż przypomniały mi się świetne gimnazjalne lata, gdy to zrywaliśmy się z chłopakami, a Lena krzyczała na nas, że w końcu nas przyłapią. – zaśmiał się Szymanowski i mocniej ją przytulił. – Kocham cię. – wyszeptał.

***

   Podjechał pod wysoki budynek, gdzie mieściło się mieszkanie państwa Cole. Wyjechał windą na piąte piętro i podszedł pod drzwi z numerkiem dwadzieścia jeden, zapukał. Po chwili w progu mieszkania pojawiła się mała panna Cole, młodsza siostra Alice. Dziewczyny były strasznie do siebie podobne, obie miały niebiesko-szare tęczówki i długie, falowane, brązowe włosy.
   - Wiem, że nie są dla mnie, ale i tak są piękne. – uśmiechnęła się jedenastolatka, wskazując na bukiet kwiatów, który trzymał piosenkarz.  
   - Jeżeli tobie się podobają, więc twojej siostrze też się spodobają. – odwzajemnił uśmiech i wysunął jedną żółtą różę z bukietu i wręczył swojej małej fance. – Dla ciebie. – zaśmiał się.
   - Czyli to tak się chcesz wkupić w łaski mojej rodziny? – usłyszał perlisty śmiech z głębi mieszkania, a po chwili w korytarzu zobaczył swoją dziewczynę, która wyglądała olśniewająco w granatowej sukience, sięgającej do połowy ud.
   - Wyglądasz przepięknie. – uśmiechnął się do niej. Alice podeszła i przywitała się z nim, przez całusa w policzek. – Reszta dla ciebie. – podał jej bukiet, a ona poprosiła siostrę by wstawiła je do wody. Blondyn nadstawił swoje ramię, by szatynka mogła się za nie złapać. Wspólnie wyszli z budynku i wsiedli do jego samochodu, a później oddali się rozrywką, które zaplanował Schmidt.

***

   Szli objęci wśród drzew, alejką w parku. Ona trzymała w dłoni jasno herbacianą różę, którą od niego dostała. Stwierdził, że taka najbardziej do niej pasuje, do jej cery i włosów. Wtedy minęło ich jakieś starsze małżeństwo, trzymające się za ręce i widać, że kochające się. Blondynka powiodła za nimi wzrokiem, co zauważył jej chłopak. Dziewczyna zaczęła uśmiechać się do siebie pod nosem.
   - Co tam skarbie? – zapytał brunet.
   - Nie nic, tylko… - przerwała. – Nie nic. – uśmiechnęła się.
   - No powiedz. – zrobił minę zbitego psiaka.
   - Bo to tak fajnie wygląda, jak tacy starsi już ludzie nadal się kochają i to sobie okazują. Chodzą sobie za ręce… Chciałabym tak dożyć i tego doświadczyć. – westchnęła.
   - Mia, ale przecież to nie problem. – zatrzymał ją i spojrzał w oczy. – Będziemy razem, potem się pobierzemy, doczekamy się gromadki pociech, wychowamy je, później urosną i usamodzielnią się, znajdą swoje drugie połówki i założą rodziny. Wtedy będziemy mieć czas na takie przechodzenie się i okazywanie sobie tego, co nadal do siebie niezmiennie czujemy. – uśmiechnął się, pokazując przy tym rząd swoich białych zębów.
   - Naprawdę myślisz, że uda nam się do tego wszystkiego dotrwać? – zapytała z błyskiem w oku.
   - No pewnie! – zawołał. – Będziemy razem cholernie szczęśliwi. Kocham cię. – dodał, mocno ją do siebie przytulając.
   - Logan, ja ciebie też. – odpowiedziała, wtulając się do jego torsu.

***

   - Ty na pewno chcesz to zrobić? – zapytała przerażona szatynka, patrząc na swojego chłopaka.
   - Oczywiście! Zawsze chciałem zrobić coś tak szalonego! – szczerzył się, patrząc w górę.
   - I niebezpiecznego! – zawołała prawie piszcząc.
   - Zobaczysz, nic mi nie będzie, ale cieszę się, że się o mnie troszczysz. – uśmiechnął się i złożył delikatny pocałunek na jej ustach. Pobiegł w stronę małej budki, która wyjeżdżała po stalowej obudowie kilkadziesiąt metrów w górę.
   - Jak przeżyję, to obiecuję, że go uduszę! – powiedziała cicho do siebie, wodząc wzrokiem za wyjeżdżającą budką. Dalej nie wierzyła w to, że zamiast zabrać ją dziś w jakieś romantyczne miejsce, zabrał ją tu! Pod wysoki dźwig! Postawił ją przed faktem dokonanym – dziś skoczy na banje! Była na niego wściekła, ale tylko dlatego, że będzie się o niego martwić. Z resztą już się martwi. Co jeżeli coś pójdzie nie tak? Nawet nie chciała o tym myśleć!
 W końcu zobaczyła jeszcze jedną osobę na małej platformie u góry. Pracownicy tej… Rozrywki? Ubezpieczali go i podpinali do jakichś lin. Podszedł do krawędzi i spojrzał w dół. Ona nie chciała tego widzieć. Szatyn podszedł jeszcze bliżej krawędzi, a dziewczyna zaczęła przymrużać oczy. Zamknęła oczy, gdy skoczył. Oczywiście nie leciał w ciszy, a krzyczał: OLGA! KOCHAM CIĘ!
   Dziewczyna po usłyszeniu jego głosu otworzyła oczy, a na jej twarzy malował się szeroki uśmiech.
   - Też cię kocham wariacie! – zawołała, a miała już prawie łzy w oczach. Wzruszyła się.

***

   - No żeby nawet nie móc w spokoju w Walentynki wyjść do restauracji na kolacje ze swoją narzeczoną! – krzyczał zdenerwowany, biegnąc i trzymając za rękę szatynkę. Ona tylko biegła za nim i śmiała się. W końcu udało im się zgubić, biegnących za nimi paparazzi. Weszli do parku, gdzie już mogli w spokoju przejść się alejką.
   - Nie złość się. – zaśmiała się dziewczyna, patrząc na twarz piosenkarza.
   - Ale jak ja mam się nie złościć, kiedy ci kretyni zepsuli nam miły wieczór, a miało być idealnie. – powiedział ze smutkiem.
   - No, ale jest idealnie… Jedzenie było pyszne, a że w połowie nam przerwali to trudno… James skarbie, jest idealnie, bo jesteśmy tu razem. – uśmiechnęła się i wsparła na palcach by musnąć jego usta. – No nie złość się. – mówiła dalej. – Bardziej wolę z tobą spacerować niż siedzieć w restauracji pełnej zakochańców. Tak to jesteśmy my sami jedni.
   - No jeżeli tak mówisz… - przystanął. – Więc chodźmy. – uśmiechnął się i złapał ją za rękę.
 Prowadził ją na plaże. Tam szli brzegiem, trzymając w dłoniach swoje buty. Oboje uwielbiali uczucie mokrego piasku pomiędzy bosymi palcami stóp. Jedna z cech, która ich łączyła. Szli objęci, nie widząc niczego poza sobą.

***

    Przedzierali się przez dość spory tłum, który zebrał się na dużym placu w największej Galerii Handlowej w mieście.
   - Teraz zajmą się już sobą sami. – zaśmiał się młody policjant do jego rudowłosej towarzyszki.
   - Ale oni są genialni… Tyle mi o nich opowiadałeś… Mnóstwo ich spotkało, ale dalej się kochają i są ze sobą. Zazdroszczę im. – rozmarzyła się dziewczyna.
   - Jeżeli ktoś powiedziałby, że nie wierzy w przeznaczenie, to właśnie ich podałbym za przykład, potwierdzenia, że jednak takie coś jest. – zaśmiał się szatyn. – Teraz, jeżeli wypełniliśmy swoje zadanie, więc może pozwolisz się porwać, na przykład do kina? – zaproponował.
   - Jestem za. – odpowiedziała z szerokim uśmiechem.
  Ruszyli razem w kierunku budynku, w którym mieściło się kino. Jednogłośnie wybrali komedię. Sala była praktycznie pusta, bo dziś wszyscy wybierali romantyczne produkcje, w końcu to Dzień Zakochanych… Dwójka przyjaciół spędziła ze sobą całe popołudnie, dobrze się przy tym bawiąc.
   - Wiesz co… Zastanawia mnie jedno… - zaczął, gdy szli po bulwarach obok wolno płynącej rzeki. – Dlaczego taka dziewczyna jak ty nie ma jeszcze chłopaka… - dokończył.
   - Może na razie nie chciała. – odpowiedziała z zawadiackim uśmiechem.
   - Nie chciała?
   - Bo może wcześniej nie poznała nikogo odpowiedniego. – mówiła.
   - Mówisz to w czasie przeszłym. Czyli coś się zmieniło? Poznałaś kogoś odpowiedniego, kto przeszedłby twój casting na chłopaka z wynikiem celującym? – poruszył brwiami.
   - Może tak, może nie. – zaśmiała się.
   - Ejjj, Eliza… Znam go?
   - Myślę, że tak… Nawet bardzo dobrze. – posłała mu jeden z jej najsłodszych uśmiechów. On przystanął na chwilę, bo w jego policyjnej makówce, zaczęło się coś układać.
   - Eliza! – zawołał i podbiegł do niej. Złapał ją za ramię i odwrócił w swoją stronę, spojrzał w jej jasnobrązowe tęczówki. – Czyli…? – wydobył z siebie, a ona stanęła na palcach i ku zdziwieniu Kuby pocałowała go.
   - Czyli odpowiedz sobie sam. – uśmiechnęła się kusząco i zaczęła biec przed siebie, ciągle się śmiejąc. On stał tam w miejscu i nadal nie wierzył w to co się przed chwilą stało. Ten Anioł, którego zobaczył wtedy na lotnisku, go pocałował! – Idziesz, czy masz zamiar tam zostać? – zaśmiała się, a on się ocknął z transu. Uśmiechnął się i pobiegł za nią.

Rozdział 122



**Oczami Kuby**
  
    - No i ogarniasz to, że teraz w naszym mieszkaniu ciągle bywają i moja i mama Laury! Już nawet myślą jak będzie wyglądać sukienka ślubna, którą będą kupować dla niej jak tylko dziecko się urodzi… - mówił ciągle Arek, gdy chodziliśmy we dwóch ciągle, krok w krok za jednym gościem.
- Macie z Laurą bardzo opiekuńcze mamusie. Ty jeszcze pomyśl jak to będzie jak za te cztery miesiące przyjdzie na świat wasza pociecha… Wprowadzą się do was. – śmiałem się z nieszczęścia kolegi.
- Kuba! Wypluj te słowa, ja ci radzę! – zbulwersował się Lewandowski.
- No dobra, dobra. – śmiałem się, gdy zauważyłem kogoś, przechodząc obok kwiaciarni. – Arek, idź chwilę sam za nim. Dogonię cię. – mówiłam, nie odrywając wzroku od tej osoby.
   Dziewczyna stała wewnątrz kwiaciarni i oglądała kolorowe kwiaty w wazonach i flakonach. Przed wejściem, pomimo chłodu, stało kilka flakonów, a w nich różnokolorowe róże. Wyjąłem jedną z nich i zapłaciłem pracownicy, stojącej obok nich. Wszedłem do środka i podsunąłem kwiat przed jej oczy.
- Piękny kwiat, dla pięknej dziewczyny. – powiedziałem z uśmiechem. Po prostu na początku nie wierzyłem, że to właśnie ją ujrzałem. Minął już miesiąc od świąt i naszego powrotu ze Stanów, a to wtedy na lotnisku po raz pierwszy ja ujrzałem. Na Mateusza nie miałem co liczyć, w stu procentach zajął się swoimi studiami, a wolną chwilę spędzał z Olgą… Nie będę mu się zwierzał, że wtedy spodobała mi się przyjaciółka jego dziewczyny. Ale teraz chyba każdy ma taki czas, gdy jest zapracowany. Lena z Bartkiem mają zawalone na zajęciach w ich akademii, Kamil też studia, Majka też swoje, Agata dostała jakieś zlecenie i biega po mieście z aparatem, a ja też nie narzekam na nudy na komisariacie plus pomoc w remoncie sypialni rodziców, w domu, w którym z resztą też nadal mieszkam.
- Dziękuję, ale… - przerwała, przypatrując się mi. – Pamiętam cię… Poznaliśmy się na lotnisku. Jesteś kolegą Mateusza, chłopaka Olgi. – uśmiechnęła się.
- Dokładnie. Kuba. – odpowiedziałem i wysunąłem dłoń w jej stronę.
- Eliza. – uścisnęła ja. – Kuba, a może wybierzemy się razem na jakąś kawę? – zaproponowała, a ja się zdziwiłem, bo to przecież przeważnie faceci proponują pierwsi spotkanie.
- Pewnie, a kiedy? – zapytałem uszczęśliwiony.
- Chociażby nawet teraz. – uśmiechnęła się szeroko.
- Ehhh, no to mamy problem, bo kończę zmianę i dyżur dopiero za dwie godziny. Może wtedy? – przymknąłem jedno oko z szelmowskim uśmiechem.
- Mi odpowiada. A czym się zajmujesz?
- Melduję, aspirant Jakub Pawłowski. – zasalutowałem.
- No, no, policjant. – zaśmiała się. – Więc przyszła pani prawnik, zostawi numer panu policjantowi. – wyjęła ze swojej torebki długopis i napisała na mojej dłoni dziewięć cyferek.  – Będę czekać na telefon. – uśmiechnęła się i wąchając różę, którą ode mnie otrzymała, wyszła z kwiaciarni. Lepiej zdarzyć się już chyba nie mogło… Dziewczyna, którą raz nazwałem w myślach aniołem, po miesiącu sama chce się ze mną umówić.

**Oczami Elizy**

      Nie mogłam uwierzyć w samo to spotkanie no i w to, że sama zachowałam się, tak jak zachowałam. Przecież zawsze jestem cicha, a teraz ta propozycja z kawą sama tak jakoś się napatoczyła… Sama siebie nie poznaję… Wtedy na lotnisku, przyznaję że spodobał mi się Kuba, ale wtedy podszedł z jakąś dziewczyną, chyba miała na imię Lena… Była jego dziewczyną? Zachowywał by się tak w stosunku do mnie jakby nią była? Wyjęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer przyjaciółki.
- Cześć Lizka, co tam? – usłyszałam na powitanie.
- Hej Olga, bo… Mateusz ma przyjaciela… - zaczęłam niepewnie.
- Mój Mateusz ma mnóstwo przyjaciół, a i właśnie! Powiedział, że musi wszystkich zorganizować, żebym ich poznała. Pójdziesz z nami! Mówił, że wcześniej nie dało rady, bo każdy był nieźle zawalony robotą. Pewnie to będzie w sobotę. – mówiła.
- Dobrze, ale właśnie chciałam ci oznajmić, że spotkałam Kubę, tego, którego poznałam na lotnisku, gdy przyjechałam po ciebie. Umówiłam się z nim. – powiedziałam.
- No, nooo. Ładnie. – usłyszałam jej głos pełen zachwytu. – W końcu nasza mała Elizka zaczęła interesować się chłopakami. – śmiała się.
- No przestań, a jak jego dziewczyna… - zaczęłam, ale przyjaciółka mi przerwała.
- Jaka dziewczyna?! Z tego co wiem, to on nie ma żadnej dziewczyny.
- A ta Lena? – zapytałam, a w odpowiedzi usłyszałam śmiech brunetki.
- Kochana… Jak skończymy rozmawiać to wystukaj sobie w tym swoim nowoczesnym telefonie hasło: Carlos Pena i Lena Frencel. Dowiesz się kim jest Lena, bo na pewno nie dziewczyną Kuby… Są przyjaciółmi.
- Czekaj… Carlos Pena… Coś mi to mówi… - zamyśliłam się na głos.
- Bo powinno… Kogo twoja młodsza siostra ma na tym swoim megaposterze na drzwiach?
Carlos to członek ulubionego zespołu Młodej, więc jak już go poznasz to twoja kochana siostrzyczka już nigdy nie zakabluje na ciebie do starszych. – mówiła z przekonaniem.
- Wow. Nieźle. – dodałam. – No dobra, to ja ci już nie przeszkadzam. Do zobaczenia.
- Pa Lizka. – usłyszałam i rozłączyłam się.
    Tak jak radziła mi Olga, wpisałam w mobilną przeglądarkę hasło o przyjaciółce Kuby. Wyskoczyło mi mnóstwo zdjęć i artykułów, które postanowiłam przeczytać. Weszłam do kawiarni, usiadłam przy oknie i zdjęłam kurtkę. Zamówiłam gorącą herbatę i wygodnie usiadłam. Biorąc pod uwagę daty dodawania tych informacji o nich, zaczęłam czytać je zgodnie z chronologią. Najpierw czytałam informacje, że Carlos spędza dużo czasu z jakąś Polką, później że być może ona jest przyczyną rozpadu jego związku z modelką Kimberly Montaną, później, że informacja została potwierdzona, że nową dziewczyną Latynosa jest młoda Polka, niejaka Lena Frencel. Potem trochę o ich sielance w LA i w Polsce i bum… W końcu do akcji wstąpiła jakaś Samantha Droke, była piosenkarza, która potem była z nim, a teraz… Teraz znów piszą o zejściu się Carlosa i Leny. Stwierdzam, że muszą się bardzo kochać, jeżeli sobie wszystko powybaczali, jeżeli coś tam się działo i dalej są ze sobą. Na samym końcu znalazłam najnowszy wideo wywiad z zespołem, który dodali dziś do sieci. Wyjęłam z torebki swoje słuchawki i podłączyłam do swojego telefonu, z dużym wyświetlaczem. Odtworzyłam filmik i zaczęłam wsłuchiwać się w wypowiedzi chłopaków.

**Oczami Leny**

- Chłopcy, zbliżają się walentynki. Jak je spędzacie? Zapewne każdy ze swoimi dziewczynami. – mówiła blond dziennikarka.
- Z dziewczynami, ten dzień spędzimy tylko ja i Logan. – zaśmiał się blondyn.
- Jak to? Przecież wszyscy wiedzą, że cała czwórka jest zajęta.
- To dlatego, że Carlos i ja już nie mamy dziewczyn. Możemy się pochwalić, że mamy już narzeczone. – zaśmiał się Maslow.
- Oznajmiamy to po raz pierwszy, wcześniej żadne media o tym się nie dowiedziały. – Carlos słodko się wyszczerzył.
- To wspaniała wiadomość panowie. Pewnie za niedługo na waszych palcach będą błyszczeć obrączki. – śmiała się blondynka. – Macie już pomysły jak spędzicie ten dzień?
- Pomysły ma już każdy z nas, ale… Nie możemy tego zdradzić, bo na pewno każda z naszych ukochanych to obejrzy i z niespodzianki nici. – zaśmiał się Logan.
- Carlos, jeszcze mam pytanie do ciebie. Twoja, jak wcześniej mnie poprawiliście, narzeczona nie mieszka tu z tobą, jest w Polsce. Spędzicie razem Dzień Zakochanych? – zapytała, a Carlito uśmiechnął się pod nosem i spojrzał prosto w kamerę.
- Kochanie, wiem, że to obejrzysz… Obiecuję ci, że spędzimy go wspólnie. – powiedział i posłał buziaka.
- No pięknie. Dowiedzieliśmy się trochę nowości o chłopcach. Dziękujemy. – blondynka pokazała swoje zęby w uśmiechu filmik się zakończył.
  - Mam wspaniałego chłopaka. – rozmarzyłam się.
- A ja będę miała wspaniałego zięcia. – zaśmiała się moja mama, z którą oglądałam ten wywiad. – Wiesz… Teraz pomyśleć, że jeszcze chwilę temu, oboje byliście tacy mali… Biegaliście wspólnie za piłką czy bawiliście się w piaskownicy, a teraz jesteście ze sobą. Kto by pomyślał… A najzabawniejsze jest to, że jak jeszcze mieszkaliśmy w Los Angeles, gdy byłaś mała to z Marią śmiałyśmy się, że zostaniemy swatowymi.
- W życiu to różnie bywa. – uśmiechnęłam się.

Rozdział 121



    Godzina jedenasta, wszyscy siedzimy w salonie i próbujemy jakoś zatopić Saharę, którą mamy w gardłach, tylko i wyłącznie Elena siedzi i ciągle się z nas nabija.
- Trzeba było tyle nie pić. – śmiała się blondynka.
- Dobrze kochana, ale proszę o pół tonu ciszej. – zamruczała Mia, ledwo podnosząc głowę z ramienia Hendersona.
- Sorry. – zaśmiała się dziewczyna, ale już ciszej. – Jak miło widzieć, że można mieć nad kimś kontrolę. – wyszczerzyła się.
- Elena, kotku. Nie jest wcale tak źle z nami. Nas tylko głowy bolą. – odpowiedział jej Tony z pobłażliwym uśmiechem.
- Poczekajcie, ja tu zaraz dam wam specyfik. – powiedziała i ruszyła w stronę kuchni, a kilka minut później wróciła z dużym dzbankiem i kubkiem dla każdego skacowanego. Rozlała zawartość dzbanka do każdego z kubków i je nam porozdawała. – Nie wiem, ale na mojego ojca zawsze działa bardzo mocna, czarna kawa bez cukru. – zaśmiała się. Lekko podniosłam się z torsu Carlosa, o którego byłam oparta. Upiłam łyk kofeinowego wywaru i aż mną wzdrygnęło, tak był mocny.
   Półtora godziny później o dziwo cały dom był wysprzątany po naszym wczorajszym Sylwestrze. Stałam, oparta o barierkę na piętrze, na tarasie. Byłam sama. Wyciągnęłam przed siebie swoją rękę i spojrzałam na serdeczny palec u prawej dłoni. Dalej mieścił się na nim pierścionek od Carlosa, który był tylko dodatkiem do codziennego pokazywania, że mnie kocha. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Nagle poczułam na swoim pasie, obejmujące mnie męskie ręce i czułe usta na szyi.
- Co taka zamyślona? – usłyszałam za sobą ciepły i ciągle hipnotyzujący mnie głos mojego faceta.
- A tak… Wmawiam sobie, że to jednak nie piękny sen, który się skończy, tylko rzeczywistość. – uśmiechnęłam się i wtedy poczułam na swoim karku kolejny miły pocałunek.
- Wiedz, że już nigdy nie pozwolę ci odejść i obiecuję, że już teraz zawsze będzie dobrze. – mocno mnie przytulił i zamknął w swoim uścisku, a ja się zaśmiałam.
- Spokojnie, a ja ci obiecuję, że nigdzie ci już nie ucieknę. – śmiałam się, a ten jeszcze bardziej mnie ściskał.
- Co wam tak wesoło? – usłyszeliśmy z dołu. Spojrzeliśmy tam i zobaczyliśmy, wracających moich rodziców z Filipem i rodziców Carlosa.
- Bo jestem najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. – zawołał, wyszczerzony Carlito.
- Synu, co cię tak uszczęśliwiło? – zaśmiał się Pedro.
- Przedstawiam wam moją narzeczoną! – znów zawołał, a ja tylko się uśmiechałam, widząc jego radość. – Ta oto kobieta zgodziła się zostać moją żoną. – uśmiechał się, a twarze naszych rodziców od razu się rozweseliły.
- No w końcu! – zawołała, wiecznie szczera i mówiąca wprost Maria. – Już myślałam, że nie doczekam się tego momentu.
- No to wychodzi na to, że będziemy swatami. – zaśmiała się moja mama i ruszyli w stronę wejścia do domu, gdzie byli wszyscy z wczorajszej imprezy.  
- Chodźmy na dół do nich. Chcę zobaczyć minę mojej mamy, gdy dowie się o kolejnych parach zaręczonych. – zaśmiał się Carlos.
- Ooo tak! James i Meggie plus Tony i Elena. Chodźmy. – pociągnęłam go za sobą i zeszliśmy po schodach na dół.

      Następny dzień przyszedł za szybko. Bardzo szybko. Byliśmy wszyscy na lotnisku. Pomiędzy wylotami samolotów do Polski i Hiszpanii było pół godziny różnicy, więc Amerykanie żegnali nas wszystkich; Tonego, Eleną, mnie, Agatę, Majkę, moich rodziców, brata, Kubę, Kamila, Bartka i Mateusza.
 Nasze walizki już pojechały sobie taśmą do samochodu, który zawiezie je do naszego samolotu. Staliśmy wszyscy w jednym miejscu, a przyjechali tu z nami, Carlos, Raf z Vanessą, James, Meg, Logan i Mia oraz Kendall z Alice.
 Stałam obok, przytulona do Carlosa, nie chcąc go puścić.
- Ale ja nie chcę już jechać! – zajęczałam.
- Kochanie, jeszcze pół roku, skończysz swoją wymarzoną szkołę, zdobędziesz zawód i już nikt nas nie rozdzieli. – uśmiechnął się, patrząc mi w oczy. Szczerze? Gdyby nie on, jego przekonania, żebym doszła do tego czego zawsze pragnęłam, to pewnie już dawno rzuciłabym te studia i została z nim w LA.
- Ale ja chcę już! – wtuliłam się w jego ramię.
- Skarbie, a ja chcę gwiazdkę z nieba! Ledwo się obejrzysz, a znów będziemy razem. – pocałował mnie w czubek głowy.
- Pasażerowie lotu USA – Polska, są proszeni o kierowanie się do bramki numer 4! – rozległ się głos w głośnikach. Ciężko westchnęłam i mocniej wtuliłam się w ciało Latynosa. Podniosłam głowę i wtopiłam swoje usta w jego. Mogłabym tak trwać, gdyby nie powtórne wezwanie. Szybko pożegnaliśmy się z resztą i niestety udaliśmy się już w kierunku, który podała nam speakerka.
 W samolocie siedzieliśmy tak samo, dosłownie tak samo… Przede mną i Kubą, siedział Mateusz i… No i ta sama dziewczyna co wcześniej. Był wniebowzięty.
- Kubuś, chodź przerwiemy im tą sielankę. Poznamy nową koleżankę. – wyszczerzyłam się, szepcząc i pokazując na fotele przed nami.
- No to do dzieła. – wstał z miejsca, a ja za nim i podeszliśmy krok dalej. – Mateusz, a ty nie czujesz osamotniony, tak bez przyjaciół? – wyszczerzył się młody Pawłowski.
- A wręcz przeciwnie, bardzo dobrze. – odgryzł się Mateusz, bo chyba przeszkodziliśmy mu w jakiejś ciekawej rozmowie z nową koleżanką.
- A więc tak?! – oburzył się zabawnie młody policjant.
- Jesteście debilami, tyle wam powiem… - skwitowałam ich. – Cześć, jestem Lena, przyjaciółka tych półgłówków.
- Jestem Olga. Miło cię poznać. – uśmiechnęła się szatynka.
- Jeżeli się wszyscy przedstawiamy, to ja też. Jestem Kuba. – podał jej rękę z uśmiechem, a ja myślałam, że Polak (przypominam, że to nazwisko Mateusza) zabije go swoim wzrokiem. Czyli mamy jasność. Spodobała mu się ta Olga.
- Kubuś, nie będziemy im przeszkadzać. Wracamy. – pociągnęłam go z powrotem i prawie co wybuchłam śmiechem.
- Ty to widziałaś? – wyszczerzył się.
- No a jak. Broni swojego. – zaśmiałam się. – Ona mu się podoba. – dodałam, ściszonym głosem.
- Ciekawe czy coś z tego będzie. – zamyślił się Kuba.

       Wyszliśmy z samolotu i przez budynek lotniska szliśmy zwartą grupą, prócz Mateusza, który szedł przed nami ze swoją nową znajomą. Ciągle rozmawiali ze sobą i śmiali się. W pewnym momencie sama pomyślałam, że między nimi coś może zaskoczyć.

**Oczami Kuby**
  
    No też by ktoś pomyślał… Mateusz się chyba nam tu zadłużył w tej Oldze. No ciekawe. Szedłem razem z całą naszą resztą, przez ogromny korytarz naszego, polskiego lotniska. Gdy pomyślę, że już jutro rano muszę wcześnie wstać, bo wracam do pracy, to aż mi się odechciewa wszystkiego. Co prawda uwielbiam swoją pracę, ale nic nie równa się z urlopem… Ehh, czasem zazdroszczę Lenie i Bartkowi, że oni jeszcze mają zajęcia i nie są prawowitymi policjantami… Ale… Bez nich nasz komisariat na Klonowej to już nie to samo. Nastąpiły małe zmiany, co prawda komisarze są niezmienni, dalej jest mój ojciec z Kaśką i Łukasz z Kingą, ale zmieniło się w naszej załodze pomocniczej… Bartka i Leny już nie ma, a Laura zaszła w ciąże i już jest na chorobowym… W zastępstwo dostaliśmy taką wredną, blond księżniczkę, która mam wrażenie, że czasem podwala się do Starego. Nie wiem czy komendant ulegnie i da jej za to awans?! Niee! Laura, rodź i wychowuj dziecko szybko, wróć! Nasz wydział długo z tą niby policjantką nie wytrzyma. Choć tyle, że mam w naszym biurze Arka… Ej, koniec rozmyślań o robocie! Do jutro trwa jeszcze mój urlop. Chłopie, jeszcze możesz korzystać!
 Spojrzałem przed siebie i zauważyłem, że Olga przyśpieszyła tępa, zostawiając lekko w tyle Mateusza. Podeszła i przytuliła na powitanie drugą dziewczynę. Dziewczynę?! Nie… To był…
- Lena. Zobaczyłem anioła! – przystanąłem z wrażenia i złapałem za ramię przyjaciółkę.
- Gdzie, kogo? – dziwiła się szatynka.
- Tam! – wskazałem na dwie dziewczyny przed nami.
- Że Olga? – zdziwiła się.
- Nie! Obok! – wskazałem na drobnej budowy dziewczynę, stojącą obok poznanej przez nas w samolocie jej towarzyszki. Dziewczyna nie była wysoka, była średniego wzrostu, trochę niższa ode mnie. Miała ognisto czerwone włosy, pomieszane z marchewkową pomarańczą, w których zgubiłem swój wzrok, a jej twarz zdawała się niewinna jak u dziecka.
- No to chodź. Poznamy twojego anioła. – zaśmiała się Lena. Już miałem na nią nakrzyczeć, że oszalała, ale ta pociągnęła mnie za rękę w kierunku, stojących dwóch dziewczyn. – Hej, czyli koniec naszej wspólnej wyprawy? – Lena tak po prostu podeszła do nich i odezwała  się do Olgi.
- Teraz tak, ale wymieniłam się numerami z waszym przyjacielem. – wskazała, na idącego już dalej Mateusza.
- No i dobry wybór. Znam go od dziecka, to dobry chłopak. – zaśmiała się Frencel, spoglądając na rudowłosą.
- Mam taką nadzieję. – uśmiechnęła się Olga. – Może poznajcie się, to jest moja przyjaciółka Eliza, a to Lena i Kuba, poznaliśmy się w samolocie. – przedstawiła nas. No i teraz przynajmniej wiem jak ta ognista piękność ma na imię. Spojrzałem na nią, a ona uciekła wtedy wzrokiem, jakby wcześniej patrzyła na mnie.
- No dobrze, to my idziemy dalej. Mam nadzieję, że do zobaczenia. – rzuciła Lena.
- Ja też tak myślę. Pa. – uśmiechnęła się Olga, a Lena pociągnęła mnie za sobą i poszliśmy za naszą całą paczką.
- Wpadłeś jej w oko. – zaśmiał się cicho.
- Skąd to wiesz? – zapytałem zdezorientowany.
- Bo ja mam oczy i widziałam jak na ciebie patrzy. – wyszczerzyła się.
- Ale, że jak patrzyła?
- Matko, faceci… No, nie wytłumaczę ci tego, ale ja tak samo patrzyłam na Carlosa rok temu. – zaśmiała się i klepnęła mnie w ramię. – Mati z Olgą wymienili się numerami, więc jest szansa, a nawet ogromna, że i wy się jeszcze spotkacie. – mówiła dalej. No dobrze, ale teraz ja mam wielką nadzieję, że tak się stanie!